Logo Przewdonik Katolicki

Ekumeniczna miłość

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Biskup udzielając zgody na małżeństwo mieszane, musi uwzględnić, że niekatolicka strona może odmówić wychowania dzieci po katolicku. Rodzic katolicki ma obowiązek uszanować wolność religijną i sumienie swojego współmałżonka

Monika Białkowska: Taką falą powracają pytania ekumeniczne. Ktoś mnie zapytał: a co z miłością? Jak kochać kogoś, kto wierzy inaczej niż my?

Ks. Henryk Seweryniak: Znałem różne takie pary, w najróżniejszych konfiguracjach wyznaniowych. Ale to pytanie jest ciekawe i można je rozbudować o kolejne. Czy można kochać kogoś, abstrahując od jego wiary? Czy można go kochać, pomimo że wierzy inaczej? Czy można kochać, walcząc z tym, że on należy do innego Kościoła? A może można kochać właśnie dzięki jego wierze, razem z jego wiarą? W tym pytaniu jest zatem mnóstwo ciekawych możliwości. 

MB: Pierwsze, co mi się nasuwa, to myśl, że nie da się tu abstrahować, zignorować kwestii wiary – jeśli to oczywiście jest wiara, a nie tylko jakaś formalna przynależność do jakiegoś wyznania, która dla człowieka jest już zupełnie bez znaczenia. Ale obawiam się, że we współczesnym świecie padnie taka odpowiedź, która nam się nie spodoba: że to jest sprawa bez znaczenia, że nie wiara jest najważniejsza, że najważniejsze jest, jaki jest człowiek. I oczywiście, że jest. Nie jesteśmy tylko tym, w co wierzymy, i chyba dziś nie odrzuca się miłości tylko z tego powodu, że ktoś wierzy inaczej. Tyle że wiara jednak mocno nas kształtuje, wpływa na wiele przestrzeni życia, czasem nawet nie jesteśmy świadomi, jak bardzo, dopóki – no właśnie – dopóki nie zderzymy się z kimś, kto rozumie i czuje to w inny sposób. 

HS: Bo to chyba jest tak, że kiedy się człowiek zakochuje, to rzeczywiście nie jest to dla niego problemem. Zakochujemy się… A sprawa wyznania przychodzi pewnie potem. 

MB: Pytanie, co potem się dzieje. 

HS: Potem bywa ciekawie. Mam dla kleryków zajęcia z „Dyrektorium ekumenicznego”. Nawiasem mówiąc, jest to dyrektorium bardzo już stare. Wyszło niedawno „Vademecum ekumeniczne” dla biskupów, ale dyrektorium nadal brakuje, nie mamy w Polsce choćby uzgodnienia między Kościołami w kwestii małżeństwa. Zgodziliśmy się w kwestii chrztu, a tu sprawa ciągnie się przynajmniej od dwudziestu lat i nic się nie zmienia. W każdym razie w dyrektorium czytamy, że „doskonała jedność osób i całkowite dzielenie ze sobą życia – stanowiące stan małżeński – zostają w pełni zabezpieczone, gdy dwoje małżonków przynależy do tej samej wspólnoty wiary. Co więcej, praktyczne doświadczenie i obserwacje wynikające z różnych dialogów między przedstawicielami Kościołów i Wspólnot eklezjalnych ukazują, że małżeństwa mieszane niosą często ze sobą, tak dla samych małżeństw, jak i dla dzieci, trudności w zachowaniu własnej wiary oraz w swym zaangażowaniu się chrześcijańskim, jak też w zakresie harmonii życia rodzinnego. Z tych względów małżeństwo między osobami tej samej wspólnoty eklezjalnej pozostaje nadal celem godnym polecenia i zachęty”. 

MB: Nie brzmi tak, jakby Kościół z entuzjazmem miał reagować na małżeństwa mieszane. 

HS: Mówimy tym, którzy za chwilę będą księżmi, że to jest sprawa poważna. Przygotowujemy ich, żeby potrafili o tym rozmawiać z młodymi, którzy przygotowują się do małżeństwa. O tym, że prędzej czy później pojawi się kwestia przynależności do wspólnoty, pojawi się kwestia ochrzczenia dzieci, ich wychowania. Dyrektorium daje tu piękne rady przyszłym małżonkom: módlcie się, medytujcie Pismo Święte, bo to jest to, co chrześcijan rzeczywiście łączy. Poznawajcie nawzajem swoje tradycje. 

MB: Idealistyczne podejście, które w praktyce rozbijać się będzie po prostu o termin i sposób obchodzenia świąt na przykład. O bardzo praktyczne sprawy. Albo o praktyczne, ale bardziej fundamentalne, to znaczy o sposób wychowania dzieci. 

HS: Wychowanie dzieci jest kwestią słynnych rękojmi, które się składa przy okazji dyspensy, której biskup udziela na zawarcie małżeństwa mieszanego – bo tu zawsze, przypomnijmy, potrzebna jest taka dyspensa. Strona katolicka zobowiązuje się wtedy, że uczyni wszystko, żeby nie utracić wiary katolickiej i żeby dzieci w tej wierze również wychować. 

MB: Z punktu widzenia Kościoła to jest podejście zrozumiałe. Ale z punktu widzenia rodziny niespecjalnie mi się podoba. Mówimy przecież o małżeństwach między chrześcijanami, wyznającymi wiarę w tego samego Jezusa! I co, każde w swoim Kościele przyrzeka, że wychowa dzieci po swojemu? W przypadku małżeństwa z osobą prawosławną oboje to przyrzekają? I co dalej? Przez cały czas trwania małżeństwa każde ma ciągnąć w swoją stronę, bo przyrzekało? 

HS: Nie. I to jest ciekawe. Bo dyrektorium również podkreśla, że druga strona nie może się czuć zobowiązana naszym przyrzeczeniem. I jeśli się nie uda dziecka wychować w wierze katolickiej, to rodzic nie podpada pod żadne sankcje, ani moralne, ani prawne. Kościół widzi, że miłość, pokój rodzinny, wzajemna więź są ważniejsze niż sztywne trwanie przy przepisach i prawie. Biskup udzielając zgody na małżeństwo mieszane, musi uwzględnić, że niekatolicka strona może odmówić wychowania dzieci po katolicku. Rodzic katolicki ma obowiązek uszanować wolność religijną i sumienie swojego współmałżonka, który przecież tak samo będzie rodzicem. I mamy troszczyć się na pierwszym miejscu o jedność i trwałość małżeństwa. To jest w małżeństwie najważniejsze. 

MB: A czy ta wolność sumienia, pierwszeństwo jedności małżeńskiej i branie jednak trochę w nawias przyrzeczenia wychowania dzieci w wierze katolickiej nie jest dopisane trochę „małym druczkiem”? Czymś, o czym niechętnie się mówi, żeby a nuż nie zachęcać? Po co wymaga się przyrzeczenia, o którym wiemy, że nie jest zobowiązujące?

HS: Próbuję uczyć przyszłych duszpasterzy, żeby potrafili o tym otwarcie i mądrze mówić. Musimy też pamiętać, że za małżonkami stoją ich rodziny, które zwykle też wierzą każda inaczej, one też będą się przy różnych okazjach spotykać. Myślę, że najistotniejsze jest tutaj, żebyśmy nie odrzucali drugiego człowieka z powodu jego wiary czy nawet niewiary.

MB: Święta Monika się modliła o nawrócenie św. Augustyna, ale go nie odrzuciła. Nie przestała z nim rozmawiać, nie przestała kochać. Nawracanie siebie nawzajem na siłę kończy się często dramatami.  

HS: Wychodzi nam, że to jednak będzie kwestia ludzkiego dojrzewania do miłości – po prostu. Żeby kochać się nie pomimo wyznania, nie w jakiejś wzajemnej walce, ale razem z tym wszystkim, co człowiek niesie i co jest dla niego ważne. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki