Krwawy atak muzułmańskich radykałów na meczet al-Rauda na Synaju zwrócił uwagę świata na egipskich sufitów. Do tej pory słabo zdawaliśmy sobie sprawę, że terroryzm spod znaku ISIS wymierzony jest także w samych muzułmanów. Skala zamachu z 24 listopada – ponad 300 zabitych to najwięcej ofiar aktu terroru w całej historii Egiptu – uświadamia nam to wyraźnie, jednak nie jest to pierwsze tego rodzaju wydarzenie. Egipscy dżihadyści nienawidzą sufitów bardziej niż chrześcijan, gdyż w ich oczach wyznawcy sufizmu kalają islam „czarnoksięskimi praktykami”.
Wiara ascetów
Sufizm nie jest odrębnym wyznaniem w łonie wspólnoty muzułmańskiej, lecz mistycznym nurtem islamu. Jego korzeni szukać należy u samych początków tej religii. Nazwa ruchu, w potocznym tłumaczeniu, pochodzi od arabskiego słowa „suf” oznaczającego wełnę – w owcze skóry odziewali się bowiem na Bliskim Wschodzie od niepamiętnych czasów asceci wszelkich wyznań. Pierwsi sufici szukali kontaktu z Bogiem na pustyni, w samotności i w oddaleniu od większości współwyznawców, zajętych w owym czasie zbrojnym szerzeniem islamu w „niewiernych” krajach.
To zasadniczy wyróżnik sufickiego modelu pobożności. Pierwsi przywódcy większości muzułmanów byli wojownikami i na sposób wojskowy organizowali swoje społeczności. Ten rys do dziś jest obecny w głównym nurcie islamu. Natomiast sufi swoich liderów poszukiwali wśród świątobliwych starców, pogrążonych w medytacji i stroniących od polityki. I chociaż w historii znamy przykłady sufizmu walczącego (ludy Kaukazu przeciwstawiające się rosyjskiemu najazdowi), były to z reguły działania obronne, pozbawione elementu ekspansji i przymusowego nawracania. Upraszczając sprawę można powiedzieć, że o ile dla wielu muzułmanów pojęcie „dżihad” (po arabsku „wysiłek”) kojarzy się ze świętą wojną, o tyle sufici z większą konsekwencją wskazują tutaj na aspekt doskonalenia ducha.
Sufi skupiają się wokół swoich nauczycieli, którzy wskazują im drogę prawego postępowania. Bractwa sufickie, zwane tarikat, rozpowszechnione są w całym świecie islamu. Tarikaty są bardzo solidarne, trudne do przeniknięcia i otoczone aurą tajemnicy. Stąd bierze się ich siła, ale z tego też powodu sufi ściągają na siebie niechęć inaczej wierzących muzułmanów. Sufici oskarżani są o herezję i „czarownictwo”, gdyż odwiedzają groby swoich szejchów, założycieli tarikatów, co jest źle widziane w ortodoksyjnym islamie, który nie dopuszcza jakiegokolwiek kultu poza jedynym Bogiem.
Najłatwiej rozpoznać ich podczas religijnych zgromadzeń, sufi bowiem modlą się, tańcząc. „Zikr” to taniec mężczyzn, którzy w rytm własnych oddechów monotonnie kroczą w koło, wykrzykując wersety z Koranu.
Młodzi, wykształceni z dużych miast
Na tle innych krajów muzułmańskich sufizm w Egipcie wyróżnia się ekspansywnością. Działają tam podobno 74 tarikaty, spośród których większość obecna jest nad Nilem od kilkuset lat. Do niedawna były to głównie wiejskie wspólnoty, rozproszone na terytorium całego kraju. Taki charakter mają na przykład społeczności sufich zamieszkujące północny Synaj, który ostatnio stał się widownią krwawego prześladowania tej grupy. Jesienią ubiegłego roku związana z ISIS bojówka dżihadystów porwała w el-Arisz (niedaleko od miejsca ostatniego zamachu) przywódcę synajskich sufitów, szejcha Sulejmana Abu Heraza. Stuletniego starca ścięto w partyzanckiej bazie bojówkarzy, zaś film z egzekucji wrzucono do internetu.
Akty przemocy, nasilone w północnej części Synaju, nie są wynikiem jakiejś specyfiki tamtejszego sufizmu, lecz biorą się z anarchii, która panuje w tym regionie Egiptu. Mimo ogłoszonego wiosną stanu wyjątkowego oraz wzmożonej obecności wojska, państwo nie potrafi poradzić tam sobie z rosnącymi w siłę dżihadystami.
Jednak ekspansja egipskiej odmiany sufizmu dotyczy dużych miast. Od pewnego czasu ruch ten staje się popularny wśród młodych, wykształconych i przedsiębiorczych obywateli Kairu oraz innych ośrodków doliny Nilu. Choć oficjalnie do praktykowania sufizmu przyznaje się 15 spośród 100 milionów Egipcjan, eksperci szacują, że ruchowi temu sprzyjać może nawet co trzeci egipski muzułmanin.
Popularność mistycznego odłamu islamu właśnie nad Nilem nie powinna dziwić. Egipt, nawet muzułmański, jest dziedzicem starożytnej cywilizacji. Sufizm jest więc tam zapewne rodzajem odpowiedzi na rosnącą potrzebę pogłębionej duchowości, której nie może zaspokoić oficjalnie wyznawana doktryna islamu.
Kraj na rozdrożu
Rosnąca popularność sufizmu napotyka jednak na przeszkodę w postaci ostrego konfliktu politycznego, który dzieli dzisiaj Egipcjan. Zdecydowana większość mieszkańców tego kraju to sunnici, którzy tradycyjnie odnoszą się wrogo do wszelkich „nieortodoksyjnie” nastawionych muzułmanów, w tym oczywiście do sufitów. Naczelnym promotorem sunnickiej prawowierności jest radykalne Bractwo Muzułmańskie, założone w 1928 r. przez Hasana al-Bannę. Opowiadające się za teokracją Bractwo znalazło się w opozycji wobec autorytarno-republikańskiego modelu władzy prezydenta Hosni Mubaraka, rządzącego Egiptem od 1981 r.
Na fali Arabskiej Wiosny z 2011 r. Bractwo Muzułmańskie zdobyło poparcie większości Egipcjan, co doprowadziło do zwycięstwa w wyborach prezydenckich ich kandydata. Jednak już w 2013 r. prezydent Muhammad Mursi został obalony przez pucz wojskowy, kierowany przez generała Abd el-Fatah as-Sisiego. Ten ostatni, zgodnie z bliskowschodnimi obyczajami, został kolejnym prezydentem. Sisi przywrócił ustrój z czasów Mubaraka, delegalizując radykalne muzułmańskie organizacje.
Mamy więc obecnie w Egipcie sytuację, w której rząd walczy z dżihadyzmem i terrorem, jednak cenę za to płaci demokracja. Niedopuszczona do głosu większość odpowiada biernym oporem, a także aktami przemocy. Konflikt ten nie ustanie, póki w Egipcie nie zostanie trwale rozwiązany problem reprezentacji. A jego ubocznym skutkiem prawdopodobnie będą, niestety, kolejne zamachy na sufitów, którzy – słusznie czy nie – postrzegani są jako beneficjenci obecnego ustroju.