Logo Przewdonik Katolicki

Msza na pustyni

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Image/DB/Adobe StocK

Myślę – miałem Mszę odprawić! Zaczyna się już jakaś kamienista pustynia, następnego dnia będę w Jerozolimie, gdzie moja Msza na pustyni? Co mam zrobić?

Monika Białkowska: Byliśmy w Nazarecie i u bł. Karola de Foucauld. I skierowano księdza do karmelitanek. I liczył ksiądz na to, że u nich w ogrodzie nie będzie skorpionów. Przepraszam, ale nadziwić się nie mogę – i pamiętam, że już przed laty nikt nadziwić się nie mógł – temu pomysłowi spania pod gołym niebem. Serio myślał ksiądz, że zakonnice powiedzą: spoko, stary ksiądz profesor, niech się ułoży pod drzewem? To ja jednak bardziej klerykalizmem jestem przeżarta i w to nie wierzę. Prędzej we własny pokój z łazienką i puchowe piernaty, to się zawsze znajdzie!

Ks. Henryk Seweryniak:  Nie przesadzaj, puchu nie było, poza tym oni tam mają taki natłok turystów, że koloratka mało znaczy. Więcej pomogły telefony mojej siostry, bez niej rzeczywiście byłoby trudno. W każdym razie w Nazarecie poszedłem do Karmelu. Otworzyła mi siostra, Chinka. Przedstawiłem się, że jestem bratem siostry Lucyny, a ona zaprowadziła mnie do pokoju. I cichutko dodała, że wieczorem w bazylice są święcenia kapłańskie dwóch księży ze Zgromadzenia Misjonarzy Miłości, założonego przez Matkę Teresę z Kalkuty. Jak wiesz, spotkałem ją kiedyś, namawiała mnie zresztą, żebym wstąpił do tego zgromadzenia. Nie chciałem obiecywać, że na te święcenia pójdę, bo byłem wykończony – ale jak wziąłem prysznic, zdrzemnąłem się, wypiłem ze dwie butelki wody, to pobiegłem z siostrą na te święcenia. Jakimi ona mnie uliczkami prowadziła, to było coś cudownego! Jakieś zaułki, schodki… Święcenia trwały długo, kiedy wracaliśmy, już zmierzchało. I podkusiło mnie, żeby spytać siostrę o wykopaliska, że gdzieś tu w pobliżu, całkiem niedawno, archeolodzy znaleźli dom, który Jezus musiał widzieć… A ona, że oczywiście mi pokaże – i znów biegnie wąskimi uliczkami, a ja za nią! Ciemno już było, kiedy tam się znaleźliśmy. Mam jednak pamiątkę – takie nocne fotografie. 

MB: Noc u sióstr i dalej w drogę?

HS: Tak. Do Kafarnaum i do Seforis, bo już wiesz, że w Seforis jestem zakochany i zawsze muszę tam wjechać. Pamiętam, jaki byłem szczęśliwy, chodząc wśród ruin z tym rowerem. I zupełnie niespodziewanie przejeżdżałem wtedy przez Kanę Galilejską – jakoś nie miałem jej w planie, a nagle tam się znalazłem. 

MB: Tu się akurat archeolodzy będą spierać, czy owa biblijna Kana to jest wieś Kafar niedaleko Nazaretu, czy też leżące nieopodal Kefar Kanna – czy w ogóle miejscowość dziś znajdująca się już na terenie Libanu, jakieś 12 kilometrów od granicy z Izraelem… 

HS: Nie rozstrzygniemy, w Kefar Kanna byłem w każdym razie. I potem już jechałem w dół, a dalej piękną drogą, cały czas jeziora.

MB: Nasze Śniardwy mają 113, a Jezioro Galilejskie 166 kilometrów kwadratowych. Nie przypadkiem nazywa się je czasem „Morzem Galilejskim”. Jest więc co oglądać i nie dziw, że widać je z daleka. Zresztą przyznaję, śledzę tę trasę w internecie, dziś można widzieć ją niemal jak na żywo. Potwierdzam, nasi czytelnicy też mogą sprawdzić: cały czas w dół z widokiem na wodę! Aż pozazdrościłam… 

HS: Było z górki, a potem równo jak po stole, więc dojechałem spokojnie do sióstr benedyktynek, które również uprzedzone przez moją czcigodną siostrę, już na mnie czekały. Wzięły mnie do siebie, dały klucze i same wyjechały do klasztoru na Górze Błogosławieństw. Opowiadałem o tym, to tam ryby obgryzały mi stopy. Ubłagałem siostry, żeby pozwoliły mi zostać na dwie noce, bo byłem już wykończony – niby nie przejechałem dużo, ale słońce było naprawdę mordercze. Potem byłem już mądry i wyjechałem naprawdę wcześnie rano. Trochę tej mojej mądrości pomogły siostry, które też wyjeżdżały skoro świt i chciały swoje klucze. W każdym razie o piątej, wpół do szóstej byłem już na rowerze, patrząc na wschód słońca nad Jeziorem Galilejskim. Niezapomniany widok! Z prawej strony miałem Ginosar i żal mi było trochę, że tam nie wjadę.

MB: O, Ginosar bym nie odpuściła! To tam w muzeum można zobaczyć znalezioną w 1986 r. łódź z czasów Jezusa! Oczywiście dowodów na to, że to właśnie On nią pływał, nie ma żadnych, ale nie ma też wątpliwości co do czasów, z jakich pochodzi! Jest między innymi z drewna cedrowego, ale w sumie z dziesięciu rodzajów drewna, więc budowniczy nie był bogaty – albo budowano ją z resztek, albo wiele razy naprawiano. Miała płaskie dno, żeby łatwo podpływała do brzegu, i maszt. I wiosłowało nią czterech mężczyzn. Bardzo bym chciała ją zobaczyć. Jednak przedmioty bardziej mnie ciągną niż ruiny, taki typ. 

HS: Do Ginosar wtedy nie wjechałem, ale byłem tam ze dwa razy później. Za to wjechałem do Tyberiady. Był akurat szabat, a mnie zależało na tym, żeby znaleźć takie ważne tam miejsce, w którym pochowani są najsłynniejsi rabini Izraela. Kiedy wcześniej byłem w Tyberiadzie z pielgrzymką, przewodnicy nie wiedzieli, gdzie to jest. Postanowiłem sam poszukać. Jadę, patrzę, a tu pod górę prowadzi wyraźnie jakaś aleja, na końcu której wznosi się pokaźna, metalowa konstrukcja. Od razu pomyślałem, że to musi być grób Mojżesza Majmonidesa! I rzeczywiście. Poszedłem, zrobiłem zdjęcia, pomodliłem się. 

MB: Majmonides – że się wtrącę – był średniowiecznym żydowskim filozofem i lekarzem. Jest autorem najważniejszego komentarza do Talmudu z tamtego czasu. 

HS: Takim ichnim św. Tomaszem z Akwinu był. A ja znów ruszyłem dalej, bo tego dnia chciałem dotrzeć aż do Jerycha. Droga prowadziła już cały czas z górki. Dojechałem do Samarii. Mijałem pierwszy w historii Izraela kibuc Degania, takie spółdzielcze gospodarstwo rolne, w którym i ziemia, i plony są własnością całej wspólnoty. Ale myślę – miałem Mszę odprawić! Zaczyna się już jakaś kamienista pustynia, następnego dnia będę już w Jerozolimie, gdzie moja Msza na pustyni? Co mam zrobić? Rozglądam się i widzę jakieś 200 metrów od drogi jakiś krzew, cierniowiec. Podchodzę bliżej z rowerem na ramieniu – legowisko jakiegoś pustynnego zwierzęcia, które pewnie wraca tu na noc. Wczołgałem się tam, żeby niezauważony odprawić tę swoją wymarzoną pustynną Mszę… A zaraz potem zadzwoniła moja siostra i oświadczyła, że jutro jest niedziela i nie będę się nigdzie włóczył po Izraelu, tylko ona po mnie przyjedzie.

MB: I zdrowy kobiecy realizm rozjechał jak czołg księżowskie natchnienia…

HS: Próbowałem się jeszcze bohatersko bronić, że nie, że do Jerycha, do Jerozolimy, ale sama wiesz, że z rodzoną siostrą się nie dyskutuje. Mam powiedzieć, gdzie jestem, to kierowca mnie znajdzie i zabierze. Znalazł i zabrał do karmelu w Betlejem.

MB: Skończyło się rumakowanie. 

HS: Jeździłem sobie potem jeszcze rowerem z betlejemskiego karmelu do Jerozolimy, to też było piękne. W ogóle w Izraelu rowerzyści spotykają się z sympatią, nikt nie trąbił, nie miał pretensji, nie zaczepiał. Czasem z takąż sympatią pukali się w głowę, kiedy widzieli, że jadę w samo południe, w pełnym słońcu, ale przyznaję, że mieli rację. Mnie zależało, żeby z okazji tych swoich urodzin przeżyć na rowerze rekolekcje. I wiem już, że to jest możliwe. Można się zatrzymać tam, gdzie człowiek chce. W dowolnym miejscu można usiąść, odmówić psalm. Potem człowiek pije wodę i myśli, że Jezus tak samo, w tych samych warunkach, w tej samej spiekocie i z tymi samymi widokami przed oczami ją pił. Że jadł taki sam chleb. Że oddychał tym samym powietrzem. To było naprawdę niesamowite przeżycie i każdemu polecam – szkoda tylko, że tych rowerów, jak mówisz, teraz już za darmo do samolotu nie biorą… 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki