Logo Przewdonik Katolicki

Wszystko jest „po coś”

Anna Druś
Zawodnicy grający w boccię rywalizują w kilku kategoriach. Edyta jest mistrzynią Europy w kategorii BC3 – osób z najpoważniejszą niepełnosprawnością ruchową fot. Polski Związek Bocci

O grze w boccię, codzienności osób niepełnosprawnych ruchowo, marzeniach dużych i małych oraz o marzeniu największym – Niebie. Rozmowa z Edytą Owczarz.

Długo Pani gra w boccię? Wydaje mi się, że nie jest to gra szerzej w Polsce znana…
– Rzeczywiście jest znana głównie w środowisku ludzi niepełnosprawnych ruchowo, ponieważ umożliwia im ona aktywność sportową praktycznie niezależnie od stopnia niepełnosprawności. Ja zetknęłam się z nią podczas zajęć integracyjnych zainicjowanych przez s. Małgorzatę Malską ze zgromadzenia Cichych Pracowników Krzyża. Zaproponowała nam właśnie boccię jako jedną z form aktywnego spędzania czasu wolnego. Było to osiem lat temu. Wciągnęłam się bardzo szybko.

Dlaczego?
– Sport od dziecka mnie pociągał, ale musiało mi wystarczyć śledzenie rozgrywek sportowych na ekranie telewizora. Jestem osobą całkowicie zależną od innych, samodzielnie nie jestem w stanie wykonać żadnej czynności. Uprawianie sportu nie mogło zatem nawet znaleźć się w sferze moich marzeń. Dopiero w bocci znalazłam furtkę dla siebie, ponieważ można w nią grać nawet jeśli nie porusza się samodzielnie żadną częścią ciała. Dzięki rampie, przyrządom wspomagającym i obecności operatora rampy jestem w stanie wypuścić bilę na boisko i w pełni decydować o rozgrywce. Mogę rywalizować z innymi, mogę prowadzić systematyczną pracę nad doskonaleniem techniki zagrań, pokonywać kolejne stopnie trudności. W innym przypadku, jako osoba z rdzeniowym zanikiem mięśni, nie miałabym na to szans. Wreszcie z kibica, którym byłam od dziecka, mogłam stać się sama sportowcem wyczynowym.

Co jeszcze boccia zmieniła w Pani życiu?
– To nie jest tak, że dopiero boccia wyciągnęła mnie z domu. Zanim zaczęłam grać, też byłam osobą aktywną. Uczyłam  się różnych rzeczy, poznawałam ludzi, często, dzięki inspiracji i usposobieniu mojej mamy, wychodziłam z domu i brałam udział w wielu wydarzeniach. Ale rzeczywiście boccia trochę zmieniła, jakby dodała do mojego życia. To, o czym wspomniałam wcześniej – pozwoliła poczuć smak sportowej rywalizacji – było dla mnie zupełną nowością oraz szczególnym darem motywującym do ciągłego rozwoju i pracy. Zaczęłam także podróżować, choć w moim przypadku zawsze będzie to ogromnym wyzwaniem. Niemniej warto! Poza tym poznałam jeszcze więcej wspaniałych ludzi, nawiązałam wiele nowych, bardzo wartościowych przyjaźni, bez których sporo dobra w ogóle by się nie dokonało.

Jakie były Pani największe sportowe sukcesy?
– Trochę ich już jest, ale najwyżej cenię sobie kilkuletnie utrzymywanie się w czołówce rankingu Polskiej Ligi Bocci oraz złoty medal na tegorocznych mistrzostwach Europy w kategorii BC3 kobiet i srebrny medal w kategorii pary BC3. Ten drugi wywalczyłam wspólnie z Damianem Iskrzyckim. Oczywiście muszę wspomnieć, że za każdym osiągnięciem zawodnika BC3 stoi jeszcze jedna osoba – operator rampy. Moim jest mama Krystyna. To są także jej sukcesy.

Czego sportowo wymaga boccia od Pani? Gdy widzimy zawodników tej gry, którzy „po prostu” wyrzucają bile na boisko, dążąc do tego, by znaleźć się jak najbliżej białej – trudno wyobrazić sobie treningi osób, które nawet samodzielnie się nie poruszają.
– Gra w boccię wymaga przede wszystkim nieustannego skupienia uwagi, szybkiego reagowania na aktualną sytuację, przewidywania kolejnych ruchów przeciwnika, analizowania sytuacji pod kątem typów bil, jakie już znajdują się na boisku, a jakimi jeszcze dysponuje przeciwnik i ja. Biorąc pod uwagę, że jest sześć twardości bil i każda z nich wymaga wypuszczania z innego poziomu rampy, by osiągnąć dany cel, oraz inaczej reaguje na zagrania, trzeba naprawdę dużo pracy włożyć w doskonalenie taktyki i techniki gry. Gdy jest taka możliwość, urządzamy także sparingi z innymi zawodnikami. Ja tygodniowo na treningi przeznaczam minimum 12 godzin. Pomimo braku treningów stricte fizycznych przygotowanie do turniejów bocci wiąże się, tak samo jak w sporcie osób w pełni sprawnych, z dużym zaangażowaniem i podporządkowaniem temu wielu spraw.

Osoby, które znają Panią osobiście powiedziały mi, że jest pani niezwykle pogodną osobą. Kimś, kto gdy wchodzi do jakiegoś pomieszczenia, od razu „roztacza światło”. Skąd to się bierze?
– Trudno mi oczywiście odnieść się do tych komplementów, ale mogę powiedzieć, że staram się traktować wszystkie życiowe sytuacje jako coś, co jest mi dane i zadane. Wiem, że ze wszystkiego, nawet z tego co najtrudniejsze czy najboleśniejsze, może wypłynąć jakieś dobro. Że wszystko jest „po coś”. Gdy więc coś trudnego mi się przytrafia, staram się na tym nie zatrzymywać i nie pozwalam się temu przygnieść.

Domyślam się już, że sporą rolę w tym podejściu do życia odegrała Pani wiara. Czy była ona czymś, co przekazała Pani rodzina, czy też czymś, do czego sama Pani doszła?
– Samą wiarę rzeczywiście postrzegam jako dar przekazany, niemniej musiałam osobiście też ją odnaleźć. W okresie dorastania przeżyłam klasyczny, można powiedzieć, bunt nastolatki. Podczas gdy inni moi znajomi „dobrze się bawili”, ja niejednokrotnie musiałam zostać w domu, zamknięta przez swoje fizyczne ograniczenia. Zadawałam więc pytania – sobie i Panu Bogu. Jednak właśnie w tym doświadczeniu spotkałam żywego Chrystusa, jako realną Osobę, która jest ze mną w tym wszystkim i chce mnie do czegoś dobrego poprowadzić. Uwierzyłam, że On nie chce, bym tkwiła w tym, co bolesne i trudne, ale bym szła razem z Nim do czegoś więcej. W tym wszystkim oczywiście pomogła mi też wspólnota, proces formacji i życie sakramentami.

Nie chodziła Pani od urodzenia?
– Jako dziecko chodziłam; nawet pamiętam siebie z tego okresu. Bo choć rdzeniowy zanik mięśni zdiagnozowano u mnie w trzecim roku życia, przestałam chodzić dopiero jako ośmiolatka. Aktywna byłam jednak nadal, głównie dzięki mamie. Ona nie przejmowała się panującym wówczas powszechnie zwyczajem „trzymania ludzi niepełnosprawnych w domach” i zabierała mnie wszędzie, oferując różne formy aktywności. Być może właśnie dlatego do dziś jestem osobą, która nie umie po prostu gapić się w sufit, tylko musi coś robić.

...zdobywam nawet tytuły mistrzyni Europy w bocci!
(śmiech)

Ale czy to oznacza, że dzięki Pani podejściu do życia, do swojej niepełnosprawności, nie istnieją dla Pani żadne bariery?
– Oczywiście że nie, bo bariery istnieją. Największe zaś to schematy myślenia czy podejścia osób pełnosprawnych wobec niepełnosprawności. Wielokrotnie muszę udowadniać czy przekonywać, że jestem osobą tak samo zdolną do uczestnictwa w życiu kulturalnym, towarzyskim, sportowym, zawodowym jak sprawni. Że mam swoje zdanie, swoją podmiotowość i śmiało można zwracać się do mnie – gdy sprawa dotyczy mnie – a nie np. do towarzyszącej mi mamy czy koleżanki. Niestety ta bariera w myśleniu jest najtrudniejsza do pokonania. „Problem” jest jeszcze większy, gdy dotyczy osób z porażeniami, ruchami mimowolnymi, spastyką kończyn czy twarzy. Ciągle większość ludzi uprzedza się do nich, nie umie podejść jak do kogoś z pełnią władz umysłowych. Ja też czasami spotykam się z takim traktowaniem, choć widząc w tym tak naprawdę lęk przed innością, staram się wychodzić pierwsza podczas kontaktu i swoją postawą przekonywać rozmówcę, że ma we mnie partnera i że jestem normalną, samodzielną w myśleniu i decyzjach dorosłą osobą, która ma swoje marzenia i plany.

Jakie ma Pani marzenia?
– Wolę mówić o planach czy pragnieniach, niż o „marzeniach”, które kojarzą mi się z czymś oderwanym od rzeczywistości. A ja jestem realistką, która skupia się na możliwościach, które niesie życie (śmiech).

Zatem jakie to pragnienia i plany?
– Bardzo chciałabym wziąć udział – i oczywiście wypaść jak najlepiej – w Mistrzostwach Świata w Bocci w grudniu 2022 r. w Rio de Janeiro. Na pewno muszę włożyć sporo trudu w treningi i jednocześnie otrzymać dużo wsparcia z zewnątrz, choćby finansowo-logistycznego, żeby stało się to realne. Osiągnięcie na tych mistrzostwach dobrego wyniku dałoby kwalifikację, nie tylko mi, ale przede wszystkim polskiej reprezentacji, na igrzyska paraolimpijskie w 2024 roku. A wywalczyć dla Polski medal paraolimpijski to rzeczywiście, na tę chwilę, już marzenie. A poza tym, jako miłośniczka gór, marzę o tym, by móc znaleźć się na szczycie jakiejś góry. Tak po prostu. Może to też będzie kiedyś możliwe. Przede wszystkim jednak pragnę Nieba… życia wiecznego.

Może właśnie to marzenie tak Panią „niesie”?
– Być może. Najczęściej niesie mnie adoracja Najświętszego Sakramentu, powierzenie wszystkiego Bogu, by On się tym zajął. Niesie mnie też wspólnota oraz modlitwa moich przyjaciół i znajomych. Ale niesie mnie również działanie, praca, treningi, możliwość wsparcia innych. Nie jest przecież tak, że jako niepełnosprawna jestem „skazana” wyłącznie na przyjmowanie pomocy. To jest zawsze wymiana i ja też dużo mogę od siebie dać.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki