Logo Przewdonik Katolicki

Trzeba uważnie słuchać świeckich

Andrzej Grupa
fot. Fotoflesz Ruciane-Nida

Rozmowa o protestujących kobietach, podzielonych katolikach i nadziei na odnowiony Kościół, z bp. Adrianem Galbasem SAC z Ełku, przewodniczącym Rady ds. Apostolstwa Świeckich przy KEP

Czy Ksiądz Biskup czuje się kupowany?
– Nie. Przez kogo?

Przez rządzących. Szymon Hołownia wypowiedział się niedawno, że ostatnie zmiany interpretacyjne zapisów ustawy aborcyjnej to nic innego jak kupowanie Episkopatu.
– To niesprawiedliwe. Kościół jest i będzie za życiem, niezależnie od koniunktury polityczno-partyjnej. Nawet jeśli obecne przepisy o ochronie życia poczętego znów zostałyby kiedyś zliberalizowane, czego przecież nie można wykluczyć, bo zmieni się konstytucja, albo ustawa, to nie wpłynie to na nauczanie Kościoła. Gdzie tu handel? Za duża cena.

Chcąc nie chcąc Kościół w całe zamieszanie został mocno wmanewrowany.
– Kościół oczywiście wpłynął na decyzję w sprawie zaostrzenia przepisów aborcyjnych, ale nie przez to, że biskupi powiedzieli sędziom Trybunału Konstytucyjnego, jak mają zagłosować, a przez to, że Kościół kształtuje sumienia katolików. Ci katolicy w referendum przyjęli taką konstytucję, wybrali takich parlamentarzystów, oni z kolei podejmują takie decyzje. Katolicy zebrali też mnóstwo podpisów pod wnioskiem o zbadanie zgodności zapisów ustawy z konstytucją…Tu więc jest wpływ i działanie Kościoła. Mówienie jednak, że biskupi coś tu zagrali politycznie, albo jeszcze bardziej partyjnie, coś uhandlowali, jest niedorzecznością.  

Jednak w wielu miastach słowa, których tu nie zacytuję, wykrzykiwane były przed budynkami kurii. Osoby kochające Kościół, księża w pierwszym momencie wpadli w stupor, nie mogąc zrozumieć dynamiki wydarzeń.
– Szkoda, że tak się stało. Wyzwiska, zakłócanie liturgii, niszczenie świątyń, obelgi, to wszystko było i przykre, i zaskakujące, i niepotrzebne. Rozumiem, że było to działanie spontaniczne, pod wpływem nerwów i emocji. Na szczęście było też incydentalne i przez wszystkie strony sporu potępione.

Która postawa wobec protestujących jest Księdzu Biskupowi bliższa – zdjęcie koloratki i pójście z herbatą i próba rozmowy czy chwycenie za różaniec na spacerze i obserwowanie z oddali lub ryglowanie drzwi?
– Modlitwa jest zawsze konieczna, a rozmowa przy herbacie o wiele lepsza niż krzyczenie przez zamknięte drzwi. Ale gdy jako Rada ds. Apostolstwa Świeckich przy Episkopacie robiliśmy w listopadzie „Rekolekcje dla wszystkich” na Jasnej Górze, zaprosiliśmy na debatę przedstawicieli środowisk protestujących. Najpierw chętnie się zgodzili, a potem nie przyszli…

Herbata wystygła.
– Nie wolno się zrażać. Każda rozmowa jest skuteczniejsza niż brak rozmowy. Dialog jest lepszy od monologu. Ale ważne, żeby to był dialog, a nie jego karykaturka. Franciszek we Fratelli tutti pisze, że dziś zamiast dialogu mamy równoległe monologi, czyli że każdy mówi, a nikt nie słucha.

Przyjęliśmy narrację, że zmiana interpretacyjna wokół dopuszczalności aborcji to „piekło kobiet”. Kiedy kobieta zostaje w sytuacjach granicznych sama, można faktycznie mówić o piekle. Jednocześnie nie mówimy o relacji matki i dziecka, ale o kobiecie i płodzie, w opisie okoliczności zupełnie pomija się ojca dziecka, rodzeństwo, rodzinę.
– To prawda. Skrótów, uproszczeń, przeinaczeń, niedomówień, które żywią się emocjami i są łapczywie podsycane przez media jest tu bardzo wiele. Naszym zadaniem, „naszym”, czyli szeroko rozumianych obrońców życia, jest z jednej strony cierpliwe pokazywanie wszystkich aspektów sprawy, także tych, o których Pan wspomina, a po drugie, i to jest ważniejsze, jeszcze mocniejsze niż dotychczas stanięcie przy kobiecie i jej rodzinie, z konkretną, uprzedzającą, i stałą pomocą. Mój wujek był osobą z głęboką niepełnosprawnością. Babcia, wdowa, została z nim sama. Rodzice oczywiście pomagali, ale na co dzień była tylko babcia. Do dziś pamiętam jej udręczenie, ale też poczucie ulgi, gdy wujek umarł przed nią, syn przed matką. Bo zawsze bała się, że będzie na odwrót. Minęło prawie pół wieku, a tu chyba nie za wiele się zmieniło. Kobieta często sama dźwiga ciężar niepełnosprawności swojego dziecka, a najgorsze jest to, że o pomoc musi często prosić. A powinna ją dostać bez proszenia i bez tłumaczenia, jak i cała jej rodzina.

Ksiądz Biskup nie idealizuje, pokazuje realia. Potrafi Ksiądz zrozumieć obawy i silne emocje, które wyprowadziły kobiety na ulice?
– Rozumiem kobietę, która dowiedziawszy się, że ma urodzić dziecko z głęboką niepełnosprawnością, mówi: to jest dla mnie za trudne, ja sobie z tym nie poradzę. Czy wręcz: nie chcę tego dziecka. I to jest moment dla wspólnoty Kościoła, by jej powiedzieć: pomogę ci! Pomogę konkretnie. To, co będę mógł zrobić, to zrobię, a przede wszystkim będę. Stale i systematycznie. Franciszek w Liście na Światowy Dzień Chorego pisze o tym, jak ważna jest taka stała bliskość przy kimś, komu jest ciężko. Ta bliskość, pisze Franciszek, to prawdziwy i skuteczny balsam. 

Bardzo często powołuje się Ksiądz Biskup na papieża Franciszka. Mam wrażenie, że co do zasady uznaliśmy w Polsce, że jakoś jego pontyfikat przetrwamy.
– Niestety! To przykre. Kontestowanie nauczania papieża Franciszka bierze się często stąd, że papież chce zmiany. A to ani łatwe, ani wygodne. Chce Kościoła jak szpital polowy, chce biskupów pachnących owcami, chce duszpasterskiego nawrócenia, chce ucznia-misjonarza, chce większej roli kobiet w Kościele, chce synodalności, a to wszystko wymaga porzucenia dotychczasowego sposobu myślenia i utrwalonych schematów, zaczynając od osobistego życia chrześcijańskiego, poprzez życie parafii, lokalnych episkopatów, aż po cały Kościół. Jestem bardzo wdzięczny Panu Bogu za tego papieża. Z wypiekami na twarzy przeczytałem Evangelii gaudium. Jest super. Szkoda, żeby to wszystko miało zostać tylko na papierze, a my w Kościele biernie czekalibyśmy na kolejnego papieża, który da nam wreszcie święty spokój. 

Papież mówi: „COVID-19 jest naszą chwilą Noego, o ile będziemy mogli znaleźć drogę do naszej Arki, do więzi, które nas łączą: miłości i wspólnej przynależności”. Skąd wyglądać gołębicy, która przyleci z gałązką oliwną?
– Noe wypuścił gołębicę z wnętrza Arki. To wielkie zadanie dla Kościoła, który ma być zawsze, a teraz tym bardziej nadziejodajny, ma dawać ludziom nadzieję, która nie jest tanim optymizmem ani łatwą pociechą, że wszystko, co złe, minie i znów będzie dobrze. Nadzieja jest przede wszystkim pokazywaniem sensu. Ona wypływa z wiary i wyraża się w miłości. Im Kościół mniej wierzy, tym ma mniej nadziei, a im ma mniej nadziei, tym słabiej kocha. Nadzieja to jest też dawanie bardzo konkretnych i trwałych podpórek, które pozwolą przejść przez błotnisty teren wokół. Benedykt XVI mówi, że są małe nadzieje i jest wielka nadzieja. 

Ta wielka to nadzieja życia wiecznego, ale ważne są i te mniejsze, potrzebne na co dzień. Po uszy w błocie nie mamy czasem sił spojrzeć w górę z nadzieją…
– Dlatego potrzebne są te podpórki. Bycie przy drugim, konkretne wsparcie, słowo otuchy i pokrzepienie, uśmiech, braterstwo, czyli to wszystko, o czym papież przypomina ostatnio we Fratelli tutti. To sprawdzian dla nas jako wspólnoty Kościoła, nie tylko dla hierarchii. Czy zdam egzamin z nadziei? Noe wypuszczał gołębicę kilkakrotnie. Nie zniechęcajmy się, gdy za pierwszym razem ona wróci.

Kiedy zostawał Ksiądz biskupem pomocniczym w Ełku, chciał przywdziać strój pasterza i pachnieć owcami, a tu przychodzi włożyć strój strażaka, bo tu i tam unosi się swąd spalenizny. Od kryzysu do kryzysu, rozpoznawalne twarze Kościoła wołają „Mam dość!”.
– To jest szerszy problem. Kościół zbyt często jest strażakiem, który gasi skutki burzy, a za rzadko synoptykiem, który burze przewiduje. To jedna z naszych słabości i mankamentów. Potrzebujemy dziś w Kościele więcej przenikliwości i głębszego słuchu, by dalej widzieć i więcej słyszeć. Potrzebujemy też więcej odwagi, by pojawiającym się na horyzoncie burzom zawczasu przeciwdziałać. 

Obrazowo powiedziane: za mało w Kościele synoptyków – z czego to wynika? Braki kadrowe, nawał obowiązków?
– To przede wszystkim kwestia odwagi. Ale jest coraz więcej optymistycznych znaków...

Jakich?
– Takich, że wszyscy chyba widzimy, że Kościół-strażak nie wystarczy. Nie tylko dlatego, że burz jest dużo, ale przede wszystkim dlatego, że jego misja jest właśnie profetyczna. Pociechą jest dla mnie to, że kiedy rozmawiamy o tych sprawach z biskupami i księżmi, to bardzo wielu myśli podobnie. Super jest także każdy przejaw rzeczywistej współpracy świeckich i duchownych. Bez udawania i delegowania zadań, właśnie w duchu synodalności, o której mówi Franciszek.

Z czego wynikają różnorakie inicjatywy świeckich z ogólnym przesłaniem „oddajcie mój Kościół”? Pikiety, listy otwarte, a ostatnio kongres?
– Trzeba tego wszystkiego posłuchać, starannie się przyjrzeć. Pogadać. Nie ma co od razu uciekać, bać się i kwitować, że to wywrotowcy. Jestem zwolennikiem Kościoła polifonicznego, wielobarwnego i różnorodnego, pod warunkiem że ten wielogłos nikogo nie obraża i nie jest zmianą doktryny na łapu-capu. Doktryna w Kościele oczywiście także podlega zmianom, ale nie robi się tego na blogach, vlogach, w podcastach czy na Facebooku.

Wierzy Biskup w szczerość intencji?
– Nauczony przez św. Ignacego staram się uprzedzająco zakładać, że mój rozmówca ma dobrą wolę. To punkt wyjścia. Poza tym proszę zobaczyć, że w Kościele różnorodność nie jest niczym nowym. Apostołowie się kłócą, dyskutują, pierwszy Kościół, ten z Dziejów Apostolskich, ma swoje spory, Piotr z Pawłem nie we wszystkim się zgadzają. Taka jest natura Kościoła. Jednym głosem to „mówią” wszyscy na cmentarzu, tylko, że to jest głos śmierci. Czasem trzeba umieć powiedzieć: jesteśmy jednomyślni w tym, że nie jesteśmy jednomyślni.

Czy podejmowane przez świeckich tematy w tych oddolnych ruchach będą podejmowane także na poziomie Episkopatu?
 – To się dzieje, choćby w Radzie ds. Apostolstwa i w innych gremiach przyepiskopalnych, i nie tylko tam. Dobrym miejscem do tego są uniwersytety. Na pewno trzeba uważnie słuchać pytań, które stawiają świeccy, oraz formułowanych przez nich podpowiedzi i odpowiedzi. Oczywiście podstawą jest to, o czym przypomniał Franciszek katolikom niemieckim, że te odpowiedzi zawsze powinny być oparte na Ewangelii. Cieszę się z coraz większej podmiotowości świeckich, która systematycznie rośnie w Kościele od Soboru. Współpraca z nimi jest fantastyczna. Przez ludzi świeckich tak wiele i tak wyraźnie mówi Duch Święty. Przez ich charyzmaty, które przecież nie mają ani święceń, ani płci, ani innych ograniczeń. Są wolnym darem Ducha Świętego danym jednemu dla zbudowania wszystkich. Obyśmy my, duchowni, nie mieli nigdy alergii na świeckich. Teraz, z perspektywy biskupa jeszcze bardziej widzę, jak wiele daje dobrze pojęta współpraca.

Wszak jest Ksiądz Biskup pallotynem!
– Bardzo pomaga mi charyzmat pallotyński. Pallotti o współpracy nie tylko mówił, ale ją z sukcesem praktykował, a to było dwieście lat temu, w całkiem innym Kościele. To samo co Pallotti powiedział Sobór, potem św. Jan Paweł II, a ostatnio mówi Franciszek. W Evangelii gaudium pisze, że świeccy są zdecydowaną większością w Kościele katolickim i duchowni nie mogą być jedynie zleceniodawcami wobec nich.

Ławka coraz krótsza, mniej powołań, a świeccy są niedoreprezentowani w zarządzaniu instytucjami kościelnymi.
– Idzie ku lepszemu. Jest coraz więcej kompetentnych świeckich w różnych instytucjach ogólnokościelnych. Rady parafialne czy ekonomiczne w wielu parafiach także są coraz mniej papierowe i teoretyczne, a coraz bardziej rzeczywiste. Trzeba to pokazywać, by uśpieni się przebudzili, a niedowierzający się przekonali. Kościół nie może nie odnieść korzyści z dobrze pojętej współpracy duchownych ze świeckimi. Taka współpraca zakłada oczywiście także wzajemną krytykę. Ona też jest potrzebna. Byle nie była krytykanctwem. Impuls do współpracy zawsze należy jednak do duchownych, w tym także do biskupów.

Którędy droga powrotu z duszpasterstwa on-line do off-line? Powrócimy do świątyń?
– Powrócimy. Już wracamy na tyle, na ile to możliwe. Chociaż korzystamy z transmisji, widzimy, jak bardzo są one niewystarczające. Można transmitować wydarzenie, ale nie da się transmitować łaski, tak samo jak bliskości. Transmisje dają przekaz, nie dają przeżycia, dają informacje, nie dają spotkania. Więc myślę, że ten powrót nastąpi.

Czy będzie to moment weryfikacji?
– Może nie wrócą wszyscy, może przyjdą nowi. Pandemia to też czas nawróceń i mam na to przynajmniej dwa konkretne dowody; ludzi, którzy w ostatnich miesiącach odkryli wartość wiary, na nowo weszli do Kościoła. Więc są nie tylko apostaci. Przyznam, że irytują mnie głosy duchownych, którzy spokojnie mówią, że ci letni to teraz odejdą i już nie wrócą, a zostaną ci najgorliwsi. I co? I będzie tak fajnie, miło i ciepło, w naszym maleńkim gronie głęboko wierzących? Chodzi o to, by tę letniość rozpalić, a nie czekać, aż się całkowicie schłodzi.

Ale księża, którzy przekazują swój numer wiernym, ale też sami dzwonią, by zapytać parafian o samopoczucie, nie są normą. Ja słyszałem o jednym we Włoszech.
– Też znam jednego proboszcza, za to w Polsce, który, jak mówi, po raz pierwszy zrobił praktyczny użytek z numerów telefonu zapisanych w kartotece. Zadzwonił do każdego parafianina. Owszem, parafia niezbyt wielka, ale po  roku to pewnie w każdej parafii byłoby do zrobienia. Ważne jest, kto zrobi tu pierwszy krok. Powieszenie numeru telefonu w gablocie parafialnej lub na stronie internetowej to co innego niż telefon z komunikatem: „Halo, jestem proboszczem twojej parafii, proszę zapisz sobie mój numer i dzwoń!”. To miły gest, szczególnie wobec starszych. To też jakieś Franciszkowe „wyjście na peryferie”. Mówię często księżom, że od tego, jacy jesteśmy w tym czasie, jaka jest nasza aktywność, zależy to, jak nasze parafie będą wyglądały po tym czasie. Ludzie to zapamiętują. Właśnie ten telefon od proboszcza, jakiś najdrobniejszy sygnał zainteresowania ze strony duszpasterzy, gest ich dobroci, gotowość pomocy. Zapamiętają także, że tego nie było... 

Trwa w Kościele Rok św. Józefa. Przejrzałem kilkadziesiąt stron parafii – zachętę do lektury Listu apostolskiego Patris corde znalazłem na jednej.
– Zazdroszczę wszystkim, którzy tego Listu jeszcze nie czytali, bo mają przed sobą pyszną duchową ucztę. Ja Patris corde najpierw wchłonąłem jednym haustem, a potem zacząłem go sobie kropelkować. Jestem wdzięczny papieżowi za ten rok, bo św. Józef jest nam bardzo potrzebny wtedy, gdy w życiu nie wiadomo, co będzie i jak będzie. Czyli teraz. Lubię wiersz Andrzeja Bursy, który kończy się zdaniem, że św. Józef „niósł Dziecko i najcięższy koszyk”. To jest w Józefie piękne. Najczęściej się rozglądamy, kto weźmie ten najcięższy, także życiowo, koszyk, a Józef wychyla się przed szereg i mówi: „ja wezmę”. I bierze. 

A co podpowiada papież?
– Wielokrotnie powtarza słowo „czułość”. Czułość Józefa nie jest ckliwością, powierzchowną emocją, postawą sentymentalną. Przeciwnie: jest wzięciem odpowiedzialności za sytuację, za ludzi, którzy są obok. Jest nieuciekaniem od problemów i trudności! Józef to nie kat i nie kastrat. To ktoś, przy kim inni czują się bezpiecznie. Sam woli narazić się na niebezpieczeństwo, byle tylko dać poczucie bezpieczeństwa tym, z którymi połączyło go życie. To niech mi Pan pokaże jednego człowieka, który nie potrzebowałby takiego przyjaciela.

bp Adrian Józef Galbas SAC
Ur. 1968 r. Studiował na KUL-u teologię oraz komunikację i dziennikarstwo; jest doktorem teologii duchowości. Od 2011 r. był przełożonym pallotynów (Prowincji Zwiastowania Pańskiego) z siedzibą w Poznaniu. Od 2020  r. biskup pomocniczy diecezji ełckiej. W Episkopacie jest przewodniczącym Rady ds. Apostolstwa Świeckich

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki