Logo Przewdonik Katolicki

Legenda Polaków

Paweł Stachowiak
Uchwalenie Konstytucji 3 maja 1791 roku, obraz Kazimierza Wojniakowskiego z 1806 roku fot. Wikipedia

Dzieje wzlotu i upadku Konstytucji 3 maja pokazują, że nie zawsze racja, słuszność, szlachetność bywają wyznacznikiem sukcesu. Albo inaczej: sukces przychodzi po latach, wtedy gdy nie mogą się nim cieszyć ci, którzy stworzyli jego fundamenty.

Witaj, majowa jutrzenko,
Świeć naszej polskiej krainie,
Uczcimy ciebie piosenką,
Która w całej Polsce słynie.
Nierząd braci naszych cisnął,
Gnuśność w ręku króla spała,
A wtem trzeci Maj zabłysnął,
I nasza Polska powstała.


Któż z nas nie pamięta słów tej pieśni? Śpiewają ją pokolenia Polaków, krzepiąc w swej pamięci legendę dnia, który przyniósł przebudzenie z długoletniego snu, bierności, szkodliwej wiary, że „Polska nierządem stoi”. Zwykliśmy wierzyć, że tamten Maj wytyczył ścieżkę ku Polsce nowoczesnej i sprawiedliwej. Budujemy się świadomością, że jako drudzy w świecie, po Amerykanach, potrafiliśmy przyjąć akt tak nowatorski i przyszłościowy. Tak, słowa o „jutrzence” są naprawdę słuszne. Po latach zastoju, apologii bezmyślnej stabilizacji, po epoce zadowolonych sybarytów, których ideałem było „za króla Sasa, jedz, pij i popuszczaj pasa”, co doprowadziło Rzeczpospolitą do krawędzi upadku, do roli przedmiotu w grze mocarstw, przyszło otrzeźwienie. Pierwszy rozbiór Polski pokazał, że „nierząd” nie jest gwarancją bezpieczeństwa, ale zwiastunem zagłady, że państwo bez armii, bez stabilnej i silnej władzy, o anachronicznej strukturze społecznej, która czyniła z chłopów – większości mieszkańców kraju – faktycznych niewolników, bardzo łatwo może stać się owym, jak powiadał sienkiewiczowski książę Bogusław Radziwiłł: „postawem czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło”. Coraz silniej torowała sobie drogę myśl, że takie „źrenice szlacheckiej wolności”, jak liberum veto, są w istocie przyczyną słabości i zguby Rzeczypospolitej. To przekonanie pobudziło aktywność synów polskiego oświecenia, wyznawców horacjańskiego hasła Sapere aude (odważcie się być mądrymi): Hugona Kołłątaja, Ignacego Potockiego, Stanisława Małachowskiego, wreszcie samego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, skłaniając ich do spisania tekstu ustawy zasadniczej, konstytucji, finalnego dzieła Sejmu Wielkiego.

Witaj dniu trzeciego maja,
który wolność nam zwiastujesz.
Pierzchła już ciemiężców zgraja.
Polsko, dzisiaj tryumfujesz!


Dzień 3 maja 1791 r. zdawał się triumfem. „W owe lata szczęśliwe, gdy senat i posły, po dniu Trzeciego Maja, w ratuszowej Sali zgodzonego z narodem króla fetowali; Gdy przy tańcu śpiewano: „Wiwat Król kochany! Wiwat Sejm, wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany!” – wspominał tę chwilę Adam Mickiewicz w Panu Tadeuszu. Nie było łatwym przyjąć konstytucję, zrobiono to właściwie w formie zamachu stanu. Nie obyło się bez aktów spektakularnej desperacji. Poseł Jan Suchorzewski wyciągnął na środek sali swojego kilkuletniego syna, wołając: „Zabiję własne dziecię, aby nie dożyło niewoli, którą ten projekt krajowi gotuje”. Szlachta tak była przywiązana do swej „złotej wolności”, że wszelkie jej ograniczenia postrzegała jako zamach na swe przyrodzone prawa. Pomimo tych spektakularnych aktów oporu król złożył przysięgę na wierność konstytucji, następnie wezwał zebranych do przejścia do kościoła św. Jana na nabożeństwo dziękczynne. Został tam zaniesiony na rękach entuzjastów nowego ładu.
Zyskaliśmy, zdawałoby się, nową Rzeczpospolitą, dołączającą do nurtu oświeceniowych przemian, wyzwoloną z anachronicznych przesądów szlacheckiego ancien regime’u, stojącą na początku drogi wytyczonej przez francuską Deklarację praw człowieka i obywatela. Nowoczesna, sprawiedliwa i silna Rzeczpospolita, zdolna przeciwstawić się stereotypowi „nierządu” i anachronicznym mitom szlacheckiego sarmatyzmu, zdawała się dawać nadzieję na przyszłość. Gdyby przetrwała jeszcze lat kilkanaście, gdyby utrwaliła swój niepodległy byt w „złotym wieku Europy”, w XIX stuleciu, gdzież bylibyśmy dzisiaj?

