Zapowiedź delegalizacji „Memoriału”, ostatniej dużej rosyjskiej organizacji społecznej, utrwalającej pamięć o zbrodniach epoki Stalina, jest nie tylko znakiem totalizacji życia publicznego w największym kraju świata. To także przejaw świadomej i konsekwentnej polityki Kremla, wspierającej proces ucieczki Rosjan od ich własnej przeszłości.
Każdy, choć trochę znający współczesne rosyjskie realia, może w tym miejscu zaprotestować. Jakże to, przecież dopiero teraz, w ostatnich dekadach, zrobiono w Rosji naprawdę wiele, by odkłamać rodzimą przeszłość, szczelnie zasłoniętą w latach panowania sowieckiej cenzury. To prawda, w postkomunistycznej Rosji wydano na ten temat – także za panowania Putina – mnóstwo świetnych książek, nakręcono wiele naprawdę dobrych filmów. Ale czy odsłonięcie automatycznie oznacza odkłamanie? Książkę przeczytamy i odłożymy na półkę, film, raz obejrzany, blednie w naszej pamięci. Kto zresztą dzisiaj czyta książki i chodzi na filmowe festiwale? W społecznej świadomości liczy się puls i masowość – a tę kształtują dziś newsy i popularne reportaże. Można więc dużo robić na poziomie elitarnym, jednak nie będzie to miało przełożenia na masy, dopóki państwo nie zadziała tu narzędziem adekwatnej polityki historycznej.
Tymczasem propaganda reżimu Putina działa według zasad sprawdzonej szkoły starożytnych Rzymian: niech sobie szumi odległa prowincja, ważne by echo tego szumu nie docierało do metropolii. W interesującym nas przypadku prowincją są twórcy ambitnych dzieł „moralnego niepokoju” oraz otaczające ich wąskie środowiska, metropolią – cała reszta narodu.
W tym porządku „Memoriał”, chronologicznie pierwsze i obdarzone największym autorytetem kolegium kustoszy narodowej pamięci, jednak wyrasta trochę ponad szereg. Należy więc obciąć tę głowę. Dopiero wtedy społeczna świadomość dojdzie do pożądanego przez władzę „normalnego” stanu. Ostatnie bastiony wolnego słowa, w rodzaju „Nowej Gaziety” noblisty Muratowa, pozbawione zaplecza, szturmujący z czasem wezmą głodem – tak przynajmniej zakładają kremlowscy stratedzy.
Na czym polega największe kłamstwo, które rosyjski reżim zdołał wsączyć w umysły przeciętnych Rosjan? Na przekonaniu, że Władimir Władimirowicz jest zbawcą rosyjskiego narodu, że jego panowanie to najlepsza rzecz, jaka mogła się temu narodowi wydarzyć po upadku ZSSR. Tymczasem temu cynicznemu kagiebiście wcale na narodzie rosyjskim nie zależy, jego bogiem jest władza – tak jak bogiem Adolfa Hitlera był on sam, nie zaś bynajmniej naród niemiecki, wychwalany w jego propagandzie. Wystarczy przypomnieć sobie, co ten zadufek mówił o niemieckim narodzie („Nie zasługuje na mnie”) w chwili, gdy pod naporem Armii Czerwonej waliły się już mury Berlina.
Podobnie rzecz ma się z Putinem. Proszę wskazać jakąkolwiek kwitnącą dziedzinę społecznego życia w Rosji, która w intencji kremlowskiej władzy służyć ma naprawdę narodowi, także po odejściu aktualnie rządzącej ekipy. Nie ma takiej. Jedyne, co w społeczności rosyjskiej ponadczasowe, ukierunkowane na przyszłe pokolenia, reprezentują dziś takie instytucje, jak właśnie „Memoriał”. Dlatego ważne jest, by trwały. Nawet gdy jest ich tak niewiele.