Logo Przewdonik Katolicki

Po co nam biskupi?

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Agnieszka Robakowska/ Robert Woźniak

Znałem księży, którzy – widząc, że biskup nie postępuje najlepiej – potrafili iść do niego, klęknąć i wypowiedzieć mu wszystkie jego grzechy, które jego księży i świeckich bolą

Monika Białkowska: Myślę, że o biskupach musimy porozmawiać.

Ks. Henryk Seweryniak: Masz rację, to jest ważny temat.
 
MB: Skąd się wzięli biskupi? To oni przecież są w Kościele od samego początku. Czy papież jest od początku, możemy dyskutować. To wcale nie było takie wyraźne – był po prostu biskup Rzymu. Franciszek mówi o sobie, że jest biskupem Rzymu, prymas Polski mówi o sobie, że jest biskupem Gniezna.
 
HS: I pod tym względem są sobie równi. Są następcami apostołów, albo lepiej: następcami Dwunastu. Mamy tu do czynienia z ciekawym i symbolicznym aktem Jezusa. Spośród tłumów, które za nim chodzą, wybiera najbliższe grono Dwunastu. Wybiera też siedemdziesięciu dwóch, usługują Mu też kobiety, których struktura zdaje się dość uporządkowana, choć nie znalazła kontynuacji.
 
MB: Dwunastu było grupą szczególną, nawiązującą mocno do Starego Testamentu.
 
HS: To jest nawiązanie do idealnej struktury, którą doskonale znali i rozumieli Żydzi w tamtym czasie. Do składającego się z dwunastu pokoleń Izraela. Ta struktura upadła w czasie niewoli i wygnania, a Żydzi wierzyli, że Mesjasz przyjdzie, żeby ją odnowić.
 
MB: I Jezus to właśnie robi, na dodatek bardzo świadomie.
 
HS: Ciekawe, że ewangeliści to zapamiętują i tych Dwunastu wymieniają z imienia. Gdy czytana jest Ewangelia o ich ustanowieniu, ludzie zaczynają się nudzić, ziewają, nie rozumieją, po co to. A Kościół pierwotny chce powiedzieć: to jest ważne! Bo na tym właśnie fundamencie cały jest zbudowany. Tych Dwunastu idzie w świat kontynuować posłannictwo Jezusa i już z I wieku mamy świadectwa, że w różnych miastach apostołowie ustanawiają swoich następców. Pojawia się słowo, jakiego wcześniej nie było, episkopos, które oznacza „strzegący”, „pilnujący”, „baczący na wspólnotę”.
 
MB: Pasterz – po prostu.
 
HS: W ośrodkach, w których rodziło się chrześcijaństwo, mamy takich pasterzy. Znamy imiona biskupów z Antiochii Syryjskiej, z Aleksandrii, z Rzymu, nawet z Jerozolimy. Zaczyna się utrwalać, że biskup jest rzeczywiście z jednej strony symbolem tej wspólnoty, a z drugiej powinien mieć następcę i to następstwo powinno być udokumentowane. W ten sposób kształtuje się to, co nazywamy sukcesją apostolską.
 
MB: Mnie bardziej interesuje to, jak oni wówczas funkcjonowali. Co to wtedy znaczyło: być biskupem? Nie było przecież wówczas mowy o żadnym zarządzaniu, o kuriach biskupich i innych urzędach.
 
HS: Dość wcześnie, co najmniej pod koniec I wieku, obok biskupów zaczyna funkcjonować drugie ciało, nazywane presbiteroi – starszych, prezbiterów i diakonoi, czyli diakonów, usługujących. Episkopoi i presbiteroi mają funkcję kapłańską i to oni sprawują Eucharystię. Diakon jest tym, który służy, wykonuje funkcje pomocnicze.
Już św. Ignacy Antiocheński około 107 r. kładł nacisk na odpowiedzialność biskupa: „Wszyscy idźcie za biskupem, jak Jezus Chrystus za Ojcem, i za waszymi prezbiterami jak za Apostołami. A diakonów poważajcie jak przykazania Boże. Niechaj nikt w sprawach dotyczących Kościoła nie robi niczego bez biskupa. Uważajcie za ważną tylko taką Eucharystię, która sprawowana jest pod przewodnictwem biskupa lub tego, komu on zleci. [...] Nie wolno bez biskupa ani chrzcić, ani sprawować agapy [...]”.
Biskupi przewodniczą misteriom – to się jeszcze wtedy nie nazywa sakramentami – i oni są za te misteria odpowiedzialni. Oprócz tego czują się odpowiedzialni za zgodność życia swojej wspólnoty z Ewangelią i całym Kościołem. Wyrazem tego jest instytucja synodów. To biskupi zwołują te zebrania, zachowały się nawet niektóre akta. Biskup czuł się też odpowiedzialny za wdowy we wspólnocie, za ubogich. To było bardzo wyraźne i pozostało aktualne do naszych czasów.
 
MB: Ale też powiedzmy, że on tych ubogich i wdowy po prostu znał, to nie byli jacyś teoretyczni ludzie. Wspólnoty wokół biskupa były przecież dużo mniejsze.
 
HS: Oczywiście. Kiedy św. Cyprian w IV w. zwołał synod biskupów, wzięli w nim udział biskupi z okolicznych wiosek, ze wspólnot (bardzo nie lubię słowa „gmina”). Oni tam mieli po dwieście, trzysta „owieczek”. Dziś nawet dla jednego proboszcza to bardzo mało, wtedy ich pasterzem był biskup.
 
MB: Potem przyszedł edykt mediolański, chrześcijaństwem zainteresował się sam cesarz i jakoś tak się stało, że na długie wieki władza świecka lubiła mieć biskupów po swojej stronie…
 
HS: Biskupi stali się kimś na wzór urzędników państwowych, diecezje upodobniły się do jednostek administracyjnych imperium, bywały ich częścią. I to nie była tylko wina biskupów. Państwo próbowało się na religii oprzeć, żeby to ona jednoczyła cesarstwo. Kiedy w X–XI w. cesarze niemieccy będą chcieli zapewnić jedność cesarstwa, również ziem piastowskich, każą stworzyć wzorcowy pontyfikał, żeby inni go kopiowali i żeby liturgia sprawowana przez biskupa była wszędzie w miarę taka sama. Jednocześnie ci biskupi zaczynają posiadać ziemie, sprawować tam władzę zwierzchnią, stają się książętami. Mimo to Kościół będzie bronił się, zwłaszcza w XIX wieku, przed porównywaniem swoich struktur do struktur państwowych. Ukazywał siebie jako societas perfecta, społeczność doskonałą – nie idealną, ale inną od innych społeczności, niepodporządkowana innym władzom, mającą wszystkie środki i warunki do realizacji własnych celów.
 
MB: Pełną.
 
HS: A jednocześnie specyficzną, której nie da się sprowadzić do społeczności świeckiej. Problem polega na tym, że choć struktury, które Kościół przez wieki wypracował, są naprawdę mądre, jest władza biskupa, czyli rządzenia w miłości, jest władza ustawodawcza, jest sądownicza – to funkcja kontrolna nad biskupem i jego decyzjami jest bardzo ograniczona.
 
MB: A po ludzku może się trafić po prostu słaby biskup. I wtedy cały Kościół cierpi, wspólnota przez kilkadziesiąt nawet lat jest bezradna.
 
HS: Na szczęście istnieje Stolica Apostolska i papież. Jego zadaniem, które Kościół widział od początku, było zażegnywanie konfliktów między Kościołami lokalnymi i wewnątrz tych Kościołów. Do dziś istnieje instytucja rekursu do Stolicy Apostolskiej: ksiądz, który czuje się skrzywdzony przez biskupa, może się do papieża odwołać, wykonując jednak dane mu polecenie. Istnieje również tak zwana correctio fraterna, czyli braterskie upomnienie. Znałem takich księży, którzy – widząc, że biskup nie postępuje najlepiej – potrafili iść do niego, klęknąć i wypowiedzieć mu wszystkie jego grzechy, które jego księży i świeckich bolą.
 
MB: Dziś się przestali upominać? Nie zwracają się do papieża o zażegnanie konfliktów? Czy to jednak nie działa tak idealnie, jak ksiądz mówi?
 
HS: To jest ludzki problem, który domaga się doskonalenia struktur, np. w miarę częstego zwoływania i dania realnych uprawnień synodom; ulepszenia sprawy wyboru kandydatów na biskupa; dania sądom kościelnym funkcji kontrolnej nad sprawami ekonomicznymi. A Kościół wciąż wierzy w ideał sprawiedliwości w miłości. Ideał piękny, ale... No i pamiętaj, co mówi Benedykt XVI: nie koncentrujmy się na władzy w Kościele, ona nie jest najważniejsza. Jest wtórna wobec głoszenia zbawienia.
 
MB: Owszem, władza nadal nie jest w Kościele najważniejsza. Ale kiedyś grzeszny biskup gorszył swoich trzysta owieczek, a nie czterdziestomilionowy kraj. Kościół przez to traci wiarygodność.
 
HS: Masz rację, to jest inny kontekst. I trochę by trzeba było opowiedzieć o instytucji, której pierwszy Kościół nie znał, to znaczy o konferencji episkopatu. Może następnym razem?

MB: Następnym razem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki