Logo Przewdonik Katolicki

Pocovidowo

Natalia Budzyńska
fot. Unsplash

Czytałam wiele relacji z chorowania, każdy mógłby napisać własną historię i będziemy ich słuchać jeszcze wiele. To jest paskudna choroba. Przeszłam ją (mam nadzieję, że to już koniec) niezbyt ciężko, a jednak ciężej niż niejedną grypę. Na szczęście mogłam czytać, z wyjątkiem jednego dnia, kiedy myślałam, że gałki oczne mi eksplodują.

Nie zdałam testu amolowego. To taki nasz wewnętrzny, domowy test na zapach. Przeprowadzał go mój mąż, kiedy dowiedzieliśmy się o przedszczepionkowym kontakcie z chorym. No to trzeba mieć moje szczęście – pomyślałam sobie, bo już myślałam, że przeszłam pandemię bezboleśnie. Hura, zwycięstwo, jestem po pierwszej dawce Moderny! Tydzień po kontakcie wdychałam amol z otwartej butelki i tym razem nie poczułam nic. Kompletnie nic. Dwa dni przedtem zaczęłam być zaniepokojona intensywnością reakcji poszczepiennej, ponieważ codziennie dochodziły nowe doznania i to coraz bardziej dokuczliwe. Test amolowy przesądził sprawę, a wymaz potwierdził podejrzenia.
Czytałam wiele relacji z chorowania, każdy mógłby napisać własną historię i będziemy ich słuchać jeszcze wiele. To jest paskudna choroba. Przeszłam ją (mam nadzieję, że to już koniec) niezbyt ciężko, a jednak ciężej niż niejedną grypę. Na szczęście mogłam czytać, z wyjątkiem jednego dnia, kiedy myślałam, że gałki oczne mi eksplodują. No i pozwoliłam sobie na całkowity odpoczynek. Leżałam, spałam, czytałam. I obserwowałam z mojego łóżka ptaki, a obok mnie zawsze leżała lornetka.
Z ptakami jest teraz tak: na balkonie pojawiają się wróble, sroki, gołębie grzywacze, a raz nawet wrona szara. Przylatują parami, w ogóle obecnie ptaki poruszają się głównie w parach. Z wyjątkiem wróbli, bo te zawsze w gromadce, dziewczynki i chłopcy w liczbie około dziesięciu sztuk. Grzywacze zjadają to, co zostawiają wróble, czyli siemię lniane; niestety nie potrafią utrzymać higieny. Z mojej balkonowej restauracji robią toaletę, co nigdy nie zdarzyło się wróblom i srokom. No więc przepędzam je jednak.
Listonosz położył na wycieraczce paczkę z pulsoksymetrem i uciekł. Do męża trzy razy zadzwonił miły policjant z zapytaniem, gdzie się obecnie znajduje i jak się czuje. Moja śledząca aplikacja „Kwarantanna domowa” kazała mi tylko raz, zaraz po zainstalowaniu, zrobić sobie zdjęcie i wysłać, a potem zamilkła całkowicie. Lekarz nie trzyma ręki na pulsie, może nawet nie ma pojęcia, że jego pacjent choruje i został w tej chorobie odizolowany, bo to jedyny lek na tę straszną chorobę. A niech tam się sam boi, niech przeżywa lęki i strachy, niech mu ciśnienie skacze, a tętno wzrasta.
Dzięki Bogu za autorów i ich książki. I za wydawnictwa. I jeszcze bardzo dziękuję za księgarnie. Szczególnie za tę poznańską, która w godzinę od zamówienia kilku książek położyła mi je zapakowane i z życzeniami zdrowia na wycieraczce. Jak trafnie zauważyła moja przyjaciółka: z paczką z książkami jest tak, że niby się za nie zapłaciło samemu, ale jak ją odpakowujesz, to czujesz, jakbyś dostała prezent.
I jeszcze: szczepcie się! Tylko dzięki szczepionce nie zaraziła się moja mama.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki