Każdy, kto ma styczność z najnowszymi dziejami Polski oraz całej Europy Środkowej, wie, że bogactwo źródeł pozwala nam już na odtworzenie zarysu strategii władz wobec krajowych Kościołów w państwach poddanych w latach 1944–1948 sowieckiej okupacji. Mówię o strategii, nie o strategiach, bo mimo pewnych lokalnych odrębności działania komunistów wobec katolickich wspólnot wszędzie były podobne, zarówno u nas, jak i w Czechosłowacji, na Węgrzech oraz w Rumunii. A działo się tak przynajmniej do śmierci Stalina w 1953 r.
Otóż chronologię ówczesnego frontu walki z Kościołem katolickim można podzielić na trzy etapy. Pierwszym było przedstawienie społecznemu ogółowi duchowieństwa jako wrogów. Etykietki mogły być różne: a to agenci Watykanu, a to sługusi imperializmu, a to znowu poplecznicy niemieckich rewizjonistów. Liczył się jeden przekaz podprogowy: to klasa obca, niesłużąca interesom ludu. Albo – jak głosiła propaganda nad Wisłą – interesom narodu. Ostrze tych oskarżeń skierowane było przede wszystkim przeciw biskupom, księżom niższej rangi (w bolszewickim żargonie „księża dołowi” albo „szara brać kapłańska”) niekiedy odpuszczano, a nawet pozwalano buntować się przeciw przełożonym.
W drugim etapie chodziło o przejęcie przez państwo kontroli nad wewnętrznym życiem Kościoła. Legalnej albo nielegalnej, to kwestia doboru narzędzi. A etap trzeci dotyczył już wyjęcia spod prawa wolności katolików do wyrażania swoich przekonań. Wszystkich katolików, włącznie z „dołowymi” księżmi oraz świeckimi.
Od tamtego czasu minęło już kilka pokoleń, zmieniły się hasła i slogany. Ale bieżąca obyczajowa rewolucja, której świadkami jesteśmy także w Polsce, zachowała wyżej wymienioną kolejność. Co więcej, punkty numer jeden oraz dwa zostały już właściwie zrealizowane. Od Montrealu po Warszawę episkopaty nazywane są dziś nie inaczej, jak zorganizowanymi grupami przestępczymi i taki stan rzeczy już nawet nikogo nie szokuje. Podobnie jak językowa zbitka „ksiądz pedofil”. A etap drugi? A czymże innym jest zamykanie kościołów rozporządzeniem ministra albo też rozpędzanie nabożeństw za pomocą policji? Takie rzeczy były dotąd nie do pomyślenia w Europie, może poza krótkim eksperymentem bolszewickim lat 1918–1921.
Jakie z tych podobieństw wypływają wnioski, aż strach pomyśleć, a cóż dopiero napisać... Można, rzecz jasna, autora tych sylogizmów nazwać spiskolubnym oszołomem. Ale najpierw prosiłbym bardzo o przedstawienie faktów, które obalają przedstawioną wyżej chronologię etapów.
Do niedawna sądziłem, że etap trzeci dopiero przed nami. Ale życie biegnie szybciej, niż nam się wydaje, i los zesłał nam posła Nitrasa z jego słowami o „ukaraniu katolików” oraz „opiłowaniu ich z przywilejów”. Nie tylko biskupów, nie tylko księży – wszystkich katolików. Nitras powiedział to dostatecznie wyraźnie, niezależnie od tego, jak później interpretowano jego wypowiedź.
Od tej pory publicyści różnych obozów zastanawiają się, co w praktyce mogłoby oznaczać owo tajemnicze „opiłowywanie”. Powiem co: chociażby wolność publicznych procesji. Przecież ten „przywilej” tylko przeszkadza kierowcom oraz porządnym przechodniom. Etap numer trzy już się zaczął. Pora zapalać ostrzegawcze światła.