Nie ukrywam, że temat liturgii jest mi bardzo bliski. A powraca on dzisiaj przynajmniej w dwóch tekstach. Pierwszy to omówienie listu papieża Franciszka o liturgii Desiderio desideravi, drugi – to rozmowa Weroniki Frąckiewicz wokół festiwalu Musica Divina m.in. o miejscu i znaczeniu dziś muzyki liturgicznej i sztuki religijnej.
Ksiądz Krzysztof Porosło z Krakowa, współtwórca m.in. warsztatów liturgicznych Mysterium fascinans i autor wielu książek poświęconych liturgii, przyjrzał się papieskiemu tekstowi i wyciągnął z niego clou, nie wchodząc w polemikę ani z samym dokumentem, ani z komentarzami do niego. A trzeba przyznać, że dokument rozbudził emocje, zresztą podobnie jak i wcześniejsze, tematem podjętym, w stosunku do całości, marginalnie. A jednak rozpalającym. Chodzi o kontynuację linii przyjętej w motu proprio Traditionis custodes, który znacząco ograniczył możliwość sprawowania liturgii z mszału św. Jana XXIII z 1962 r.
Rozumiem argumentację papieża, wyrażoną w rzeczonym motu proprio, towarzyszącym mu liście do biskupów i omawianym w tym numerze liście do wiernych. Liturgia, która w samej swej istocie jest tym, co spaja wspólnotę, która powinna prowadzić do jedności i pokoju, nie może stać się przyczyną rozłamu i wojny wewnątrzkościelnej. Mam jednak wrażenie, że sposób, w jaki postanowiono uporać się z tematem tradycyjnej liturgii, zadziała dokładnie odwrotnie do wyrażonych pragnień. Wpycha nas ponownie w niepotrzebne (bo nacechowane emocjami) spory i cofa do zapomnianych już przez wielu, katakumbowych (dla pewnej części Kościoła) czasów sprzed dokumentu św. Jana Pawła II Ecclesia Dei. Wydaje się, że Watykan patrzy na sprawę liturgii przedsoborowej (niezbyt szczęśliwe określenie, bo przecież tę przedsoborową liturgię, a więc z mszału św. Jana XXIII sprawowano na soborze) w sposób polityczny, widząc w wiernych na nią uczęszczających główną opozycję wobec zmian w Kościele (nie tyle co do konieczności, ile kierunku albo sposobu ich przeprowadzenia) czy pontyfikatu samego Franciszka. Poniekąd w tym spojrzeniu jest ziarno prawdy, bo zdarza się, że środowiska negujące czy sam sobór, czy odnowioną liturgię, czy reformę Kościoła skupiają się wokół starej liturgii, traktując ją (i postulując restaurację tego, co było) w gruncie rzeczy jako sprawę polityczną w Kościele. Jeśli jednak patrzymy na liturgię faktycznie jako lex orandi, trudno zgodzić się ze stwierdzeniem, że nagle przestała być wyrazem modlitwy Kościoła. Na marginesie: tak samo niezrozumiała jest dla mnie decyzja Soboru Trydenckiego, który skasował rodzące się w Kościele ryty młodsze niż dwustuletnie, jakby nagle przestały wyrażać ducha modlitwy lokalnych wspólnot. Stąd pewnego rodzaju eksperyment Benedykta XVI o współistnieniu dwóch form tego samego rytu rzymskiego, a dokładniej – tej samej zasady modlitwy (lex orandi), jak można było przeczytać w Summorum pontificum: zwyczajnej i nadzwyczajnej. Skoro bowiem Kościół może modlić się rytami wschodnimi, ambrozjańskim, mozarabskim, a w przeszłości modlił się wieloma innymi, choćby dominikańskim czy karmelitańskim, dlaczego nie mógłby zupełnie owocnie dalej modlić się rytem rzymskim w dwóch jego formach?
To prawda, że za tą liturgią idzie określona teologia, rozumienie Kościoła itd. Czy zatem liturgia Kościoła Wschodniego wkrótce również przestanie istnieć, bo bliżej jej do dawniejszego rytu rzymskiego niż odnowionego? Czy naprawdę można uznać, że wszystkie liturgiczne zmiany są wyrazem tego, co ojcowie soborowi zapisali w konstytucji Sacrosanctum concilium? Czy gdyby wszystko było tak dobrze, powstałoby w takim krótkim czasie tak wiele edycji ksiąg liturgicznych, tyle rozpraw naukowych, instrukcji, dokumentów doprecyzowujących, co wolno, a czego nie wolno w liturgii? Trudno nie zgodzić się ze sformułowaną przez sam sobór potrzebą, i w praktyce prowadzoną na długo przed nim liturgiczną reformą, zrodzoną wokół nowego ruchu liturgicznego. To w kontekście właśnie tej organicznej reformy zrodziła się myśl, na którą powołuje się Franciszek, a która zresztą bliska była również Benedyktowi XVI – myśl Romano Guardiniego. Trudno się jednak zgodzić ze wszystkim, co pod pozorem reformy liturgii działo się w Kościele po wprowadzeniu nowego mszału.
Czasem ważne jest nie tylko to, co się pisze, ale także to, czego się nie pisze. A to, czego brakuje mi w tym dokumencie, to odwołanie do Ecclesia de Eucharistia – ważnego dokumentu św. Jana Pawła II. I do Benedykta XVI, dla którego liturgia była w centrum, i to nie tylko w czasie jego pontyfikatu. Nawet jeśli byłyby to odwołania czysto kurtuazyjne albo symboliczne, dałyby jednak poczucie pewnej ciągłości. A boję się utraty przez Kościół hermeneutyki reformy.
Tak, po części polemizuję z niektórymi tezami Desiderio desideravi, choć cały dokument jest wartą przeczytania katechezą o liturgii. Jeśli ktoś szuka w tym dokumencie czegoś nowego, nie znajdzie. Ale jeśli szuka medytacji wprowadzającej w głąb misterium, powinien po ten dokument sięgnąć. Takich tekstów dzisiaj potrzebujemy. Straciliśmy bowiem zdolność rozumienia języka liturgii – języka symboli. A powinien być to nasz naturalny język, liturgia powinna być naszym domem, powinna w nas mieszkać, my zaś w niej. Jeśli bowiem szukamy pewnej przestrzeni działania Boga, to liturgia z pewnością taką jest. Dlatego toczyć wojen o liturgię nie wolno, ale o niej rozmawiać, dyskutować, polemizować, szukać – wydaje się, że powinniśmy, że to naturalne na drodze wiary.