Chyba po raz pierwszy – a piszę tu felietony od dobrych paru lat – pociągnę temat podjęty przez tygodniem. Co więcej, posłużę się jednostkowym przykładem poniekąd z własnego życia, czego także unikam, bo takie przykłady bywają mylące. Coś jednak mówią.
Przypomnę, że tematem był początek roku szkolnego. Zastanawiałem się, na ile szkoły staną się areną ideologicznej walki i na ile dobrą odpowiedzią jest ofensywa zmian zainicjowanych przez ministra Przemysława Czarnka. „My chrześcijanie też mamy dzieci w szkołach” – powiedział minister. Odpowiedział w ten sposób na krytykę zmian w liście lektur, wprowadzenia tam pozycji związanych z Janem Pawłem II i kardynałem Stefanem Wyszyńskim. „Trochę tolerancji dla większości chrześcijańskiej, katolickiej” – apelował.
Toczy się w Polsce debata, czy to nadal jest większość. Wyjątkowo brutalnie przypomniał o tym polityk PO Sławomir Nitras. Poseł oznajmił na Campusie Polska, że katolicy przestają być większością i zostaną w przyszłości „opiłowani” z przywilejów (jak rozumiem, chodzi tu o przywileje Kościoła). Nieoczekiwanie, może nie tyle groźny ton Nitrasa, ile konkluzję, poparł katolicki komentator Tomasz Terlikowski.
Nie chcę się wdawać w debatę, czy to większość, czy mniejszość. Szczególnie pośród szybko laicyzującej się młodzieży. Opowiem pewną historię. Syn znajomych trafił do liceum w Warszawie, jednego z tych lepszych. Na pierwszym spotkaniu z wychowawczynią, podczas zapisów na katechezę, usłyszał, że pani jest antyreligijna. Mimo to nie ma nic przeciw lekcjom religii, bo „katechetka jest sympatyczna”.
Mamy atmosferę powszechnej wojny, w następstwie której wszyscy muszą składać ideologiczne deklaracje. Mimo wszystko jednak pytam: po co nauczycielka mająca nad tymi młodymi ludźmi władzę ustawia się jako strona w fundamentalnym podziale. Znajomi zerknęli na jej profil na Facebooku, który jest pełen wojowniczych apeli związanych ze Strajkiem Kobiet i podobnymi imprezami. Czy nauczyciel nie powinien zapewnić swoim podopiecznym minimum komfortu? Walczyć o swoje w czasie wolnym, ale nie w szkole?
Media liberalne pełne są narzekań, że zwłaszcza pod rządami narodowo-konserwatywnego PiS rozmaite mniejszości zagrożone są prześladowaniami – jak nie geje czy „osoby niebinarne”, to ateiści. Te same media ogłaszają teraz gromko, że katolicy stają się mniejszością. Jeśli tak, czy przysługuje im ochrona? Także przed słownymi zaczepkami?
Ja nie znalazłem w tych mediach, a są przecież czujne, dowodów na masowe krzywdy mniejszości chronionych przez lewicę i liberałów. Na krzywdy katolików także nie. Ale przytoczona sytuacja z nadgorliwą nauczycielką pokazuje, że problem małej tolerancji i małej wyobraźni występuje co najmniej po różnych stronach.
Dotykamy szerszego problemu obrazu współczesnej Polski. Obecne władze są oskarżane o autorytarne ciągoty. Bywa, że ich system rządów potrafi kogoś skrzywdzić, jak tego dziennikarza publicznego Radia Gdańsk, zwolnionego za podpisanie listu w obronie TVN. Ale spróbuj być zwolennikiem prawicy na przykład w świecie artystów. Doznasz wielu nieprzyjemności, może nie całkiem formalnych, ale owszem. Czasem dotyczy to i świata akademickiego. Nic nie jest tu czarno-białe.
Mimo wszystko obecność rozmaitych presji i nietolerancji w szkole niepokoi mnie szczególnie. Bo dotyczy najmłodszych, więc najsłabszych. Czarnek próbuje zapewnić równowagę kontrolą administracyjną. Może to przynieść nawet odwrotne skutki. Ale problem istnieje. Nie zakłamujmy go starymi wizjami panoszących się katolików i krzywdzonych liberałów.