Kościół w Polsce staje dziś wobec nasilającej się fali apostazji. Ale mam wrażenie, że problemem są nie tylko formalne akty wyrzeczenia się wiary, ale i te, które dokonują się stopniowo, bez rozgłosu, bez papierów i podpisów, a może nawet bez świadomości porzucenia Kościoła.
Zjawisko, z którym mamy do czynienia od miesięcy, a więc oficjalne zrywanie z Kościołem, o. Józef Augustyn określa mianem „dramatycznego fenomenu”. Tak, apostazja zrobiła się modna, przede wszystkim za sprawą mediów, które prezentują ją jako najwłaściwszą reakcję na przypadki zła, zwłaszcza pedofilii, dokonywanego przez duchownych. W sieci przybywa publikacji zachęcających do opuszczenia Kościoła i przedstawiających odpowiednią procedurę.
To zapewne także dlatego liczba takich przypadków rośnie. Na przykład w archidiecezji krakowskiej, gdzie decyzję o apostazji deklarowało w ostatnich latach 50–60 osób, a w ubiegłym roku ta liczba wzrosła do 445! Jeden z biskupów z diecezji średniej wielkości i bez wielkich miast powiedział mi, że nie ma dnia, by do kurii nie trafiła kolejna deklaracja o zamiarze opuszczenia Kościoła.
Biskupi starają się reagować, zlecają wydawanie stosownych publikacji o „nieszczęściu odejścia z Kościoła” i organizują spotkania na ten temat, m.in. podczas przygotowań do bierzmowania. Niedawno publikację pt. Zanim odejdziesz wydał KUL. Problem omawiano też na czerwcowych obradach episkopatu.
To problem wielki i dramatycznie zaskakujący, bo czyż jeszcze kilkanaście czy nawet kilka lat temu ktoś mógł przypuszczać, że „katolicka Polska” mierzyć się będzie ze wzbierająca falą deklaracji o wyrzeczeniu się wiary, o porzuceniu Kościoła? Pomijam tu problem jeszcze inny, to znaczy dość powszechną, jak wynika z obserwacji proboszczów, niewiedzę co do różnych konsekwencji takiej decyzji.
Wzmagająca się tendencja proapostazyjna domaga się od Kościoła, także instytucjonalnego, właściwej diagnozy i zmierzenia się z pytaniem o przyczyny. Mimo wszystko nie zadowalałbym się odpowiedzią, że wszystkiemu winna jest niska świadomość wiary i żerujące na niej, niechętne Kościołowi media. Dużo w tym racji, ale to nie jest cała prawda. Dlatego sądzę, że materiał zebrany przez proboszczów podczas rozmów z rzeczywistymi apostatami oraz tymi, których – być może – udało im się odwieść od zamiaru porzucenia Kościoła, winien być poddany gruntownej analizie duszpasterskiej.
Nie przestaje przy tym nurtować mnie zasygnalizowana na wstępie myśl o tym, że, by tak rzec, apostazja niejedno ma imię; że wyrzeczenie się Kościoła dokonuje się nie tylko na drodze formalnej procedury, całkiem świadomie, w dniu takim to a takim. Myślę często o słowach Jana Pawła II: „Europejska kultura sprawia wrażenie «milczącej apostazji» człowieka sytego, który żyje tak, jakby Bóg nie istniał”. Gdy, na przykład (niejeden mógłbym dodać) wzmaga się, jak to znów miało miejsce całkiem niedawno, niezadowolenie z powodu zakazu handlu w niedzielę, to mam wrażenie, że diagnoza Jana Pawła II zaczyna dotyczyć dziś także jego ojczyzny.