Ale chytrości gadzina
Młot swój na nas gotowała,
Z piekła rodem Katarzyna
Moskalami nas zalała.
Chociaż kwitł piękny maj,
Rozszarpano biedny kraj


Nic nie jest w historii pewne. Ileż wspaniałych idei, działań i zamysłów upadło, stłamszonych przez siły wsteczne i samolubne. Dzieje Konstytucji 3 maja są tego ilustracją. Komuż zależało na wzmocnieniu Rzeczypospolitej, na jej odrodzeniu, na tym, aby stała „rządem”, nie „nierządem”? Nikomu spośród jej sąsiadów i nie wszystkim spośród jej obywateli. Przetrwała ledwie rok, upadła stłamszona rosyjską przemocą, zdradą Prus i spiskiem Targowicy, magnatów, dla których dobro państwa było niczym wobec ich partykularnych interesów.
Historia się powtarza, banalne stwierdzenie, z reguły dalekie od prawdy, ale przecież niekiedy niepokojąco prawdziwe. Węgry w 1956 r., Czechosłowacja w 1968 r. – zawsze Sowieci wkraczali zapraszani przez jakichś swoich agentów: Kadara, Husaka. Dwieście lat wcześniej armia rosyjska interweniowała w Rzeczypospolitej na zaproszenie Targowicy: Stanisława Szczęsnego Potockiego, Franciszka Ksawerego Branickiego i Seweryna Rzewuskiego, naszych niegdysiejszych Kadarów i Husaków. Rosjanie bronili praw szlachty, a naprawdę stali na straży słabości, „nierządu” Rzeczypospolitej. Jedynie w takiej formie miała ona dla nich wartość, jedynie wtedy opłacało się im utrzymywać fikcję jej istnienia. Nawet król, współtwórca Konstytucji, przystąpił do Targowicy. Ratował, co było jeszcze do uratowania – mówią jedni; szedł na smyczy Katarzyny, uzależniony od niej emocjonalnie i finansowo – powiadają inni. Realista i pragmatyk, a może egoista i tchórz? Wojnę w obronie Konstytucji przegraliśmy, II rozbiór dopełnił dzieła zniszczenia. Rzeczpospolita upadła w chwili odrodzenia i wzlotu, nie taka przecież, potrzebna była swoim sąsiadom.

Wtenczas Polak z łzą na oku
Smutkiem powlókł blade lice
Trzeciego maja co roku 
Wspominał lubą rocznicę


„Finis Poloniae” – miał wyszeptać ciężko ranny Tadeusz Kościuszko na polu bitwy pod Maciejowicami. Tak mogło się wielu zdawać, wtedy gdy Polska znikała z mapy Europy, gdy resztki jej ziem dzielone były między zaborców. Dopiero co wybuch nadziei i entuzjazmu, wiary w przyszłość, wkrótce upadek, upokorzenie i tragiczny sejm grodzieński. „Grodno huczało od balów; brzęczały garściami sypane przez Moskali dukaty; biskup Kossakowski, z otrzymanym od Katarzyny – za wierną służbę – złotym krzyżem na piersiach, rozwiązywał posłów z przysięgi 3-ciomajowej. Król myślał tylko o swych milionowych długach; wszyscy węszyli jeno gdzie, jak się obłowić. Takiego spodlenia jak Grodno żaden naród nie ma w swej historii” – pisał z goryczą Karol Zbyszewski. Później tragiczny epilog, powstanie kościuszkowskie i III rozbiór. „Finis Poloniae”? Konstytucja 3 maja, akt odrodzenia Rzeczypospolitej, zdawała się gwoździem do jej trumny. Pozostała pamięć, złożona i niejednoznaczna. Kult dawnej Polski, sentyment i nostalgia za szlacheckim obyczajem, całe to mickiewiczowskie imaginarium polowań, grzybobrań, polonezów, gdy podkomorzy „zarzuca wyłogi kontusza” i naiwnej wiary, że: „szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie”. To wszystko współistniało z tradycją trzeciomajową, bardziej masońską niż katolicką, ubraną raczej w strój francuski niż szlachecki, zasadniczo niezgodną z duchem sarmatyzmu.
Był 3 Maj pamiątką wolnej Rzeczypospolitej, z czasem w niepamięć popadały kontrowersje, a zwyciężała pamięć narodowego zrywu ku przyszłości, zrzucenia okowów „gnuśności”. Wspomnienie Konstytucji stało się bodźcem do modernizacji polskiego myślenia, zrywało z kultem sarmackiej swojskości, uświadamiało potrzebę ograniczenia anarchicznej „złotej wolności”. Stała się mitem nowoczesnym. Nie mieliśmy wiele szczęścia w przeszłości, ileż razy ponosiliśmy klęski w wyniku splotu niekorzystnych okoliczności, nierównie rzadziej wygrywaliśmy na historycznej loterii. Dzieje wzlotu i upadku Konstytucji 3 maja pokazują, że nie zawsze racja, słuszność, szlachetność bywają wyznacznikiem sukcesu. Albo inaczej: sukces przychodzi po latach, wtedy gdy nie mogą się nim cieszyć ci, którzy stworzyli jego fundamenty.
Uczyniliśmy dzień 3 maja naszym narodowym świętem, odwołujemy się do tradycji tamtego aktu i wybieramy przez to nowoczesność, przyszłość, nie absolutyzm tradycji. Konstytucja upadła, zwyciężyła „z piekła rodem Katarzyna”, jednak wszelkie zwycięstwa i klęski są w perspektywie historii chwilowe. Nic nie jest takim, jak się zdaje.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki