Ks. Henryk Seweryniak: Kardynała Marxa „znałem” jeszcze z dawnych czasów. Znałem trochę Kościół w Niemczech. Pisałem wtedy o apologii wobec globalizacji. Marx wydał akurat książkę Kapitał. Mowa w obronie człowieka. To się bardzo dobrze czytało. Zwracał się wtedy do Karola Marksa, pisząc, parafrazuję oczywiście: Szanowny Kuzynie po nazwisku, byłeś przejęty nędzą świata i tu się wspólnie odnajdujemy. Ale hasła, które zaproponowałeś, jednak się nie sprawdziły i prawdopodobnie tam, po drugiej stronie, sam mówisz sobie, że nie jesteś marksistą…
Monika Białkowska: Ciekawe swoją drogą, że właśnie ten temat podjął. Że nie uciekał od takiego uproszczonego skojarzenia „po nazwisku”. Dwóch Marxów pisze o kapitale, a zupełnie inaczej.
HS: Skojarzenie tym wyraźniejsze, że nasz Marx pisał książkę prawdopodobnie jeszcze jako biskup Trewiru, w którym Karol Marks się urodził. Myślałem potem o globalizacji, jak on ją przedstawiał. Pisał, że w świecie prymitywnego kapitalizmu zyski są prywatyzowane, a straty upaństwawiane. Że miliard ludzi na świecie musi dziennie przeżyć za jednego dolara. Że dwa procent ludzkości dysponuje ponad połową światowych zasobów majątkowych. Że na początku lat 70. menadżer w USA zarabiał dwadzieścia pięć razy więcej niż robotnik, a w roku 2005 – już pięćset razy więcej. Pokazywał w ten sposób, jak straszny, dziwny i żarłoczny staje się kapitalizm i w jakim świecie przyjdzie nam żyć, jeśli nie stworzymy jakiejś nowej gospodarki. Z tego właśnie go zapamiętałem, z jego wielkiej wrażliwości etycznej i społecznej. Podobało mi się to i cieszyłem się, kiedy został powołany na arcybiskupa Monachium.
MB: Dziś wielu patrzy na niego jak na czołowego lewicowca.
HS: Złą prasę zrobiły mu na pewno wypowiedzi o błogosławieniu par homoseksualnych. Ale nie zapominajmy, że kardynałem zrobił go nikt inny, jak Benedykt XVI. Kiedy Marxa wcześniej robiono arcybiskupem Monachium, też zapewne kard. Ratzingera pytano o zdanie. Jest u Marxa w wielu punktach zgodność myśli eklezjologicznej, myślenia o Kościele z Benedyktem XVI. Mocno podkreśla, że parafia jest rzeczywistością eucharystyczną, że nie można na nią patrzeć jak na komórkę administracyjną, wyłącznie od strony kancelarii. Parafii nie stanowi ani kościół, ani plebania, ale świętowanie Eucharystii. To dlatego Marx nie zgadza się z tym, że zarządzanie parafią musi być ściśle powiązane z kapłaństwem, uważa, że związek sakramentu z administracją nie jest konieczny. Dlatego wyobraża sobie, że na czele parafii może stać świecki, nawet kobieta. To są jego poszukiwania, a nie gotowe rozwiązania. Podobnie poszukuje Franciszek. Łatwo jest Marxowi przypiąć łatkę niefrasobliwego lewicowca i powiedzieć, że prowadzi Kościół w Niemczech w niebezpieczną stronę, bo poparł drogę synodalną. Ale moim zdaniem stały za tym raczej głębokie motywy.
MB: Kardynał Marx bywał też bardzo zasadniczy w niektórych decyzjach. Księdza, który koncelebrował Mszę z ewangelikami, zasuspendował. Nie miał wątpliwości, że trzeba tu się trzymać nauki Jana Pawła II z Ecclesia de Eucharistia, że o koncelebracji nie ma mowy. Kleryka z monachijskiego seminarium, który zaczął otwarcie mówić o swoim homoseksualizmie, może nie wyrzucił – ale rozmawiał z nim tak, żeby pokazać, dlaczego Kościół nie chce udzielić mu święceń. Chłopak z seminarium wystąpił.
HS: A przy tym uważa, że jeśli patrzy się na człowieka Ewangelią, to nie można w rozwiedzionych, żyjących w ponownych związkach, w homoseksualistach widzieć ludzi nieudanych, ludzi ekskomunikowanych. Oni nadal są w Kościele, nadal są jego dziećmi. To wszystko jest ważne, ale nie rozmawialibyśmy dziś o kard. Marxie, gdyby nie wymiana listów między nim a papieżem… Co o tym myślisz?
MB: W pierwszym odruchu pomyślałam: świetnie, że ktoś wreszcie bierze odpowiedzialność. W drugim odruchu – że to nic nie daje, ostatecznie jest nieskuteczne. Bałagan trzeba posprzątać, kto ma to zrobić? Pomyślałam, że bardzo dobrze, że ten gest się pojawił i że teraz papież nie powinien go przyjąć. To, co mi zaimponowało u papieża, to fakt, że on nie użył żadnego z tych „moich”, zdroworozsądkowych argumentów. Papież poszedł krok w krok za Marxem. Ani słowem go nie zakwestionował. Doszedł z nim do końca, do „Odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny” – i pokazał, jak zrobić jeszcze jeden krok. „Paś owce moje”. To było genialne.
HS: Kiedy słuchałem najpierw o tej korespondencji w rozmowach księży, wydawało mi się, że Marx przyznał się do konkretnych win. Ale w jego liście tego nie ma. Marx mówi, że nie wystarcza bicie się w piersi. Wszyscy, nawet niewinni, też dźwigają na sobie winę i muszą się z nią zmierzyć. A papież przyznaje mu rację, że w Kościele mamy dziś do czynienia z katastrofą… To jest taki konieczny moment uświadomienia sobie hipokryzji i tego, że ciągłe powtarzanie „mea culpa” nie wystarcza.
MB: Dla mnie w tym papieskim liście genialne jest też to, że Marx przez pewien moment czytając go, mógł być przekonany, że papież przyjmuje jego rezygnację. „Dziękuję ci za odwagę”. „Droga, którą podejmujesz”. Ktoś powiedział, że to jest ustawka. Inni mówili o krzyku rozpaczy Marxa…
HS: Nie chcę się bawić w psychologizmy, przed którymi papież tu ostrzega. Ale może być, że taki właśnie jest kard. Marx. Inicjuje drogę synodalną, a kiedy ona rozwija się w taki a nie inny sposób, on rezygnuje z funkcji przewodniczącego Episkopatu Niemiec. Ten list też jest obrazem zderzenia z jakąś niemożnością i decyzji o wycofaniu się.
MB: Myśli Ksiądz, że to jest rozpacz? Czy raczej pokora człowieka, który nie przywiązuje się do swoich dzieł, nie upiera się, że on to zrobi najlepiej – ale kiedy widzi, że nie dźwiga, robi miejsce innym?
HS: Myślę, że raczej to drugie właśnie. I jeśli to była „ustawka”, to ustawka Ducha Świętego. Każdy człowiek ma zadania na swój czas. Jan Paweł II miał zmierzyć się z komunizmem i to udało mu się zrealizować. Benedykt XVI docierał do ludzi intelektu, żeby pokazać wielkość chrześcijaństwa, które nie widzi już zagrożenia w spotkaniu ze światem, z nauką. I po nich przychodzi Franciszek, który mówi, że powinniśmy się kierować radykalnie pojmowaną Ewangelią: także w podejściu do problemów Kościoła. Nie daje gotowego rozwiązania. Pisze: „«Polityka strusia» prowadzi donikąd, a kryzys trzeba podjąć, wychodząc z naszej paschalnej wiary… Nie wszyscy chcą zaakceptować tę rzeczywistość, ale jest to jedyna droga, bo robienie «postanowień» o zmianie swojego życia bez konkretnego zaangażowania prowadzi donikąd… Reforma w Kościele została dokonana przez mężczyzn i kobiety, którzy nie bali się stawić czoła kryzysowi i pozwolić Panu, by ich zreformował”.
MB: To jest znamienne, że papież chciał, żebyśmy tę jego wymianę listów z kard. Marxem przeczytali. Przecież to się mogło wszystko zamknąć w suchych, jednozdaniowych komunikatach Stolicy Apostolskiej. Papież zobaczył w liście Marxa coś ważnego, coś, co wszyscy przeżywamy – i nam wszystkim odpowiedział. Nie pouczał, nie szukał winnych i tych, którzy nas atakują. Stanął obok i powiedział: rozumiem, przejdźmy przez to razem. To jest towarzyszenie. I to jest dla mnie wielkie. Papież jako jeden z nas, papież – brat… Nigdy wcześniej tak mocno tego nie czułam.