Monika Białkowska: Różne rzeczy nam ten trudny czas o nas samych objawia. Zobaczymy, jak będzie dalej, jak udźwigniemy tę narzuconą samotność, ale na razie zachwyca mnie to, jak bardzo próbujemy być razem. W internecie jest cała masa ogłoszeń ludzi, którzy proponują innym zrobienie zakupów, wyprowadzenie psa, ale też lekcje nowego języka online, szybki kurs szydełkowania albo makramy, porady prawne, wspólne rysowanie z dziećmi, też oczywiście za pośrednictwem kamer. I rodzi mi się taka myśl, że po pierwsze często nie doceniamy obecności innych, ale po drugie – że cokolwiek złego by o nas w dzisiejszych czasach nie mówiono, potrzebujemy wspólnoty. I potrafimy jej pięknie szukać. Jeśli mam jakieś „ale” to takie, że wszystkie te inicjatywy wspólnotowe, jakie obserwowaliśmy w pierwszym tygodniu kwarantanny, były świeckie. Nie spotkałam żadnej, która wypływałaby z parafii. Zabolało to trochę i zaczęłam myśleć, czy parafia jest jeszcze dla nas realną wspólnotą?
Ks. Henryk Seweryniak: Jeśli mówimy o nowotestamentalnych obrazach Kościoła, mówimy o „ciele Chrystusa” czy „ludzie Bożym”. Kiedy Kościół się rodził, kiedy św. Paweł pisał o „koinonii”, czyli i o wspólnocie z Chrystusem, i o jedności wiernych między sobą. Ale po trzystu, czterystu latach Kościół zaczyna budować swoją pozycję w państwie i w świecie i udowadniać, że nie jest gorszy, ba, że jest lepszy od państwa, od społeczeństwa świeckiego! Zaczyna mówić o sobie, że jest „societas, societas perfecta”, społecznością doskonałą: że ma swój własny, doskonały zarząd, swoją własną konstytucję, swoje własne prawo. Oparł się na wymiarze instytucjonalnym i prawnym tak mocno, że to zaczęło w myśleniu w Kościele i o Kościele przeważać. Dopiero przed II Soborem Watykańskim zaczęła się pojawiać myśl o modelu Kościoła jako wspólnoty. Wtedy zaczęto coraz głośniej mówić o tym, że te kategorie prawnego czy instytucjonalnego mierzenia się ze światem trzeba ograniczyć. Że trzeba zobaczyć Kościół, który ma swoją specyfikę, ale nie jest nią na pierwszym miejscu instytucja, tylko właśnie wspólnota.
MB: Czyli – nie specyficzne prawo, ale specyficzne relacje, które wiążą jego członków.
HS: Tak. Taki Kościół nie musi też tęsknić za demokracją, bo zupełnie nie o nią chodzi. Specyfiką są relacje we wspólnocie. Pytanie jednak, na czym te relacje polegają? Sobór odpowiada, że jesteśmy ludem Bożym zjednoczonym jednością Ojca, Syna i Ducha Świętego.
MB: Piękne słowa. Które niewiele nam tłumaczą i nie są jasno zrozumiałe dla ludzi, którzy nie są teologami…
HS: Dla teologów też są trudne, bo co tak naprawdę potrafimy powiedzieć o wewnętrznych relacjach w Trójcy Świętej? Sam mam z tym trudności, boję się, żeby tego nie przegadać, że czasem lepiej zamilknąć o czymś tak bardzo intymnym, pozwolić Bogu być Bogiem.
Ale specyfiką Kościoła jako wspólnoty jest również modlitwa – i w tym czasie, gdy nie możemy iść do świątyń, a stacje telewizyjne prześcigają się w podawaniu kwot „oglądalności Mszy”, widać to dobrze. Specyfiką wspólnoty kościelnej jest też sposób rządzenia, w którym biskup jest tym, który służy i papież jest pierwszym pośród sług. Tą specyfiką jest braterstwo, solidarność. Wiem, że to są wielkie słowa, ale to właśnie jest to, co buduje Kościół i co II Sobór Watykański postawił wręcz jako imperatyw.
MB: Mówiąc wprost – Kościoła na pierwszym miejscu nie buduje instytucja tylko relacje. I nie tyle reformy instytucji nam potrzeba, ile raczej odnowy relacji wewnątrz tej instytucji?
HS: Tego też. Ale Sobór powie więcej: potrzeba nam też w Kościele więcej pięknej liturgii, więcej modlitwy, więcej milczenia, a mniej przepisów. Mniej też tego, co takie ważne dla nas, apologetów – mniej oddzielania się od innych, mniej podkreślania różnic, a więcej szukania tego, co łączy. I to wtedy, gdy mówimy o relacjach Kościoła katolickiego wobec prawosławia czy protestantyzmu, i wtedy, gdy sprawa dotyczy judaizmu bądź islamu, ale również tu, na miejscu, wewnątrz Kościoła. To jest trudne i wielu patrzy na to z niechęcią, bo łączy się to z uznaniem, że ja też jestem niedoskonały, że zdarzają mi się grzechy, z których muszę umieć robić rachunek sumienia, że być może my również powodujemy, że ktoś się od nas oddala i że nie jest to wyłącznie jego wina. Ten styl myślenia, taka duchowość, żywcem wzięta z Kazania na górze, to konstytucja Kościoła.
MB: Pozostajemy jednak na razie na jakimś wysokim stopniu ogólności. A kiedy mówię, że mało jesteśmy ze sobą – może za mało – to myślę nie o Kościele powszechnym i ludach w Amazonii, ale o parafii. Po prostu. Od dawna słyszymy, że wierni tracą kontakt z własną parafią, że podział na parafie w praktyce przestaje być terytorialny, a staje się personalny. W małych miastach ludzie chodzą do jedynego kościoła, jaki mają, ale w większych przynależność parafialna ma coraz mniejsze znaczenie. Idą tam, gdzie jest im lepiej się modlić.
HS: Lepiej się modlić, albo gdzie jest cieplej, albo gdzie ksiądz mówi krótsze kazania. Ks. Blachnicki mówił, że Kościół ma być wspólnotą wspólnot i miał pewnie na myśli tzw. małe wspólnoty: grupy oazowe, schole, zespoły ministranckie, rady parafialne itp. Nigdy jednak nie zdecydował odejść od tego miejsca, w którym Kościół się zakorzenia, czyli właśnie od parafii. Przez długie lata mnie uczono, że słowo „parafia” bierze się z greckiego „paroikia”, co oznacza bycie na obczyźnie. Nieprawda! To słowo pochodzi od „oikos”, czyli „dom”, „miasto”, a „paroikia” , to był teren pod miastem, podmiejski. Na takich parafiach w pobliżu miasta, siedziby diecezji, mieszkali proboszczowie albo tak zwani biskupi wiejscy i to one tworzyły wspólnotę wspólnot. Jan Paweł II w „Christifideles laici” powie potem, że Kościół jest ostatecznie zakorzeniony w parafii – choć ona przecież nie istnieje samoistnie i proboszcz jest do niej posłany przez biskupa.
MB: Parafia jako wspólnota, wspólnota wspólnot w parafii, wspólnota wspólnot parafialnych – czy to jest nadal w nas żywe? Może w mniejszych społecznościach identyfikujemy się po tym, kto jest z której parafii. W świecie to poczucie przynależności do wspólnot wydaje się silniejsze. „Nasza klasa” to wspólnota, do której przyznają się ludzie po czterdziestu latach od skończenia szkoły. Jak mnie łapie policjant na drodze albo wchodzę do urzędu i widzę kolegę z klasy po drugiej stronie, to wiem, że łączy nas coś ważnego i nigdy nie będziemy obcy. Nie wiem, czy parafia identyfikuje nas równie mocno…
HS: Inna i mocniejsza jest więź w parafii, jeśli reaguje się w niej natychmiast, modlitewnie i materialnie, gdy jakąś wioskę czy rodzinę spotka nieszczęście, gdy proboszcz sam lub przy pomocy mądrych, zaufanych osób może pomóc rozwiązać konflikt czy problem wychowawczy. Taki model wspólnoty jest, jak mi się zdaje, w powieści radiowej „Jeziorany”, której czasem słucham. I on mi się podoba. Oczywiście, ważne jest także, gdy parafianie wiedzą, że utrzymują księdza i kościół, wiedzą, ile co kosztuje, a proboszcz się rozlicza z pieniędzy, które oni mu przekazują. Jawność zbliża, ale też buduje odpowiedzialność świeckich. I nie dotyczy to tylko pieniędzy, ale też sklerykalizowania liturgii. My jesteśmy po jednej stronie ołtarza, wy po drugiej i nie widać tu elementu łączącego wspólnotę, choć to właśnie liturgia powinna nas jednoczyć.
MB: Ksiądz odprawia bez ministrantów, bez lektorów, sam czyta wszystkie czytania albo jeszcze psalm recytuje…
HS: Czyta sam, bo nie ma nikogo innego. Z drugiej strony świeccy nie czują, że są zaproszeni, że mogą podejść, zaproponować odczytanie lekcji, zaśpiewanie psalmu, że są potrzebni, że to jest ich miejsce. Najbardziej mnie chyba jednak boli – tu się powtarzam – to, że kiedy w parafii dzieje się jakaś tragedia, pożar, umiera ojciec rodziny i jedyny żywiciel, wiatr zrywa dach – że to nie proboszcz czy ludzie z parafii są tam pierwsi. To gdzieś zgubiliśmy i nad tym musimy pracować.
MB: Może teraz jest dobra okazja, żeby o tym pomyśleć i poszukać sposobów wspierania się, nawet na odległość – ale właśnie dlatego, że jesteśmy rodziną, że jesteśmy z jednej parafii.