KS. HENRYK SEWERYNIAK: Jak to się stało, że dotąd nie rozmawialiśmy o soborze? I że tak mało o nim dziś pamiętamy – i co się stało, gdy Jan XXIII ogłosił, że chce soboru?
MONIKA BIAŁKOWSKA: Co zresztą było dla świata zaskoczeniem, bo nikt się tego po papieżu nie spodziewał…
HS: Absolutnie się nie spodziewał. Ale żeby zrozumieć to zaskoczenie, musimy wrócić do początków Kościoła. Kiedy się rodził, niespecjalnie jeszcze wyobrażał sobie, jak to będzie dalej: był Piotr, byli następcy Piotra i oni byli punktem odniesienia dla wspólnoty. Pierwsze dokumenty pochodzą z okolicy roku 40–50 i są zawarte w Dziejach Apostolskich. Apostołowie spotkali się wtedy w Jerozolimie, żeby zdecydować w sprawie podejścia do pogan, a w Dziejach Apostolskich zapisali: „Postanowiliśmy Duch Święty i my”. Potem przez długi czas Kościół spotykał się lokalnie na synodach, trzeba pamiętać, że to był okres prześladowań.
MB: A potem przyszedł rok 313, edykt mediolański, cesarz Konstantyn zaprowadził wolność religijną i chrześcijaństwo mogło przestać się ukrywać. Kościół mocno się zmienił.
HS: Między innymi zaczął zwoływać sobory. Sobór to spotkanie przedstawicieli całego Kościoła, dlatego nazywa się go powszechnym czy ekumenicznym. Jest ogólnokościelnym zgromadzeniem biskupów z papieżem na czele, zwoływanym dla pomnożenia wiary i wzmocnienia jedności Kościoła. W historii dwudziestu soborów poprzedzających ten ostatni, Watykański II, poruszano najróżniejsze tematy. Najpierw dookreślano, kim jest Jezus, definiowano dogmaty, potępiano heretyków, których początkowo były prawdziwe epidemie. Jak trzeba było usunąć cesarza, sobór też to robił. Potem w średniowieczu sobory zajmowały się Żydami, saracenami, jeszcze później kolejnymi rozłamami w Kościele. I nagle Jan XXIII mówi, że chce soboru. Kardynałowie pytali go wówczas – po co? A on podszedł do okna, otworzył je i odpowiedział: – Po to. Żeby przewietrzyć Kościół. Żeby zrobić – tu to słynne słowo – aggiornamento.
MB: Pamięta Ksiądz, jak sobór ogłaszano?
HS: Pamiętam zwłaszcza zamknięcie soboru, rok 1965. Miałem wtedy 14 lat, zaczynałem mocno przeżywać te sprawy. Nasz katecheta tłumaczył, czym jest sobór. Chodziłem wtedy na czuwania, które odbywały się w parafiach. Prymas Wyszyński mówił, że naszym wkładem w sobór ma być właśnie modlitwa, że my tą modlitwą mamy sobór podtrzymywać. A kiedy 8 grudnia 1965 r. zamykano sobór, mieliśmy to szczególnie zaznaczyć w swoich zeszytach. Do dziś widzę ten swój zeszyt, mieliśmy pisać ładnie (z czym zawsze miałem problem), rameczki, obrazki wklejone. Wypisałem wielkimi niebieskimi literami datę, a pod nią „zamknięcie Drugiego Soboru Watykańskiego”. Potem w książce Dzieci Soboru zadają pytania czytałem, że pierwsze dokumenty ukazały się w Polsce dopiero w 1968 r., dostaliśmy je dopiero trzy lata po zakończeniu soboru.
MB: Dlaczego tak późno?
HS: Podejrzewam, że komuna ten proces blokowała, pewnie liczyła, że sobór Kościół jakoś wywróci. Jednocześnie Vaticanum II o komunizmie nie powiedziało ani słowa, co zresztą wielu miało mu za złe. Największa jednak rewolucja, taka widzialna dla każdego, polegała na tym, że ksiądz musiał się na nowo uczyć odprawiać Mszę św. Msza po polsku wchodziła do nas bardzo powoli, stopniowo. W 1969 r. wstąpiłem do seminarium i tam też czuło się pewną intelektualną gimnastykę profesorów. Mieli swoje skrypty, z których korzystali od lat, wykładali z nich, a na końcu dodawali, że teraz jest już inaczej, że był sobór – i dopiero kontynuowali, dokładając aktualną wiedzę.
MB: A ekumenizm? To przecież też musiała być rewolucja!
HS: To była przede wszystkim wielka nadzieja. Pamiętam jednego z profesorów, który przekonywał nas w 1972 r., że zjednoczenie z anglikanami nastąpi najpóźniej za pięć lat. Bardzo płonna okazała się ta nadzieja… Ty o soborze nic nie powiesz?
MB: Co ja tu mogę powiedzieć? Urodziłam się po soborze, nie znam innego Kościoła. Pamiętam tylko rodzinne opowieści wujków, którzy byli ministrantami i wspominali uczenie się ministrantury. I że wszyscy twierdzili, że nie, ta Msza po łacinie to nie była dla nich jako dzieci jakaś super, że zdecydowanie woleli modlić się po polsku… I myślę, że dla ludzi wtedy to naprawdę była ogromna i ważna zmiana.
HS: Tak – tym, co najbardziej przeżywaliśmy, była właśnie liturgia. Jej też dotyczyła pierwsza z czterech konstytucji.
MB: Powiedzmy: konstytucje były cztery, pozostałe dokumenty soborowe tworzone były wokół nich.
HS: Była pierwsza o liturgii (Sacrosanctum concilium), potem o objawieniu Bożym (Dei verbum), dogmatyczna o Kościele (Lumen gentium) i wreszcie pastoralna o Kościele w świecie współczesnym (Gaudium et spes). Dwie pierwsze są wypowiedzią Kościoła o rzeczywistości, która go określa: o liturgii, słowie Bożym, objawieniu. Trzecia jest o tym, co Kościół myśli o samym sobie, czwarta jest zwróceniem się do świata.
MB: To też było nowością. Świat przestał być synonimem zła…
HS: Tak, nie był już widziany jako rzeczywistość niebezpieczna, z którą trzeba wciąż się zmagać. Jest w nim kultura, jest demokracja, rodzina, praca ludzka, troska o pokój – i Kościół wszystkie te rzeczywistości pięknie opisuje. Ale wrócę do liturgii, bo spojrzenie na nią było naprawdę zupełnie nowe. Już nie skupiano się na kolejnych normach, ale na tym, czym ona jest – na działaniu Chrystusa, który w liturgii kontynuuje przelewanie owoców swojego dzieła zbawczego. Jest mowa o wspólnocie, o kapłaństwie wiernych.
MB: Są tacy, którzy powiedzą, że reforma liturgiczna była niemal herezją i że Kościół odwrócił się od Mszy Wszechczasów.
HS: Jest faktem, że po soborze nastąpił pewien podział. Ale też żaden z papieży, nawet ci najbardziej zakochani w Tradycji, jak Jan Paweł II i Benedykt XVI, nie powiedzieli, że sobór był odwróceniem się od Boga. Podzieliliśmy się, ale istota, którą sobór odnowił, jest ważna i powinna pozostać. Myślę jednak, że o tej całej długiej dyskusji posoborowej to by trzeba było jeszcze porozmawiać…
MB: Rzadko to robimy, ale zostawiamy do kolejnego odcinka?
HS: Zdecydowanie. To kwestia, do której trzeba wrócić, wracać.