Logo Przewdonik Katolicki

Bardzo męska sprawa

Agnieszka Pioch-Sławomirska
fot. Klaus Vedfelt/Getty Images

Rozmowa z dr. Piotrem Wołochowiczem o byciu dowódcą, ale nie dyktatorem, uznawaniu przez żonę autorytetu męża, równej godności małżonków i wspólnej pracy wkładanej w rozpoznawanie płodności.

Nie wiem, czy to dobrze, że rozmawia z Panem kobieta, o męskich sprawach mamy przecież mówić…
– To przesłanie do mężczyzn, ale może pani służyć pomocą, by dotarło ono do czytelników. Poza tym jest bardzo ważne, żeby kobieta rozumiała powołanie mężczyzny, tak samo jak on ma rozumieć swoje, wtedy oboje mogą ze sobą współpracować – i to będzie błogosławieństwem dla ich małżeństwa i dla całej rodziny.

Kim w tej rodzinie ma być mężczyzna?
– Jego rolą jest bycie głową rodziny, dowódcą w domu (co nie znaczy dyktatorem!) i troska. Bardzo przemawia do mnie fragment z Księgi Przysłów, słowa skierowane do króla Lemuela. „Nie dla królów, Lemuelu, nie dla królów picie wina ani dla władców pożądanie sycery, by pijąc, praw nie zapomnieli, nie zaniedbali prawa ubogich. (…) Ty usta otwórz dla niemych, na sąd dla godnych litości, rządź uczciwie i usta swe otwórz, obroń uciemiężonych i biednych!” (Prz 31, 4–5.8–9). Lemuel nie po to jest królem, żeby żyć w przepychu, nic nie robić i tylko zmieniać nałożnice, ale po to, by zatroszczyć się o swoich poddanych. To kwestia odpowiedzialności za tych, których jest się przywódcą. Zamiast dążenia do egoistycznych przyjemności – służenie podopiecznym. Mąż, mający taką postawę, daje żonie poczucie bezpieczeństwa i realną troskę. To jest jego powołanie: „mąż jest głową żony, jak i Chrystus Głową Kościoła” (Ef 5, 23)”. 

Ale czasem to żona jest bardziej władcza.
– Nawet jeśli żona jest bardziej rozgarnięta, przebojowa, to nie powinniśmy powierzać jej roli głowy rodziny. Jeżeli o jakieś obszary małżeńskiego życia ona może się lepiej zatroszczyć, to trzeba z tego mądrze korzystać. Ale mąż nie może wyłączyć się i zaniechać odpowiedzialności, bo według Bożego zamiaru on jest głową. Nawet jeśli w danym momencie kiepsko spełnia tę rolę, nie jest rozwiązaniem przekazanie tej roli żonie, tylko to, żeby się rozwijał i odbudował to, czego w danym momencie mu brakuje.

Do rozwoju potrzebna jest motywacja.
– I może mieć ona różne poziomy, a człowiek w swoim rozwoju przechodzi etapy jej dojrzewania. U niemowlęcia wartością jest to, co redukuje napięcie: jak mu się chce jeść czy ma pełną pieluchę, to od razu krzyczy o ratunek i nie myśli „oj, mama jest zmęczona, to poczekam z pół godziny i potem się zgłoszę”. To jest motywacja popędowa: natychmiast. Potem w rozwoju jest motywacja emocjonalna, świadome rozróżnienie, co dostarcza przyjemności, a co jest nieprzyjemne. Nastolatek będzie więc starał się robić to, co mu sprawi przyjemność: jedzenie, komputer, leniuchowanie, a unikać na przykład sprzątania pokoju. Czasem jest w stanie na coś poczekać, o coś zawalczyć, ale tylko dlatego, że dąży do jakiejś większej przyjemności. Motywacja poznawcza, o wyższym stopniu rozwoju oznacza: wartością jest to, co jest źródłem sensu w życiu – czyli chcę robić to, co jest dobre, ważne i jestem gotów poświęcić na to czas, wysiłek, w jakiś sposób siebie samego.
Współcześnie ze względu na załamanie się pewnych wzorców młodzi mężczyźni coraz słabiej rozwijają się w kierunku dojrzałości i odpowiedzialności – widzimy więc takich Piotrusiów Panów, którzy chcą się bawić, i najlepiej, żeby im jeszcze mamusia gotowała i prała.
W czasie gdy moja śp. żona Mariola była jeszcze ze mną na ziemi, zadaniem dla mnie według Ef 5, 21–33 było po pierwsze kochać żonę tak jak Chrystus umiłował Kościół, czyli bezwarunkowo, a po drugie pomóc, aby żona była „święta i nieskalana”, aby mogła być bliżej Boga – ale i aby w ogóle była szczęśliwa pod każdym względem. Wtedy żona rozkwita, a to przynosi błogosławieństwo.
List do Kolosan 3, 19 ostrzega z kolei: „Mężowie, miłujcie żony i nie bądźcie dla nich przykrymi”. Niestety, zdarzało się, że bywałem przykry dla Marioli, bardzo tego potem żałowałem, przepraszałem, godziliśmy się, ale widziałem, jak bardzo było to dla niej bolesne i jak długo dochodziła do siebie. Bo jedną z najgorszych rzeczy dla żony jest to, gdy mąż jest dla niej przykry.

To chyba jeden z ulubionych fragmentów Pisma Świętego wielu kobiet – „nie bądźcie przykrymi”.
– Tak jak ulubionym fragmentem wielu mężczyzn jest Kol 3, 18: „Żony bądźcie poddane mężom, jak przystało w Panu”. Ale tak naprawdę nie mamy wykorzystywać słowa Bożego, żeby zwalczać drugą osobę, tylko żeby zobaczyć, po co to jest. Jeśli żona ma być poddana, mąż ma stworzyć takie warunki, by czuła się kochana, a nie wykorzystywana. Rola przywódcy nie jest po to, żeby mężowi było lepiej, wygodniej i żeby żona go obsługiwała, tylko po to, żeby nieść odpowiedzialność i tworzyć pewną rzeczywistość domową, w którą oczywiście również żona wnosi swój wkład. Ale to mąż niesie ostateczną odpowiedzialność przed Bogiem. 
Zaś Ef 5, 21 mówi: „Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej!”. Równa godność przed Bogiem – różne funkcje, uzupełniamy się, a nie walczymy. Jan Paweł II powiedział kiedyś na katechezie środowej: „Chociaż małżonkowie mają być «sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej», to jednak w dalszym ciągu mąż jest przede wszystkim tym, który miłuje – żona zaś tą, która doznaje miłości. Można by nawet zaryzykować opinię, że «poddanie» żony mężowi, rozumiane w kontekście całego fragmentu Ef 5, 21–33, oznacza przede wszystkim «doznawanie miłości»”.

Władca, a nie dyktator, powiedział Pan wcześniej o mężczyźnie w rodzinie.
– Bo to jest władza, która troszczy się o swoich podopiecznych i jest gotowa do poświęceń dla nich. W dzisiejszym świecie raczej mało mamy tego typu wzorców, poświęcenie nie jest popularne. Władza, odpowiedzialność, służba – one łączą się ze sobą i jesteśmy odpowiedzialni przed Bogiem za to, jak to zrealizujemy. Mąż ma kochać żonę, poświęcać dla niej swoje życie, troszczyć się o to, aby przede wszystkim jej było jak najlepiej.

Już widzę, jak panie na te słowa się uśmiechają. A niejedna stuka palcem w ten fragment wywiadu i mówi do męża: a widzisz?!
– Ale to w żadnym wypadku nie oznacza, że żona ma z kolei wykorzystywać męża. W książce Lindy Dillow Twórcza partnerka, którą Mariola wykorzystywała często na spotkaniach dla żon, autorka określa, że żona jest w domu „władnym wiceprezesem”. Mamy równą godność, jesteśmy partnerami. Żona rozumie, że przez uznanie autorytetu męża otwiera drogę, by spływało na nich błogosławieństwo i rozumie, że to mąż niesie odpowiedzialność – i czuje się też wtedy bezpieczna.
Na przykład moja Mariolka zawsze była gotowa „rozdać się” wszędzie: każdemu pomóc, poświęcić czas, zrobić coś dla innych. A jednocześnie rozumiała, że to czasem było ponad siły, które miała, i wtedy ja jej pomagałem podjąć właściwą decyzję.

Znajoma powiedziała mi ostatnio: żeby podjąć decyzję, potrzebuję chwilę, muszę zapytać mój głos rozsądku, czyli… mojego męża. Ale czy kobieta jest wtedy w pełni wolna czy raczej… ubezwłasnowolniona? Przecież chce mieć udział w decydowaniu, a poza tym może się nie zgadzać z tym, co mówi mąż.
– W swoim czasie zastanawialiśmy się nad tematem rozumienia wolności i zobaczyliśmy, że wolność może być od czegoś – złych rzeczy: pornografii, nałogów itp., ale może być też wolność do czegoś dobrego, czyli np. do tego, by uznać autorytet męża. Moim zadaniem również było to, żeby talenty i możliwości, jakimi Bóg obdarzył moją ukochaną żonę jak najlepiej wykorzystać, żeby mogła jak najbardziej błyszczeć! I żeby jej nie ograniczać, ale tworzyć jej jak najlepsze warunki.
Natomiast wolność nie znaczy niezależność. Współczesny świat jest bardzo mocno pod wpływem myślenia: będę niezależny, sam zrobię to, co chcę. Ale jesteśmy zależni od siebie nawzajem w rodzinie i w ogóle w relacjach, także w Kościele, w Ciele Chrystusa – i właśnie te zależności pozwalają również rozwinąć nasz potencjał.

