Bardzo trudna sytuacja pandemiczna w Indiach, w których ochrona zdrowia właściwie się załamała, powinna nas martwić nie tylko dlatego, że tragedie ludzkie w każdym miejscu świata są złe same w sobie. Indie są też istotnym dostawcą leków i substancji czynnych dla Polski i Europy. Gdyby wstrzymały produkcję z powodu zupełnego lockdownu, moglibyśmy stanąć w obliczu braku niektórych leków w naszych aptekach. Niemożliwe? W zeszłym roku kwietniu Indie wstrzymały na jakiś czas produkcję substancji czynnych, co groziło przerwaniem dostaw kluczowych w leczeniu chorób zakaźnych substancji – paracetamolu i ibuprofenu. Indie są też ważnym producentem szczepionek. Także tych na COVID – jedna z linii produkcyjnych szczepionki AstraZeneca jest ulokowana właśnie w Indiach. Na początku tego roku premier Indii Narendra Modi zapewnił, że Indie nie wstrzymają eksportu leków i szczepionek, jednak wtedy sytuacja pandemiczna w Indiach była znacznie lepsza.
Pomimo szeregu katastroficznych komentarzy, w zeszłym roku rynek leków w Europie większych perturbacji na szczęście uniknął. W tak wrażliwej kwestii lepiej jednak dmuchać na zimne.
Kłopotliwe procesy
Państwa rozwinięte stają się coraz bardziej sterylne, więc pozbywają się wszelkich procesów uważanych za brudne. Dotyczy to także procesów produkcyjnych. Produkcja podstawowych substancji chemicznych w państwach rozwiniętych stała się kłopotliwa z powodu wysokich standardów sanitarnych – słusznych zresztą, zaznaczmy. W państwach rozwijających się te same substancje można produkować taniej, a nawet jeśli odbywa się to w fatalnych warunkach, to przecież nikt tego nie widzi. No, prawie nikt. Agenci FDA, czyli amerykańskiej Agencji Żywności i Leków, co jakiś czas sprawdzają warunki produkcji substancji chemicznych trafiających do USA. W 2019 r. wydali 75 listów ostrzegawczych dla producentów farmaceutyków za nieprzestrzeganie norm bezpieczeństwa. Połowa z nich skierowana była do firm z Indii i Chin. Zdecydowana większość procesów produkcyjnych aktywnych substancji farmaceutycznych (API) w Indiach i Chinach odbywa się poza kontrolą europejskich i amerykańskich służb.
Co jakiś czas wybuchają więc mniejsze lub większe skandale, często zresztą przez przypadek. Tak było w 2018 r., gdy w Hiszpanii odkryto zanieczyszczenie walsartanu (stosowany w lekach kardiologicznych) rakotwórczą substancją z grupy nitrozamin. Substancja była produkowana w Chinach. W 2019 r. FDA wykryło podobne zanieczyszczenie metforminy, stosowanej w przypadkach cukrzycy. Okazało się, że szkodliwe substancje to efekt uboczny syntezy API, a ich ilość w lekach była śladowa. Co nie zmienia faktu, że nie powinny się tam znaleźć.
Największy kryzys lekowy w ostatnich latach miał miejsce w 2019 r. z nieco innego powodu. Chiny same zaczęły dbać o standardy sanitarne i zamknęły kilkanaście zakładów produkujących substancje czynne, które zanieczyszczały środowisko. Momentalnie odbiło się to na światowych łańcuchach dostaw API, a więc także produkcji finalnych leków. W szczytowym momencie kryzysu w Polsce brakowało około setki leków. W tym przypadku również rozeszło się po kościach i efektem był jedynie kilkuprocentowy wzrost cen leków. Był to jednak kolejny dowód, że pozbycie się produkcji kluczowych dla zdrowia substancji czynnych nie jest zbyt dobrym pomysłem.
Kapitał ma narodowość
Pandemia okazała się kolejnym. Już w lutym 2020 r. Europejska Agencja Leków wydała komunikat ostrzegający przed możliwymi problemami z dostawami API do producentów leków. Chociaż finalnie nie pojawiły się systemowe problemy z dostępnością substancji, to świat wnet stanął przed problemem z dostępnością szczepionek, które trafiły w pierwszej kolejności do państw, z których pochodzą ich czołowi producenci – czyli do USA i Wielkiej Brytanii. Produkcja szczepionek francuskich i niemieckich napotkała na szereg problemów i została odsunięta w czasie, więc Unia Europejska musiała liczyć na dobrą wolę producentów z USA i Wielkiej Brytanii, którzy jednak nie dotrzymywali terminów. Znów okazało się, że kapitał ma narodowość. Co w przypadku produkcji leków jest szczególnie istotne.
Choć UE należy do światowych liderów eksportu leków, to w dużej mierze zależna jest od zagranicznych dostawców. W 2018 r. Niemcy były największym światowym eksporterem wyrobów farmaceutycznych, Belgowie piątym największym, a Francuzi szóstym. Jednak udział zagranicznych API i półproduktów w wyrobach farmacji francuskiej wyniósł 60 proc., a niemieckiej ponad połowę. Ogólnie rzecz biorąc państwa Azji wcale nie są wiodącym dostawcą API do Europy. Niemcy importują je najczęściej ze Szwajcarii, a Francuzi z USA. Chiny, Singapur i Indie łącznie odpowiadają za jedną piątą dostaw substancji czynnych do Niemiec i Francji. Problem w tym, że dominują one w niektórych substancjach. Przykładowo dostępne w Europie witaminy z grupy B i C oraz ich pochodne w prawie 60 proc. pochodzą z Chin. Państwo Środka odpowiada też za połowę dostaw niektórych leków sterydowych, takich jak hydrokortyzon. Jedna trzecia antybiotyków z grupy tetracyklin także przybywa do Europy z Chin.
Jak to wygląda w Polsce? Nasz kraj wyróżnia się na tle Europy znacznymi dostawami właśnie z Chin – odpowiadają one za ponad jedną czwartą importu API nad Wisłę. Import z Indii to kolejne 7 proc., choć jeszcze w 2016 r. była to jedna trzecia. Jednak za kolejną jedną czwartą dostaw odpowiadają Niemcy i Francuzi, którzy, jak zostało wyżej zaznaczone, również częściowo zależą od dostaw z Azji. Dosyć dramatycznie wygląda to w przypadku niektórych substancji. W 2018 r. aż 96 proc. antybiotyków z grupy tetracyklin zawartych w lekach w Polsce pochodziło z Chin. Trzy czwarte dostępnej w Polsce heparyny, stosowanej w lekach antyzakrzepowych, pochodzi z Państwa Środka. A także dwie trzecie witaminy C oraz jedna trzecia lizyny i sulfonamidów.
Wątła strategia dla Europy
Pod koniec zeszłego roku Komisja Europejska przyjęła strategię farmaceutyczną dla Europy. Niestety, zabrakło w niej konkretów, a znalazły się jedynie słuszne kierunki. KE ma więc rozpocząć dialog z producentami „w celu określenia słabych punktów w globalnym łańcuchu dostaw”. Krajowe organy zajmujące się lekami powinny bliżej ze sobą współpracować w zakresie m.in. zamówień, by poprawić przystępność cenową leków oraz stabilność całego systemu. Dalekie to jest od zaawansowanej unijnej polityki rolnej, wspierającej produkcję żywności w Europie, która także przecież została wprowadzona w celu ochrony kluczowej dla bezpieczeństwa ludności branży.
Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Sektory strategiczne w gospodarce unijnej” polska farmaceutyka ma potencjał, by rozwijać produkcję substancji czynnych i leków nad Wisłą. Zajmujemy się głównie produkcją leków generycznych, jednak produkujemy także API. Robi to głównie Polpharma, produkująca 42 substancje czynne, również na eksport. Na mniejszą skalę zajmują się tym między innymi Polfa Tarchomin czy Biomed Warszawa. Produkujemy chociażby benzodiazepiny (najpopularniejsze leki psychotropowe), biosyntetyczną insulinę oraz różne antytoksyny. Polska produkcja leków zależy w niecałej połowie od zagranicznych dostaw, czyli w mniejszym stopniu niż większości krajów UE. Poza tym w ostatnich latach eksport polskich leków rośnie, za to import substancji czynnych spada.
Europejski przemysł farmaceutyczny jest bardzo zaawansowany, więc tak naprawdę tylko od decyzji producentów leków zależy, czy Europa będzie produkować API u siebie, czy je sprowadzać. Niestety, ekonomicznie im się to nie opłaca. Koszty powtarzających się niewielkich kryzysów na rynku leków są niższe niż koszt przeniesienia do Europy produkcji substancji czynnych. Musieliby zostać do tego skłonieni dopłatami na wzór tych rolniczych, tylko że dotowanie bogatego przemysłu farmaceutycznego samo w sobie jest moralnie wątpliwe. Jak na razie uniknęliśmy kryzysu lekowego na dużą skalę, jednak gdy wreszcie się przytrafi, to wnet się okaże, że łańcucha dostaw nie da się przeorganizować w kilka tygodni.