To należy do nas, katolików, którzy jesteśmy przez chrzest predysponowani do tego, aby w „Ojcze nasz” pamiętać o powszechnym braterstwie i miłości wśród ludzi, o zbliżeniu narodów i ludów. Sami musimy przebić się przez mury klas i warstw społecznych. Musimy pragnąć sprawiedliwości dla wszystkich, mieć uczucie miłości społecznej dla biednych i bogatych, dla robotników i pracodawców, dla tych, którzy nas otaczają, są nam bliżsi lub dalsi, miłują nas lub nienawidzą, czynią nam dobrze czy źle. Nie to najważniejsze! Zawsze człowiek, jako dziecię Boże, znaczy więcej niż to, co nam może dobrego lub złego uczynić. Musimy widzieć człowieka przede wszystkim jako człowieka, a nie to, co on nam czyni. Choćby czynił wiele lub nic, dobrze lub źle, jest człowiekiem. Jest w ramionach Chrystusa, który woła z całą rodziną ludzką: „Ojcze nasz!”.
Wyobraźmy sobie ludzi strasznych, niemożliwych, nieznośnych, których trzeba wziąć w ramiona i mówić z nimi i za nich „Ojcze nasz”. To jest modlitwa prawdziwie społeczna i apostolska. W ten sposób, przez taką modlitwę, przygotowywał Chrystus uczniów swoich do postawy i pracy apostolskiej. A potem posłał ich na wszystek świat: Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, ludy, klasy i warstwy społeczne; tych, co miłują, i tych, co nienawidzą; tych, którzy wam dobrze czynią, i tych, którzy wam źle czynią; tych, co pokazują wam serce, i tych, co pokazują wam język.
Czy już umiecie odmawiać „Ojcze nasz”? Ja jeszcze nie umiem…
Książka do kupienia tutaj