„To nie jest babska sprawa!” – mówi tytuł Pana książki. I dalej: „Co każdy mężczyzna powinien wiedzieć o planowaniu rodziny”. Co w takim razie powinien? I czy panowie nie mają wiedzy na ten temat?
– Najbardziej negatywne zjawisko, jakie dziś obserwujemy, jeśli chodzi o planowanie rodziny, to że mężczyźni oczekują od kobiet gotowości do współżycia na zasadzie: ty się zabezpiecz, a ja chcę mieć możliwość współżycia zawsze. Troszkę łagodniejszym wzorcem tego jest, gdy para używa prezerwatywy, co skądinąd jest mało skuteczne i może prowadzić do nieplanowanego poczęcia. Natomiast także wśród kochających swe żony mężów – gdy mąż rozumie, że antykoncepcja to byłaby krzywda dla żony i małżeństwa – zdarza się, że mąż mówi: „to ty obserwuj cykl i powiedz, kiedy można współżyć”. A mówi tak, ponieważ albo sam niewiele wie na ten temat, albo dowiedział się, że obserwacja cyklu jest tak trudna, że to jest coś tak przerażającego, że… tylko kobieta może sobie z tym poradzić, bo to nie na jego biednego siły (śmiech). A nie ma żadnych przeszkód, żeby mężczyzna brał w tym udział i żeby był nie tylko pełnoprawnym uczestnikiem, ale głównym fachowcem od cyklu!
Wraz z Mariolą przez ponad 34 lata naszego małżeństwa nigdy nie używaliśmy antykoncepcji, doświadczyliśmy, że metody naturalne są zdrowe i dają wewnętrzny spokój, a konieczne w okresach płodnych panowanie nad sobą ma działanie wzmacniające związek. Ja zawsze byłem świadomy, w jakiej fazie cyklu jest Mariolka. Nie mogłem za nią zmierzyć temperatury, zbadać śluzu, wiedzieć, czy odczuwa ból owulacyjny, napięcie w piersiach itp. – ale mogłem umyć, przygotować termometr, podać jej rano, a gdy w pokoju obok kwękało małe dziecko, powiedzieć: kochanie, nie przejmuj się, ja się nim zajmę, twoje mierzenie temperatury jest teraz absolutnie strategiczną rzeczą dla naszego małżeństwa! Odbierałem od niej termometr, wpisywałem temperaturę, pytałem w ciągu dnia o objawy, notowałem, a na koniec razem siadaliśmy nad zeszytem obserwacji cyklu, odczytywaliśmy je zgodnie z regułami, a potem podejmowaliśmy decyzję: czy jest czas płodny, czy nie, i do tego dostosowywaliśmy nasze zachowanie: czy będziemy współżyć, czy nie, w zależności od tego, czy planowaliśmy począć dziecko, czy nie. W sytuacjach wątpliwych ja musiałem dać wyraźny sygnał, że jestem gotów czekać – choć oczywiście często było to dla mnie niełatwe.

Ale zdarza się, że bardzo czeka kobieta i ona bardziej chce intymnego spotkania.
– Oczywiście, wielokrotnie było tak, że to moja cudowna żona wychodziła z inicjatywą! Ale jeśli nie mieliśmy jednoznacznego odczytu, a nie był to dla nas dobry czas na poczęcie dziecka, to moją rolą męża było powiedzieć: poczekajmy jeszcze. A kiedy przychodził czas niepłodny, mogliśmy to sobie odbić! Oboje bardzo pragnęliśmy zbliżeń, współżyliśmy „kiedy się tylko dało”, ale zawsze w zgodzie z cyklem.

W dobie nowoczesnych narzędzi – komputerów cyklu, aplikacji – nie trzeba już wpisywać obserwacji do zeszytu.
– Nawet jeśli parametry notują się automatycznie, to ostatecznie oboje siadają nad tym cyklem i analizują. To jest inny sposób zbierania informacji, ale analiza potrzebna do podjęcia decyzji o współżyciu to jest wciąż wspólna sprawa.

Mam wrażenie, że gdy mówimy o metodach naturalnego planowania rodziny, poruszamy się często między skrajnościami: jedni je krytykują jako uciążliwe, inni idealizują, mówiąc: to jest tak proste! A to konkretna praca, którą trzeba wykonać.
– To prawda, żeby móc dobrze stosować NPR, trzeba się go dobrze nauczyć, czyli poświęcić czas, żeby poznać reguły odczytywania sygnałów płodności i niepłodności, a potem konsekwentnie je stosować, nie próbować naginać, nie robić obserwacji byle jak, tylko odczytywać płodność starannie i precyzyjnie według zasad. I wtedy to doskonale działa, wskaźnik zawodności Pearla wynosi 0,2 (jakakolwiek antykoncepcja ma co najmniej 1, prezerwatywa 5).
Bardzo ważne jest podejście do czasu, w którym nie współżyjemy: czy traktujemy go jako przekleństwo i niezasłużoną krzywdę, czy akceptujemy, że tak wygląda porządek Bożego stworzenia – że jesteśmy jako para na zmianę płodni i nie. To pewnego rodzaju poświęcenie związane z tym, że nie współżyjemy, wynika z wyższego dobra, jakie za tym stoi. Nawiasem mówiąc, mąż nie powinien nigdy narzekać, że żona ma za mało dni niepłodnych, bo tylko dzięki żonie w ogóle istnieją dni niepłodne! Mężczyzna jest płodny cały czas, więc ją powinien po rękach całować…

Obserwowanie cyklu poza tym, że wymaga dyscypliny, bywa też dla niektórych par szczególnie trudne.
– Oczywiście, może tak być np. ze względu na sprawy zdrowotne, tryb pracy, choćby gdy kobieta jest stewardesą, ma do czynienia ze zmianami stref czasowych i inne sytuacje – i tu może być potrzebna specjalistyczna pomoc, czyli np. INER Polska lub innych organizacji NPR. Jest przecież konkretny dorobek naukowy na ten temat, a w niektórych przypadkach małżeństwo musi rzeczywiście mieć większą wiedzę niż przeciętni. Pamiętam jak w 1993 r. prof. Josef Rötzer miał wykłady w Polsce, część z nich tłumaczyła Mariola, i opowiadał o małżeństwie, które 10 lat starało się począć dziecko, badania nic szczególnego nie wykazywały, w końcu trafili do ginekologa znającego się na NPR – ten wykrył, że kobieta ma szczególną cechę: śluz płodny tylko przez godzinę w cyklu (typowe jest 3–7 dni). Oni się po prostu w tę godzinę nigdy nie „wstrzelili”… Po tym odkryciu szybko się udało!
Od jakiegoś czasu istnieją też urządzenia elektroniczne pomagające w obserwacji cyklu, czy np. przez możliwość mierzenia parametrów moczu, śliny oraz potu. Bo organizm kobiety daje sygnały w różne strony. W tej chwili NPR powinno być łatwiejsze niż za naszych czasów. Nie dajmy się oszukać współczesnej agresywnej promocji antykoncepcji i obrzydzania NPR.

Da się więc dziś tak żyć?
– Wielu ludzi uważa, że nie, ale ja powiem: da się! Oczywiście małżeństwa zmagają się z trudnościami, my też je mieliśmy, ale wiedzieliśmy, jaki jest wzór. Współczesny świat uważa, że dobrem jest, jeśli mamy coś zawsze i na każde życzenie, ale to nie jest Boży model, bo gubi sens życia i prawdziwe wartości. Myśmy walczyli siłami swoimi i Bożymi. Jest możliwe takie życie – tylko trzeba poważnie traktować Boga. No i podjąć właściwe role małżeńskie, a szczególnie aby mąż nigdy nie zgadzał się (i sam nie namawiał żony) na antykoncepcję ani na jakikolwiek kompromis moralny.
Życie w zgodzie z naturalnym cyklem płodności i niepłodności jest piękne. To wspaniałe, że Kościół zachował ten skarb, że w 1968 r. papież Paweł VI ogłaszając encyklikę Humanae vitae, posłuchał głosu Ducha Świętego, a nie doradców proponujących moralne kompromisy, że potem Jan Paweł II tak wiele troski włożył w pokazywanie wartości NPR.

DR PIOTR WOŁOCHOWICZ
Z wykształcenia elektronik i teolog – doktorat z teologii pastoralnej. Dyrektor Fundacji Misja Służby Rodzinie od jej założenia w 1992 r., którą prowadził wspólnie z żoną Mariolą (zm. w lipcu 2016 r.); razem napisali wiele książek o tematyce małżeńskiej i rodzinnej; współtworzyli Stowarzyszenie na Rzecz Naturalnego Rodzenia i Karmienia oraz polską część Instytutu Naturalnego Planowania Rodziny wg metody prof. Rötzera. Ojciec trojga obecnie już dorosłych dzieci, szczęśliwy dziadek

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki