Powiedzieć, że był politykiem, to za mało i niesprawiedliwe w obliczu tego, z jakimi politykami mamy dziś często do czynienia. Schuman nie zajmował się partyjnymi interesami. Nie zajmował się wynikami wyborów. Ba, nie dbał nawet o bieżące interesy swojego kraju. Albo inaczej – interesy te widział w zupełnie innej perspektywie. Schuman był wizjonerem. Przyszłości nie liczył w latach czy dekadach, ale patrzył na nią niemal bezterminowo. Jakkolwiek idealistycznie to zabrzmi, naprawdę budował lepszy świat.
Gospodarka jest narzędziem
Pierwsze, co leżało mu na sercu, to pokój. Wiedział, że jego naród i wszystkie narody w Europie będą się rozwijać, jeśli dziś, tu i teraz, spełniony zostanie podstawowy warunek: jeśli będą żyć w pokoju. Pokój sam nie mógł się stać, zwłaszcza w powojennej Europie, w której zerwane zostały niemal wszystkie więzy wzajemnego międzynarodowego zaufania. Jeśli teraz skupiłyby się na sobie, zaczęły ze sobą konkurować, ukradkiem również na wszelki wypadek się zbrojąc, kolejna wielka wojna byłaby nie do uniknięcia. Trzeba było myśleć o pokoju twórczo – sprawić, żeby konkurencja przestała być atrakcyjna, żeby wartością stała się współpraca. Żeby żadnemu z narodów nie przyszło do głowy rozwiązanie swoich problemów kosztem drugiego.
Wielu będzie mówiło, że Wspólnota Węgla i Stali, leżąca u początków wspólnoty europejskiej, była inicjatywą ściśle gospodarczą – na margines odsuwając inne jej wymiary. Nie o gospodarkę jednak chodziło Schumanowi. Gospodarka była dla niego pierwszym i najprostszym narzędziem do budowania czegoś po stokroć ważniejszego: międzynarodowej wspólnoty. To był właśnie jego genialny plan. Skonfliktowane odwiecznie Niemcy i Francję spotkać pod wspólnym zarządem w tym, co dotyczy produkcji kluczowych dla gospodarki – tak, by dla własnego dobra musiały wzajemnie się wspierać. „Solidarność produkcji, która się w ten sposób nawiąże, ukaże, że wszelka wojna między Francją a Niemcami jest nie tylko nie do pomyślenia, ale i fizycznie niemożliwa” – pisał Schuman.
Duch w różnorodności
Drugą wielką troską Schumana była wspólnota. Nie zamykał jej do związku Francji z Niemcami, ale otwierał na inne kraje Europy, a nawet na cały świat – pisał o dostarczaniu im produktów przemysłowych, o działaniu na rzecz rozwoju Afryki, o zjednoczeniu ekonomicznym. „W ten sposób, prosto i szybko, dokona się fuzja interesów niezbędna do założenia wspólnoty gospodarczej i wprowadzony zostanie zaczyn szerszej i głębszej wspólnoty krajów przez długi czas podzielonych krwawymi konfliktami”. Odwagę tej myśli docenia się dopiero w perspektywie kontekstu czasu: złych doświadczeń wojennych, zawodu, jakie przyniosły wszystkie dotąd próby budowania ponadpaństwowych instytucji i ogromnej niechęci do Niemiec, jaka panowała w ówczesnej Europie. Schuman szedł pod prąd. Był przekonany, że porozumienie w Europie nie jest utopią. Wiedział, że Niemcy dopiero wtedy będą znów groźne, jeśli zostaną w izolacji.
Ale o Europie myślał szerzej niż tylko gospodarczo. Schuman patrzył na nią jak na wspólnotę cywilizacyjną i duchową. Nie marzył ani o Stanach Zjednoczonych Europy, ani o wspólnym europejskim rządzie. W Europie za dużo było historii, za dużo konfliktów, zbyt wiele tradycji, żeby choć próbować iść w amerykańskie ślady. I już wtedy odpowiadał również na współczesne patriotyczne lęki: czy nie zgubimy w tej wspólnocie swojej tożsamości? W książce Dla Europy pisał: „Polityka europejska, w naszym przekonaniu, absolutnie nie jest sprzeczna z ideałami patriotycznymi każdego z nas. (…) Duch Europy wyłoni się z różnorodności jej cech i aspiracji. Jedność koncepcji podstawowych godzi się z wielością tradycji i przekonań oraz z odpowiedzialnością wyborów indywidualnych”.
Wierzył w to, co najprostsze – w braterstwo i dobrą wolę. Wierzył, że różni ludzie i różne narody, spotykając się na granicach, będą zachowywać się jak sąsiedzi, którym zależy nie tylko na własnym domu, ale na bezpiecznej okolicy. „Poznawać jednych i drugich, takich, jakimi jesteśmy, z naszymi zaletami i wadami, naszym pokrewieństwem i rozbieżnościami, naszymi przesądami i zwyczajami, jest pierwszym warunkiem jakiegokolwiek zbliżenia” – przekonywał.
Wspólne poszukiwanie
Do historii jako anegdota przeszła opowieść o pracach komisji, która miała zredagować traktat ustanawiający Wspólnotę Węgla i Stali. W jej skład weszli przedstawiciele sześciu rządów: Francji, Włoch, Belgii, Holandii, Luksemburga i Wielkiej Brytanii. To było pierwsze od wieków, albo pierwsze w ogóle, międzynarodowe spotkanie, w którym nikt nie zabiegał o nic dla siebie, nie reprezentował własnych interesów. To była świadoma praca nad wyprowadzeniem Europy z mentalności wojny ku mentalności wspólnoty i współpracy. Schuman wszedł kiedyś do sali, w której pracowały delegacje, i wypowiedział słynne zdanie, które natychmiast obiegło media: „Widzę, że to nie są negocjacje, ale wspólne poszukiwanie”. On sam komentował później, że w tych właśnie pierwszych spotkaniach „wąski partykularyzm ustąpił miejsca prawdziwemu duchowi zespołu, współpracy i wzajemnego zrozumienia. Ta zmiana klimatu stanowiła sama w sobie olbrzymi postęp”.
Taki był Schuman – polityk. Człowiek ze śmiałą wizją i umiejętnością jej przeprowadzenia na arenie międzynarodowej. Cierpliwy i umiejący czekać, bo wielkie procesy nie zachodzą w ciągu kilku lat. Zabierający głos rzadko i zawsze spokojnie, unikający elokwentnych popisów i napastliwości. Niemający nawet wielkiej charyzmy, pożytecznej dla światowych przywódców. Na dodatek niemłody już wtedy, bo po sześćdziesiątce. A jednak to właśnie on nadał kierunek Europie i dał jej szansę na pokojowy rozwój.
Święci są świeccy
Bycie najgenialniejszym nawet politykiem to jednak za mało na świętość. Urodzony w Luksemburgu szybko trafił do niemieckiej wówczas Lotaryngii, skąd pochodzili jego rodzice. Po wojnie Lotaryngia stała się francuska. Był człowiekiem trzech kultur, a życie na granicy dało mu otwartość na innych. W młodości myślał o tym, żeby zostać księdzem. Odradzili mu to przyjaciele, którzy przekonywali, że święci XX wieku noszą świeckie ubrania i świat potrzebuje ich zaangażowania. Schuman przyjął te słowa. Zaangażował się w ów świat tak mocno, że nigdy się nie ożenił. Wiarę jednak traktował bardzo poważnie. Nawet jako wysoko postawiony polityk każdego dnia rano szedł w Paryżu na Mszę św. Jego przeciwnicy próbowali to nawet wykorzystać, opowiadając, że działa według wskazówek Watykanu. Konrad Adenauer nie wahał się mówić o nim: „To święty człowiek”. Andre Philip, francuski socjalista, wspominał, że w kontaktach z Schumanem uderzało promieniowanie życia wewnętrznego. „Stało się wobec człowieka wiary, bez pragnień i ambicji osobistych, wobec człowieka totalnej szczerości i totalnej skromności intelektualnej, człowieka ożywionego pragnieniem służby tam, gdzie zostanie do niej powołany”.
Europa w drodze
Sam Schuman mówił: „Wszyscy jesteśmy – z pewnością niedoskonałymi – narzędziami Opatrzności, która posługuje się nami, by dokonać wielkich rzeczy, dla których nasze własne siły byłyby niewystarczające. Świadomość tego zobowiązuje nas do wielkiej skromności, lecz z drugiej strony ofiarowuje nam ona spokój wewnętrzny, który nie byłby usprawiedliwiony, gdybyśmy postrzegali nasze osobiste doświadczenia jedynie z czysto ziemskiego punktu widzenia”.
Pobożny, pracowity, prosty w wymaganiach, kompetentny, precyzyjny, życzliwy, stroniący od tłumów, powściągliwy w sądach, uprzejmy – można by mnożyć przymiotniki, które go opisują. Można tworzyć hagiografię, ujmującą kolejne kroki jego politycznej kariery i kolejne zajmowane urzędy. Żeby zrozumieć Roberta Schumana, trzeba zacząć marzyć jak on: o politykach patrzących daleko w przyszłość, poza swój czas. O Europie, która docenia swoje korzenie i ducha, dlatego nie boi się różnorodności i chce rozwijać się razem. O przyszłości, która będzie lepsza, jeśli o to zadbamy i zaczniemy nad tym pracować.
„Zjednoczona Europa nie powstanie z dnia na dzień i nie bez przeszkód na swojej drodze. Jej budowa będzie podążać drogą ducha. Nic, co jest trwałe, nie dokonuje się łatwo. Europa jest w drodze. Jednak ponad instytucjami kluczowe są korzenie idei wspólnoty i jej ducha solidarności jako społeczności” – pisał Robert Schuman.