Logo Przewdonik Katolicki

Raz sojusznicy, raz terroryści

Jacek Borkowicz
Dziesięć lat temu, po rewolucji arabskiej wiosny, sympatycy Bractwa Muzułmańskiego świętowali zwycięstwo swojego kandydata w wyborach prezydenckich w Egipcie fot. Daniel Berehulak/Getty Images

Potwierdzenie wyroków wydanych na liderów Bractwa Muzułmańskiego przez egipski sąd jest skutkiem wycofania poparcia dla tej organizacji przez Turcję. Ale Braci zawsze kiedyś będzie można wypuścić.

Egipski sąd 11 lipca podtrzymał wyroki dożywotniego więzienia, wydane dwa lata temu dla dziesięciu przywódców Bractwa Muzułmańskiego, w tym dla jego lidera Muhammada Badiego. W życiu skazanych niewiele to zmienia, bo wszyscy oni i tak siedzą za kratkami już od ośmiu lat. Co więcej, początkowo wydano na nich wyroki śmierci, złagodzone jednak po kilku latach odwoławczych procedur. Kara dożywocia, sama w sobie surowa, została w Kairze uroczyście potwierdzona, ale znając realia świata arabskiego – a skazani je przecież znają – można powiedzieć, że póki więzień żyje, wszystko jeszcze wydarzyć się może.
Kara jest efektem rewolucji 2011, zwanej arabską wiosną, zapoczątkowanej w Egipcie, gdzie tysiące zdeterminowanych obywateli w masowych protestach doprowadziło do upadku prezydenta Husniego Mubaraka. Gdy jego następca, działacz Bractwa Muhammad Mursi po dwóch latach rządów obalony został na fali kolejnych zamieszek, jego zwolennicy zmasakrowali policjantów jednego z lokalnych posterunków. Ten fakt, jak również przypisywana oskarżonym współpraca z Hamasem i Hezbollahem, stał za uzasadnieniem pierwotnych wyroków śmierci, wydanych na kilkuset członków Bractwa.

Za Mahometem i społeczną sprawiedliwością
Założył je charyzmatyczny muzułmański myśliciel Hasan al-Banna, który z sześcioma pierwszymi uczniami wybudował w 1928 r. meczet, będący kolebką ruchu. Idee Bractwa w zaledwie kilka lat zdążyły zawładnąć duszami egipskich mas i do tej pory mają kapitalny wpływ na społeczne i polityczne życie tego kraju. Ale Bractwo Muzułmańskie zapisało się także w powszechnej historii islamu, będąc matką-założycielką wszelkich organizacji określanych dziś jako fundamentalistyczne lub integrystyczne.
Przed 1928 r. świat islamu znał co prawda instytucję mahdich (jednego z nich kojarzymy za sprawą książki Sienkiewicza), szalonych proroków i rewolucjonistów z Bożej łaski, w XX wieku była to już jednak idea zbyt anachroniczna, by mogła porwać masy muzułmanów. Hasan al-Banna pogodził wiarę z rozumem, dowodząc, że wolą Boga jest, by tutaj, na ziemi, budować ustrój społecznej sprawiedliwości. Powstające jak grzyby po deszczu komórki Bractwa rozrastały się według tego samego schematu: najpierw stawiano meczet, potem zakładano przy nim szkołę, następnie zaś wokół tego jądra rozwijano sieć instytucji charytatywnych i socjalnych – szpitale, przytułki, punkty wsparcia bezrobotnych, przychodnie lekarskie, a także cechy rzemieślnicze oraz kluby sportowe. A wszystko pod zielonym sztandarem Mahometa. Hasan al-Banna zakładał, że to właśnie, nie zaś staroświeckie kazania mułłów, przyciągnie z powrotem do wiary laicyzujący się naród.

Misjonarze i politycy
Częścią tejże zlaicyzowanej społeczności byli i są także ludzie władzy – zarówno cywile, jak i wojskowi. A oni mają własne poglądy na kwestię szerzenia zasad Proroka. Póki misjonarze budują alternatywną wspólnotę obywatelską, wzywając do pokoju oraz społecznej solidarności, są uznawani za sojuszników państwa. Ale jeśli tylko w ich nauczaniu pobrzmiewać zaczną tony uznane za rewolucyjne, natychmiast z sojuszników przekwalifikowani bywają na wrogów publicznych i terrorystów. Sęk w tym, że w nauczaniu liderów Bractwa trudno jedno od drugiego oddzielić. W historii jego stosunków z państwem prowadziło to niejednokrotnie do zawirowań, a nawet gwałtownych zwrotów. Tak zresztą dzieje się po dziś dzień.
Gdy w 1948 r. premier Egiptu zginął z rąk bojówki radykalnego skrzydła Bractwa, nad którym Hasan al-Banna utracił kontrolę, rok później rządowi agenci, w ramach odwetu, zgładzili tego ostatniego. Bractwo zeszło do podziemia i stało się symbolem sprzeciwu.
Na fali tego sprzeciwu wyrosła postać Sajjida Kutba. Aresztowany w 1954 r., w ciągu dziesięcioletniego pobytu w więzieniu opracował nową ideologię, która stała się matrycą rozmaitych ugrupowań islamsko-radykalnych. Podczas gdy Hasan al-Banna chciał skonsolidowania egipskiego narodu, Kutb opowiedział się przeciwko ograniczonemu nacjonalizmem modelowi działania. Odtąd celem szerzenia sprawiedliwości pod sztandarem Mahometa miało być jedno państwo dla wszystkich muzułmanów świata.
W tym czasie kolejne ekipy rządowe a to zwalniały z więzień działaczy Bractwa, a to z powrotem zamykały ich za kratkami. W czasie jednego z takich przełomów, w 1966 r., Sajjid Kutb został skazany za zdradę stanu i powieszony, stając się męczennikiem w oczach muzułmańskich radykałów. Obecny rząd prezydenta as-Sisiego zdaje sobie z tego sprawę, starając się, w miarę możności, nowych męczenników Bractwu nie przysparzać.
Pionki na tureckiej szachownicy
Skazany na dożywocie Muhammad Badi to reprezentant następnego już pokolenia ludzi Bractwa. Są oni lepiej wykształceni od poprzedników, lepiej od nich sytuowani, lepiej też obyci z arkanami polityki – ale za to mniej wierzący. A to, wbrew stereotypom, niezbyt chwalebnie przekłada się na  ich relacje ze światem.
Podczas gdy starsze pokolenie nie spieszyło do politycznej władzy, uważając, że najpierw trzeba dokonać naprawy w duszach samych Egipcjan, pokolenie studentów lat 60. i 70. przekonane jest, że drogą do realizacji społecznych utopii Bractwa jest jak najszybsze przejęcie władzy nad państwem. Tej iluzji uległ chociażby wspomniany Mursi, którego w 2013 r., po dwóch latach realnych rządów, przepędziły z prezydenckiego fotela te same egipskie masy, które wcześniej go tam posadziły (Mursi zmarł w więzieniu w 2019 r.). Koleje losu Badiego dowodzą, że również on nie był wolny od tych złudzeń.
Być może egipski sąd jeszcze długo debatowałby nad kolejnymi odwołaniami, gdyby nie polityczny zwrot, jakiego właśnie dokonuje turecki prezydent Recep Erdoğan. Przez lata Turcja pod jego rządami uważana była nieomal za najpotężniejszą zagraniczną ekspozyturę Bractwa. Erdoğan wspierał jego struktury wszędzie tam, gdzie istniały – a istnieją na całym Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce. Na tychże strukturach chciał nadbudować platformę tureckich wpływów w regionie. To się jednak nie bardzo udało: lokalni liderzy, skoro tylko poczuli zastrzyk płynącego z Ankary poparcia, zaczęli realizować interesy własne przed interesami swoich mocodawców. Tak stało się również w przypadku Egiptu.
Do tego doszły efekty zmiany w USA. Nowy prezydent Joe Biden mocno zaostrzył retorykę Waszyngtonu w stosunku do Erdoğana, flirtującego z głównymi wrogami Stanów Zjednoczonych: Iranem, Rosją i Chinami. Pokaż pan, z kim właściwie trzymasz – przypiera go do muru amerykański przywódca. W tej sytuacji Erdoğan woli ustąpić, poprawiając stosunki z sojuszniczym wobec USA Egiptem. Dlatego sędziowie w Kairze mogli teraz bez obaw przybić pieczątkę na potwierdzeniu skazującego wyroku.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki