Logo Przewdonik Katolicki

Spór o sakrament jedności

ks. Wojciech Nowicki, redaktor naczelny
Msza św. żałobna za duszę Wolfganga Amadeusza Mozarta odprawiona została w nocy 5 grudnia 2018 r. w poznańskiej katedrze fot. Robert Woźniak

Eucharystia nie może być polem, gdzie rośnie nienawiść czy pogarda dla braci i sióstr. Rozmowa z Pawłem Milcarkiem - filozofem, publicysta, redaktorem naczelnym kwartalnika „Christianitas”

Rozmawiamy dokładnie tydzień po ogłoszeniu Traditionis custodes. Jaka była pierwsza myśl, gdy przeczytał Pan motu proprio Franciszka?
– Że to niemożliwe, że jest jak odwrócone odbicie dokumentu Benedykta XVI z 2007 r. i że na powrót rozpoczyna się w Kościele wojna wewnętrzna, która wyglądała na skończoną. W żadnym razie nie spodziewałem się dokumentu tak surowego i twardego.

Dlaczego Pana zdaniem rozpocznie się teraz na nowo wojna, skoro intencja papieża jest dokładnie odwrotna: chce jedności?
– Jest to dokument ożywiany przekonaniem, że życie Kościoła wynika z dokumentów, w których władza objawia swoją wolę, a w niej czasami mniejszą lub większą łaskę. Tymczasem długie lata posoborowe były świetną lekcją, że problemu przywiązania do „starej” liturgii nie rozwiązuje się drakońskimi prawami. Wielu mądrych ludzi mówiło w latach 70. i później, że praktyczny zakaz tego, co było dotąd święte, kompromituje władzę i tworzy niepotrzebny konflikt. W latach 90. kard. Joseph Ratzinger mówił mocno, że władza kościelna nie jest po to, żeby wykazywać się mocą i próbować zakazywać któregoś prawowiernego rytu. Potem, gdy został papieżem, wyciągnął z tego konsekwencje i dążył do tego, żeby cały Kościół mógł się na nowo rozpoznać w swoim dziedzictwie. Nie zamierzał załatwiać jakiejś sprawy partykularnej grupy tradycjonalistów, tylko uznawał, że w ich instynkcie tradycji jest dobro dla całej wspólnoty. W dokumencie Franciszka nie ma śladu zrozumienia tych spraw. Powróciła myśl, że Kościół wystartował z nowymi porządkami po Soborze, a kto sięga do wcześniejszej tradycji Kościoła, widocznie nie potrafi się odnaleźć. Tak myślano przed Janem Pawłem II i Benedyktem XVI. Powrót do tego myślenia likwidacyjnego uważam za szkodliwy.

Benedykt XVI zaproponował, by ryt rzymski wyrażał się w dwóch formach. Wskazał wyraźnie, która jest zwyczajną, a która nadzwyczajną. Ryt rzymski sprzed reformy stał się na powrót wyrazem modlitwy Kościoła. Jaki jest status tego wyrazu w świetle dokumentu Franciszka, który mówi: „Księgi liturgiczne promulgowane przez świętych papieży Pawła VI i Jana Pawła II, zgodnie z dekretami Soboru Watykańskiego II, są jedynym wyrazem lex orandi Rytu rzymskiego”?
– Żaden, przynajmniej jeśli chodzi o definicję prawną, bo oczywiście ryt o dziejach tak długich ma swój status obyczaju niepamiętnego nawet niezależnie od dodatkowych orzeczeń. W świetle Traditionis custodes ryt starszy jest czymś nieokreślonym: nie jest ani „wyrazem lex orandi rytu rzymskiego”, ani też nie jest absolutnie zakazany, skoro można go jednak praktykować. A więc jest jednak liturgią Kościoła, bo Kościół nie celebruje nie swojej liturgii. Jest więc „czymś”, tak jak w latach 1969–2007. Za czasów św. Jana Pawła II funkcjonowała nazwa: „liturgiczne i duchowe formy tradycji łacińskiej”. Niezależnie od tych opisów sytuacji istnieją po prostu księgi starszej tradycji liturgicznej obrządku rzymskiego (mszał, rytuał itp.), z którymi księża będą nadal – w zmienionych uwarunkowaniach i możliwościach prawnych – szli do celebrowania Mszy i innych sakramentów. Wraz z dokumentem Franciszka utraciły ważność przepisy Benedykta XVI co do używania tych ksiąg, ale nie zapadło się pod ziemię nauczanie Benedykta o prawomocności przywiązania do tej tradycji.

Dla osób niezaangażowanych bezpośrednio w problematykę cały ten spór może wydać się niezrozumiały: spór o ryt. Dlaczego osoby przywiązane do starej formy po prostu nie przyjdą na Mszę nowszego rytu, tę zreformowaną? Być może słusznie rodzi się w nich pytanie: a może jej nie uznają albo uznają za gorszą, mniej odpowiadającą temu, co katolickie?
– Dla kogoś liturgia może być czymś obojętnym w tym znaczeniu, że interesuje go tylko, czy dostanie tam sakramenty, np. Komunię św. W takim podejściu ryt nie wnosi różnicy, choć przecież i sakramenty otrzymuje się w pewnej przestrzeni duchowej, która staje się naszą „ojczyzną”. Liturgia to droga duchowa, może bardziej lub mniej sprzyjać adoracji, kontemplacji, zdrowej wierze. Ktoś inny powie, że wystarczy mu taka liturgia, którą odprawia sam papież, a za podejrzane uważa to, że komuś to nie wystarczy. Szanuję taki wybór, ale w Kościele posłuszeństwo papieżowi nigdy nie oznaczało istnienia tylko jednej liturgii i doskonale to rozumiemy w odniesieniu do katolików tradycji wschodniej. Gdyby jedność kościelna oznaczała uniformizm liturgii, oznaczałoby to, że „za burtę” wyrzuca się ogromne skarby duchowe, w imię dość świeckiego wyobrażenia o „popieraniu swojego szeryfa”. Ale są też ci, którzy mówią, że tylko nowa liturgia wyraża obecną wiarę Kościoła, że od Soboru zaczął się jakby nowy rozdział, który unieważnił poprzedni. Tacy ludzie dążą do ścisłego zakazu tego, co dawniejsze, ponieważ ich zdaniem przeszkadza to w ukształtowaniu „Kościoła jutra”. To właśnie takie opinie powinny nas wszystkich – tradycjonalistów czy nietradycjonalistów – jednoczyć w szacunku do tradycji, wbrew tej opowieści o rzekomo koniecznym zerwaniu. To, co było święte, nie może nagle przestać być święte, zakazane, w pogardzie – byłby to znak, że rzeczywiście chcemy budować Kościół inny niż Kościół długiej tradycji wiary, Kościół świętych, Kościół wszystkich soborów. Właśnie w imię praktycznego, widzialnego wykluczenia tej „logiki zerwania” Benedykt XVI chciał, żeby Kościół mógł pojednać się ze swoim dziedzictwem duchowym, zamiast je ignorować. Oczywiście oznacza to również konieczność wpisania starej tradycji w normalne życie kościelne, w myślenie uwzględniające również realne nauczanie Soboru Watykańskiego II.

Dotknął Pan głównej, jak się zdaje, obawy papieża. Że w gruncie rzeczy nie idzie o ryt, ale że przywiązanie do starszej formy rytu rzymskiego, jest albo może być manifestacją odrzucenia Soboru Watykańskiego II i jego dziedzictwa.
– Myślę, że na redakcję Traditionis custodes duży wpływ miały poglądy tych, którzy uważali za  niemożliwą koegzystencję dawnej i nowej liturgii Kościoła. Ich celem było to, co zapisano w dokumencie Franciszka. Ale prawda, że papież podnosi również argument rzekomego odrzucenia Soboru przez tradycjonalistów. To trochę jak z proboszczem, który na kazaniu mówi wiernym, który przyszli, że nie chodzą do kościoła. Dokument uderza w te środowiska, które na ogół przeszły długą drogę uzyskiwania pozwoleń kościelnych i praktykują swoją wiarę w diecezjach. To nie są ekskluzywne, zamknięte wspólnoty, zbierające się nocami w ukrytych kaplicach, tylko młodzi i rodziny z dziećmi chodzące do kościoła wskazanego przez biskupa i proboszcza. Czy zawsze zachowują się i myślą na poziomie, jakiego byśmy pragnęli? Akurat jestem zdania, że są to na ogół bardzo świadomi katolicy, zwykle wiedzą dużo o sprawach Kościoła i mocno przeżywają wiarę, idą z nauką katolicką w szeregu kluczowych kwestii, które są dzisiaj kontestowane również wśród mas katolickich. To nie zmienia faktu, że bywają nieznośni, wojowniczy, wyczuleni na przypadki desakralizacji, nieraz po trudnych historiach szukania oparcia w wierze. Owszem, można ich przepytywać w progu kościoła o naukę Soboru Watykańskiego II, ale czy wszystkich katolików w parafiach przepytamy z Katechizmu? Może byłoby warto. Natomiast, jak sądzę, nie byłoby warto zakazać Mszy św. w parafiach, w których ankieta z Katechizmu wypadłaby kiepsko. Wręcz odwrotnie, trzeba by zadbać o katechezę, nie zamykać kościół.
Weźmy jeszcze pod uwagę, jak wiele niejasności narosło wokół Soboru, jak różne opowieści i interpretacje tu rozwijano, czasami nieprzytomne. Teraz nagle mamy uleczyć ten zamęt, odsyłając ludzi poza parafie, stygmatyzując ich, wznawiając atmosferę zakazów, sugerując podział Kościoła, gdy tak wiele mówimy o ekumenizmie i dialogu? Ale moje środowisko jest gotowe do tej rozmowy: dawno temu odrobiliśmy lekcję z uważnej lektury dokumentów Soboru Watykańskiego II, z niepolemicznego kultywowania tradycji. Może tradycjonaliści przesadzają z nonkonformizmem, ale nie praktykują pozornego posłuszeństwa. Odłożywszy na bok nieznośnych internetowych hejterów, których ma każde środowisko, warto zobaczyć tradycyjnych katolików jako ludzi stawiających swoje pytania szczerze i w trosce. W Wojtyłowej typologii postaw są bliżsi temu, co autentyczne niż nieautentyczne, także gdy ich opór bywa trudny. Zresztą sądzę, że nie jest to ośli upór i że zdrowe relacje leczą to, co w nim niepotrzebne, przesadne. Ale ojciec, który nagle daje pasem, nie uruchamia takich relacji, choćby i miał rację, że dzieci narobiły kłopotów.

Kard. Gerhard Müller po analizie papieskiego dokumentu wskazał pewne zastrzeżenia. George Weigel nazywa dokument teologicznie niespójnym i duszpastersko dzielącym. To mocne słowa i dość otwarta krytyka. Czy nie ma w niej jakiegoś niebezpieczeństwa podziału?
– W liście do biskupów papież Franciszek zaczyna od powołania się na parrhesię, czyli gotowość do otwartego mówienia o rzeczach trudnych. Nie pierwszy raz zaprasza do zainteresowania się tą postawą i uważam, że ma spore sukcesy na drodze jej budzenia w Kościele. Tyle że parrhesia władzy ma moc sprawczą, a parrhesia tych, którzy z władzą dyskutują, zawsze może być nazwana bezczelnością lub czymś gorszym. W sprawie nagłego odwołania kursu Benedykta XVI nie odbyła się żadna rozmowa synodalna, tylko poufna ankieta rozesłana do biskupów. Po nagłej decyzji Franciszka episkopaty, które podejrzewano o udzielenie odpowiedzi niechętnych tradycjonalistom (np. francuski), zaczęły wydawać oświadczenia świadczące o tym, że wcale nie dążyli do działań tak surowych. Teraz, poza serią wypowiedzi dość krytycznych wobec ruchu Stolicy Apostolskiej, mamy też serię dekretów biskupów w świecie, które świadczą często o tym, że np. ordynariusze w Londynie, San Francisco, Wersalu czy Gorzowie próbują nie niszczyć tego, co się rozwijało bezkonfliktowo, uwzględniając nowe przepisy, ale też używając swoich kompetencji pasterza. Jedna rzecz, o której marzę teraz, to żeby ta trudna i nieciekawa sytuacja była okazją do nowych, bardziej bezpośrednich relacji między tradycjonalistami i ich biskupami. Niekiedy dawniejsza przeszłość nie była łatwa, obecnie gorycz uderza w wielu ludzi, ale nadal jest szansa, że pasterz będzie ojcem, a owce odpowiedzialnymi dojrzałymi wiernymi; i że dobro posłuszeństwa kościelnego nie przesłoni dobra dusz (oraz odwrotnie). Widzi ksiądz, że nauczyłem się marzyć, na wzór Ojca Świętego.

Dobrze, że i tradycjonaliści czerpią z papieża Franciszka. Chciałbym zapytać o posłuszeństwo. Konserwatyści zżymali się, gdy niektórzy niemieccy biskupi lekceważąco odnieśli się do obaw Watykanu związanych z Drogą Synodalną w ich kraju. Z drugiej strony, można odnieść wrażenie, że trochę obchodzą motu proprio, autoryzując istniejące duszpasterstwa, korzystając wprawdzie z przysługującego im prawa, ale w zasadzie wbrew intencjom wyrażonym przez papieża. Czy nie ujawnia nam to jakiegoś ogólnego kryzysu rozumienia, czym w istocie jest Kościół?
– Posłuszeństwo to bardzo ważna rzecz, nikomu nie radzę go lekceważyć i zwalniać się z jego podstawowych zasad w imię „wyjątkowego stanu”. Niemniej, nie oznacza to np. bycia prymusem w czynieniu tego, co ostre, ostrzejszym. Pamiętam taki dokument Kongregacji Obrzędów z roku 1883, zatwierdzony przez Leona XIII. Władza była niezadowolona, że zamiast używać tylko ksiąg chorałowych polecanych wtedy przez Rzym, „miłośnicy chorału gregoriańskiego” wskazują na starszą tradycję. Spodziewano się, że owi „miłośnicy” nawet nie będą pytali, co jest zakazane, tylko sami sobie zakażą tego, co umiłowali: „nie zważali jak należy na to, że stałą praktyką Najwyższych Pasterzy jest używać raczej perswazji niż rozkazów w celu usunięcia niektórych nadużyć; jednak jak najbardziej wiedzieli, że Przewielebni Ordynariusze miejsc i ich Duchowieństwo zwykli interpretować wezwania Najwyższego Biskupa ze czcią i uszanowaniem, tak jakby to były rozkazy”. Ano właśnie: są ludzie, którzy uważają, że posłuszeństwem jest chwytanie w lot niewyrażonych wprost intencji władzy, „tak jakby były to rozkazy”. Na marginesie: niedługo po tym szorstkim dokumencie okazało się, że Rzym zmienił zdanie w sprawie ksiąg śpiewu – wkrótce z jeszcze większą mocą św. Pius X polecił te, które opracowali owi „miłośnicy tradycji”. Ta historia uczy pokory, zniechęca do wykonywania każdej sugestii jak rozkazu. Zresztą, powiedzmy sobie wyraźnie: gdy biskup – jak już wielu w świecie – korzysta z uprawnień dawanych właśnie jemu przez prawo kanoniczne, to nie trzeba domniemywać, że byłby lepszym pasterzem, gdyby z nich nie korzystał. Często przypominamy sobie o prymacie Piotra, ale on współistnieje w Kościele z osobistą odpowiedzialnością każdego biskupa.

Niezależnie od konkretnych postanowień, zarówno Janowi Pawłowi II, jak i Benedyktowi XVI, wreszcie Franciszkowi – zależy na jedności. W istocie, Eucharystia jest sakramentem sprawiającym jedność. Nie powinna nas dzielić. Nie powinno nas dzielić przywiązanie do tej czy innej formy. Moją największą obawą jest to, że ten dokument nie tyle wywołał, ile odsłonił smutną rzeczywistość: że to, co powinno nas łączyć w jedno Ciało, wciąż stanowi źródło rozłamu.
– Tak jak powiedziałem, nie powinniśmy utożsamiać różnorodności katolickiej z „diabolonem”, czyli z takim podziałem i sporem, który wszystkich uczestników robi upiorami gotowymi zrujnować Kościół w imię swoich jednostronnych idei. Czymś takim jest „hermeneutyka zerwania” opisana przez Benedykta XVI jako kontra do „hermeneutyki reformy”. Powinniśmy dzisiaj wracać do tego kluczowego odróżnienia. Zerwanie ma dzisiaj w Kościele wielu rzeczników, po jednej i drugiej stronie sporu o tradycję i Sobór. Niestety, to nie tylko skrajne ośrodki antysoborowe, ale i o wiele bardziej wpływowy nurt katolicyzmu liberalnego, dla którego nie istnieje w Kościele żadna trwała tożsamość. Natomiast wewnątrz „hermeneutyki reformy” istnieje przestrzeń na różnorodność także w formie Eucharystii, a równocześnie świadomość, że to, co tradycyjne, jest dla nowego semaforem. Uznanie tej więzi wymaga cierpliwości, pokory, posłuszeństwa: pokory i posłuszeństwa wszystkich, uznania autorytetu również sponad ludzkiej władzy. To pewne, że Eucharystia nie może być polem, gdzie rośnie nienawiść czy pogarda dla braci i sióstr. Na tym polega rozsądne duszpasterstwo, żeby mieć oko na kąkol, lecz nie zadeptać pszenicy.

Jeśli prawdą jest, że drogę Kościoła należy rozumieć w dynamizmie Tradycji, „pochodzącej od Apostołów, rozwijającej się w Kościele pod opieką Ducha Świętego” (Dei Verbum 8), to Sobór Watykański II stanowi najnowszy etap tego dynamizmu, w którym episkopat katolicki wsłuchiwał się w rozeznawanie drogi, jaką Duch Święty wskazywał Kościołowi. Wątpienie w Sobór to wątpienie w intencje Ojców, którzy na Soborze Powszechnym uroczyście sprawowali swoją władzę kolegialną cum Petro et sub Petro, a w ostateczności wątpić w samego Ducha Świętego, który prowadzi Kościołem.

Franciszek
List do biskupów w celu przedstawienia motu proprio Traditionis custodes

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki