Ks. Henryk Seweryniak: Wiesz, że doświadczenia prowadzenia parafii jako proboszcz specjalnie nie mam. Ale mam nadzieję, że nie będziemy zbytnio teoretyzować.
Monika Białkowska: W końcu oboje wiemy, co to znaczy żyć w parafii. Tyle że teraz, w czasie pandemii, ta parafia zaczyna nie tyle znaczyć co innego, ile raczej przejawiać się na zupełnie inne sposoby…
HS: Był u nas na zebraniu rady kapłańskiej ks. Grzegorz Strzelczyk. Jeśli ktoś go nie zna, to przypomnijmy, że to z jednej strony jeden z największych współczesnych polskich teologów systematycznych – a z drugiej strony proboszcz parafii w Tychach. Teraz współprowadzi również Fundację św. Józefa. Jakim cudem dał radę przy tym wszystkim jeszcze przyjechać do Płocka, to ja nie wiem. W dodatku mówili, że samochód ma jeszcze gorszy niż Seweryniak. Normalnie gość!
MB: Ale domyślam się, że nie o samochodzie ks. Strzelczyka będziemy rozmawiać?
HS: Ależ skąd! Będziemy rozmawiać o parafii! To właśnie ks. Strzelczyk opowiadał nam o swoich doświadczeniach z parafią, na dodatek w czasie pandemii. Mówił, że Kościół ma kilka wymiarów, ale najważniejsze jest to – i to mi mocno utkwiło w głowie – że powinien on być „wspólnotą komunikacji” i „wspólnotą troski”. Jego parafia w Tychach ma cztery tysiące trzystu nominalnych parafian. Z tego około tysiąca trzystu uczestniczy w życiu wspólnoty. W czasie pandemii z parafią komunikowało się około siedmiuset osób. To właśnie oni stanowią według Strzelczyka tę autentyczną wspólnotę w komunikacji i trosce.
MB: Trosce wzajemnej, zauważmy. Bo po pierwsze, ludzie troszczą się o księdza. Po drugie, ksiądz troszczy się o wiernych. Po trzecie – doświadczeni jakimś doświadczeniem granicznym, ludzie zaczynają troszczyć się o siebie wzajemnie.
HS: Mnie się przypomniała tutaj definicja, która zawsze mi się bardzo podobała, Jan Paweł II napisał to w Christifideles laici: że parafia ma być „domem rodzinnym, braterskim i gościnnym”. Owszem, jest wspólnotą sakramentalną, to jest dla niej zasadnicze, ale nie można wyłącznie do tego się ograniczać. Czas pandemii pokazuje, jak to z nami naprawdę jest w tej parafii, co nas łączy. Czy ta komunikacja działa, czy jest między nami prawdziwa więź, czy jej nie ma.
MB: Można łatwo odpowiedzieć, że oczywiście, że jest. Księża bardzo szybko zatroszczyli się o transmisje niedzielnych Mszy św. ze swoich kościołów, niektórzy zaczęli transmitować również Msze w dni powszednie.
HS: I dobrze. Nawet księża, którzy dotychczas dobrze o internecie nie myśleli, nagle zrozumieli, że to jest bardzo użyteczne narzędzie. I że dla młodych ludzi nie ma już prostego podziału między światem wirtualnym a światem realnym. Okazuje się, że rację miał nasz Marek Robak, który dawno temu w swoim genialnym zresztą doktoracie pisał, że to wszystko jest po prostu rzeczywistością rozszerzoną: a nie dwoma różnymi światami.
MB: Kiedy ta rzeczywistość fizyczna zmusiła nas do pozostania w domach, poszerzyliśmy ją o kolejny kanał komunikacji: o internet. I przestał on być odrębnym światem, a stał się tylko innym miejscem spotkania tych samych ludzi.
HS: I żeby to osiągnąć, nie potrzeba jakiegoś wielkiego wysiłku, nawet ze strony niechętnego wcześniej takim wynalazkom księdza. Wystarczy komputer, kamera internetowa i ktoś młody, kto się na tym zna i pomoże. Ważne jest jednak, żeby ta komunikacja była systematyczna i nie dotyczyła tylko jednego wymiaru, tego najprostszego, sakramentalnego: ustawiam kamerę i odprawiam Mszę św. To jest za mało. Ks. Strzelczyk opowiadał nam na przykład, że on zapraszał i nagrywał krótkie świadectwa pielęgniarek i lekarzy, którzy żyją w jego parafii. Jak oni to przeżywają, jakie są ich doświadczenia w szpitalu? Chodziło o zwykłą codzienność, bez wielkich pobożności. I mówił, że robił to, żeby upamiętnić ich heroizm.
MB: Upamiętnienie to jedno. Ale mam wrażenie, że pokazanie parafii: „to jest nasz człowiek, on walczy na froncie, jesteśmy z nim” to jest też ważny akt wspólnototwórczy. Ludzie mogą wtedy poczuć, że mają wspólną sprawę, że uczestniczą w czymś wielkim, przez utożsamienie się z tym bohaterem. A jednocześnie pewnie też w modlitwie za tego człowieka się połączą. Same plusy.
HS: Modlitwa wspólnoty w tym czasie pandemii to kolejna ważna sprawa. I to też na różne sposoby próbuje się realizować. Słyszę o tym, że grupy modlitewne skrzykują się na spotkania, że niewielka część przychodzi do kościoła, że część modli się w domu. Że parafie zbierają intencje modlitewne. Znów ks. Strzelczyka przywołam, bo to on opowiadał o swoim doświadczeniu: jak bardzo dla ludzi przeżywających trudności ważne jest odkrycie, że mogą liczyć na modlitwę swoich sióstr i braci. Jasełek normalnych pewnie w tym roku nie da się wystawić. Ale można zrobić film. Można nagrać wspólną kolędę.
MB: Można też wykorzystać ten czas, żeby się otworzyć i pogadać naprawdę szczerze…
HS: Owszem, można oczyścić tę parafialną komunikację. Tyle razy narzekamy na brak transparentności w finansach. To mamy okazję, żeby napisać szczerze: ile pieniędzy
do parafii wpływało zwykle, ile wpływa teraz, jakie są formy wsparcia, jakie są konkretne potrzeby, opłaty stałe, pensje, dzieła charytatywne. Nawet jeśliby to trzeba zrobić szczegółowo, to uważam, że to jest dla nas szansa. To samo dotyczy rad duszpasterskich. Skoro już nauczyliśmy się komunikacji w internecie, to wykorzystajmy tę okazję, żeby zrobić porządne wybory do rad duszpasterskich, kiedy głosować mogą wszyscy parafianie. Kiedy mamy pomysł na jakiś projekt, zapytajmy ludzi w parafii, co o tym sądzą, czy nie mają jakichś specjalistów w tej dziedzinie.
To przecież doskonała okazja, żeby nie być zosią samosią. Może to brzmi trochę banalnie, ale uważam, że ma sens!
MB: Dla mnie ta pandemiczna parafia ma jeszcze jeden sens. Bardzo ważny. Pandemia nałożyła nam się przecież na duży kryzys w Kościele instytucjonalnym. Po rozmowach z ludźmi odnoszę wrażenie, że ich postawa do przeżywającego ów kryzys Kościoła zależy przede wszystkim od parafii. Jeśli tam mają relację – jeśli ufają swojemu proboszczowi – jeśli w parafii czują się bezpiecznie – to będą mogli powiedzieć, że „u mnie tak nie ma” i nic złego się z nimi nie stanie. Jeśli jednak jakiś słaby ksiądz potwierdzi im to, co widzą na poziomie hierarchiczno-instytucjonalnym, to odejdą z Kościoła. Niekoniecznie odejdą od wiary, ale poczują się oszukani przez instytucję. Dlatego ta parafia, ten ksiądz proboszcz są tak bardzo ważni. Od tego, czy wyjdą do człowieka, czy zostawią go za drzwiami plebanii, zależy dziś, co się z nim dalej stanie. I to nie jest żadna romantyczna przenośnia. Parafia to ostatni punkt spotkania z Kościołem: punkt przywiązania albo pożegnania. Trzeciej opcji dziś, w tym kryzysie, chyba nie ma…