Logo Przewdonik Katolicki

Witaj, majowa jutrzenko

Paweł Stachowiak
fot. Wojciech Pacewicz PAP

3 maja 1791 r. narodził się nowoczesny naród, choć przyszło mu dojrzewać jeszcze przez z górą sto lat. Wreszcie wielu zrozumiało, że polska wspólnota narodowa nie ogranicza się wyłącznie do szlachty, ale obejmuje wszystkie grupy społeczne.

„Witaj majowa jutrzenko
Świeć naszej polskiej krainie
Uczcimy ciebie piosenką
Przy zabawie i przy winie.
Witaj maj, piękny maj,
U Polaków błogi raj”
 

„Los nas wszystkich od ugruntowania i wydoskonalenia konstytucji narodowej jedynie zawisł [...] poznawszy zadawnione rządu naszego wady [...] chcąc skorzystać z pory, w jakiej się Europa znajduje [...] wolni od hańbiących obcej przemocy nakazów.[...] dla dobra powszechnego, dla ugruntowania wolności, dla ocalenia ojczyzny naszej i jej granic [...] niniejszą konstytucję uchwalamy” – to pierwsze słowa dokumentu, który stał się jedną z naszych legend, do której odwoływaliśmy się w mrocznych czasach niewoli.
Budowaliśmy w sobie przekonanie o narodzie zdławionym w swych dążeniach do odrodzenia przez potężnych i bezwzględnych zaborców. W chwili wspaniałego uniesienia, apogeum procesu uzdrowienia Rzeczypospolitej, zostaliśmy upokorzeni przez przemożną siłę bezwzględnych sąsiadów. Konstytucja 3 maja – to jak została uchwalona i to jak ją zniszczono – przeszła do narodowej opowieści, pieśni i legendy.
 
„Nierząd braci naszych cisnął,
Godność w ręku króla spała,
A wtem Trzeci Maj zabłysnął
I nasza Polska powstała”

Wiek XVIII, który był dla wielu europejskich narodów czasem wzrostu potęgi i oświecenia, dla nas pozostaje epoką upadku i zacofania. Gdy we Francji publikowano Encyklopedię, wspaniałe dzieło ożywiane zasadą sapere aude (odważcie się być mądrymi) u nas ks. Benedykt Chmielowski ogłaszał swe Nowe Ateny albo Akademia Wszelkiej Scyencyi Pełną, Mądrym Dla Memoryjału, Idiotom Dla Nauki, Politykom Dla Praktyki, Melancholikom Dla Rozrywki Erigowana – dzieło, w którym hasło „koń” opisane było w krótkich słowach: „jaki jest, każdy widzi”.
Wielu światłych Polaków coraz dotkliwiej odczuwało potrzebę dostosowania Rzeczypospolitej do wymogów nowoczesnego świata, dostrzegało, jak bardzo zgubna jest dla niej formuła „Polska nierządem stoi”, powszechnie wyznawana w czasach saskich. Złudną była stabilność rządów Augusta III Sasa, którego opasła powierzchowność sybaryty była dla wielu naszych magnatów i szlachciców ideałem. „Za króla Sasa jedz pij i popuszczaj pasa” – niewiele więcej oczekiwali od życia. Poczytajmy Opis obyczajów za panowania Augusta III Jędrzeja Kitowicza, albo obejrzyjmy jego świetną adaptację sceniczną Mikołaja Grabowskiego, a zrozumiemy, jak anachronicznym był kształt stosunków politycznych, kulturowych, społecznych i gospodarczych w ówczesnej Rzeczypospolitej.
Szlachta zapatrzona w sarmacki mit „złotej wolności” tego nie pojmowała, ale wielu innych, rozumiejących ducha czasu, wiedziało: albo Rzeczpospolita przejdzie proces modernizacji, albo jej nie będzie. Rosła „masa krytyczna” sprzyjająca reformom, rozumiejąca nieuchronność zmian, odrzucająca przekonanie o doskonałości ustroju szlacheckiej Rzeczypospolitej. Coraz wyraźniejszy był szlak wiodący ku zasadniczej zmianie, ku dostosowaniu Polski do wymogów nowoczesności. Szlak, którego metą miał być dzień 3 maja 1791 r. Majowa jutrzenka.
 
„Witaj maj!, Piękny maj,
Wiwat wielki Kołłątaj!”

Najpierw był Sejm Wielki i zmiany w sytuacji międzynarodowej Polski. Tak już było i jest w naszych dziejach, że prawdziwie wielkie przełomy są w nich możliwe tylko wówczas, jeśli sprzyja im koniunktura europejska i światowa. Tak było w roku 1918 i 1989, tak było również w 1791. Rosja, ograniczająca naszą suwerenność już od niesławnej pamięci sejmu niemego w 1717 r., zaangażowała się w konflikt z Turcją i straciła możliwość bezpośredniego ingerowania w polskie sprawy. Wreszcie można było spróbować wyjść z zaklętego kręgu „praw kardynalnych”, m.in. zgubnej zasady liberum veto, gwarantowanych przez wschodniego sąsiada, carskie „imperium północy”, które uznawało słabość Rzeczypospolitej za naczelny wymóg swej mocarstwowości.
Wiatry wiejące z Zachodu wzmacniały dążenia do modernizacji. Myśli Monteskiusza, Rousseau, Voltaire’a inspirowały środowiska patriotyczne i te związane z królem Stanisławem Augustem. Panowie, którzy przestali ubierać się w kontusze i wybrali strój francuski: Stanisław Małachowski, Stanisław i Ignacy Potoccy, Adam Czartoryski i Hugo Kołłątaj, prymas Michał Poniatowski, wreszcie sam król, powzięli myśl o uchwaleniu konstytucji, ustawy zasadniczej – myśl w ówczesnej Europie niezwykle nowatorską. Wymagała ona odejścia od zasady legitymizmu, bezwzględnej doktryny o boskim pochodzeniu władzy i zastąpienia jej ideą suwerenności narodu, który stanowi władzę i może ją odebrać.
Ta zmiana to prawdziwy przewrót kopernikański, epokowa rewolucja, dowartościowująca osobę ludzką, przyznająca jej prawo do stanowienia o losie własnym i losie zbiorowości. Inspirację dała rewolucja francuska i Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z 1789 r., wcielenie ich zasad w konkretny kształt zasad ustrojowych – polska Konstytucja 3 maja. Tu się zaczyna historia radosna, pełna entuzjazmu i ufności, zakończona jednak smutkiem i upadkiem nadziei. Historia jakże typowa dla naszych dziejów.
 
„Ale chytrości gadzina
Młot swój na nas gotowała
Z piekła rodem Katarzyna
Polskę wrogami zalała”

Prace nad reformą podjął król Stanisław August wraz ze Stanisławem Małachowskim, marszałkiem Sejmu Wielkiego, Ignacym Potockim, zafascynowanym francuskimi jakobinami,  Hugonem Kołłątajem i królewskim lektorem i sekretarzem Scipionem Piattolim. To oni przygotowali szybko – projekt był gotowy w marcu 1791 r. – tekst Ustawy Zasadniczej. Nie chciano poddawać go normalnej procedurze sejmowej. Był nazbyt kontrowersyjny: obawiano się dyskusji, słusznie przewidywano, że zwolennicy sarmackich ideałów potraktują go jako uderzenie w „źrenicę wolności”, za którą uważano nieszczęsną zasadę liberum veto. Pełen skład Sejmu Wielkiego nie byłby zapewne w stanie przyjąć nowatorskiego projektu konstytucji. Trzeba było uciec się do zabiegu przez niektórych zwanego zamachem stanu.
Postanowiono o przyspieszeniu całej akcji i przeniesieniu jej terminu z 5 na 3 maja. Od rana w okolicach Zamku Królewskiego gromadziły się tłumy mieszczan. Zamek otoczyły też oddziały wojska dowodzone przez księcia Józefa Poniatowskiego. Wieść o nadzwyczajnych wydarzeniach w Sejmie spowodowała, że zapełniły się galerie dla publiczności. Obrady rozpoczęto lekturą depesz od posłów zagranicznych, tak dobranych, aby – donosząc o zagrożeniach dla kraju – sugerowały wniosek, że uratować kraj przed rozbiorem może ustanowienie „dobrego rządu”. Do przedstawienia środków zaradczych wezwano króla, ten zaś odwołał się do przygotowanego projektu konstytucji.
Wtedy nastąpił moment zarazem komiczny i dramatyczny. Karol Zbyszewski, autor skandalizującej książki Niemcewicz z przodu i z tyłu, tak to opisuje: „Poseł kaliski Suchorzewski tak głośno ryczał, że ma wielkie i okropne rzeczy do wyjawienia, iż wreszcie dla świętego spokoju, marszałek udzielił mu głosu. Tenże wywlókł na środek swego 6-letniego wylęknionego syna i wznosząc szablę krzyczał, że go natychmiast zetnie, by biedne dziecię nie zaznało tyranii. Gęgnęły przerażone damy na galerii. Paru naiwnych posłów skoczyło ratować chłopaczysko, które brało jeszcze swego ojca na serio – zaszlochało głośno, Wyprowadzono Suchorzesiątko z sejmu, umarło ze strachu w parę dni później”.
Na nic były wszelkie demonstracje zwolenników „złotej wolności”. Król zaprzysiągł konstytucję i niesiony na ramionach rozentuzjazmowanego tłumu udał się do katedry. „Posłowie, oficerowie, arbitrzy, wszyscy obecni w katedrze ślubowali. Cmokano króla po rękach, lano łzy radości, ściskano się, winszowano… zadyndały dzwony kościelne w całej Warszawie, salwy armatnie, żołnierze palili z karabinów, miasto rozbrzmiało krzykami wesela. Środkiem Krakowskiego Przedmieścia niesiono na ramionach marszałka Małachowskiego; wszystkie okna obsadzono, kobiety machają chustkami, oklaski, wiwaty, każdy poseł patriota przedmiotem owacji. Po dawnemu nikt nic nie wie, ale do późnej nocy ulice zatłoczone, falujące rozentuzjazmowanym tłumem” – tak opisywał Karol Zbyszewski atmosferę majowej nocy.
To była polska Bastylia, chwila gdy lud poczuł się współgospodarzem państwa, które dotąd było wyłączną własnością szlachty. To wtedy narodził się nowoczesny naród, choć przyszło mu dojrzewać jeszcze przez z górą sto lat. Wreszcie wielu zrozumiało, że polska wspólnota narodowa nie ogranicza się wyłącznie do szlachty, ale obejmuje wszystkie grupy społeczne, także chłopów, którym należy nadać status przynależny innym stanom. Było jeszcze zbyt wcześnie na pełne równouprawnienie włościan w sensie politycznym i ekonomicznym, jednak odtąd traktowanie ich jako niewolników, przedmiotów pańskiej wszechwładzy, było już niemożliwe.
„Szczególnie doniosłą rolę odegrała Ustawa Rządowa w procesie kształtowania nowoczesnego narodu polskiego, rozwijania postaw patriotycznych, tworzenia klimatu walki o całość i wolność Rzeczypospolitej” – tak pisał wybitny badacz najnowszych dziejów Polski prof. Andrzej Ajnenkiel.
 
„Chociaż kwitł Trzeci Maj
Rozszarpany biedny kraj”

Było za późno, aby podnieść i umocnić gmach Rzeczypospolitej. Odrodzenie stało się ostateczną przyczyną jej upadku. „Stojąca nierządem” mogła być tolerowana. Zreformowana, wzmocniona, nowoczesna – dla takiej nie było miejsca. Chyba nie ma bardziej bolesnego paradoksu w naszych dziejach, jak tamten właśnie: akt wydźwignięcia się z niemocy stał się ostateczną przyczyną zagłady. Targowica, zdrada elit – nawet tych, które wzniecały majową jutrzenkę – interwencja rosyjska, bezskuteczny opór, wreszcie akt II rozbioru. Próba odnowy, nadrobienia zaniedbań poprzednich dziesięcioleci, przyspieszenia modernizacji zakończyła się klęską. Polska w chwili swego odrodzenia zniknęła z mapy Europy.
Powie ktoś: może gdybyśmy nie próbowali wydobyć się z upadku, nie uchwalili tego profetycznego aktu, którym była Konstytucja 3 maja, przetrwalibyśmy do chwili wyzwolenia, zdołalibyśmy utrzymać naszą państwowość?; może nazbyt radykalnie poszukiwaliśmy możliwości odzyskania pełnej niepodległości, prowokowaliśmy przeciwdziałanie zaborców; może byliśmy zbyt romantyczni, mesjanistyczni, schlebialiśmy naszej megalomanii, kultywując idee „Chrystusa narodów” i „Winkelrieda narodów”? Trzeźwo, choć bezwzględnie, ujął to Tadeusz Miciński w swoim Księdzu Fauście: „Nie łżeć, że jesteśmy wyższą rasą niż Niemcy, Rosjanie, etc. Nie łżeć, że musimy spoczywać na Golgocie, a nie zacząć od wzięcia miotły i zamiecenia swego podwórza – wymiecenia głupot, egoizmów i – straszno rzec – łajdactw polskich... Medice, cura te ipsum. Potem zbawiać będziemy innych”.
Konstytucja 3 maja, legenda, symbol, mit. Byliśmy w awangardzie postępu: Amerykanie, my, dopiero później Francuzi. Mamy czym się szczycić, problem jedynie w tym, że nasz sukces był zarazem symptomem końca. Majowa jutrzenka, świętowana „przy hulance i przy winie”, szybko zakończyła się klęską II i III rozbioru. Jakże blisko od entuzjazmu i radości do otchłani beznadziei. Przyszła przegrana wojna z Rosją, insurekcja kościuszkowska zakończona maciejowicką klęską, sejm grodzieński i tragedia III rozbioru, gdy szarpano ciało Rzeczypospolitej „jak postaw sukna”. Finis Poloniae – miał szepnąć naczelnik Kościuszko padając na maciejowickim polu pod ciosami rosyjskich szabel.
 
„Wtenczas Polak ze łzą w oku,
Smutkiem powlókł blade lice,
Trzeciego Maja co roku,
Wspominał lubą rocznicę
I wzdychał: «Boże daj,
By zabłysnął trzeci Maj!»”

Historia nas nie rozpieszczała, choć myli się ten, który sprowadza dzieje Polski do serii nieszczęść, rozbiorów i klęsk. Trzeci maj jest przykładem paradoksów, które jakże często nam towarzyszą. Sukces owocujący klęską, budujący jednak tożsamość, bez której nie bylibyśmy Polakami. Łabędzi śpiew Rzeczypospolitej Obojga Narodów, który wytyczył szlak pozwalający nam przetrwać czas zaborów i odrodzić się przed stu laty. Daj Boże już na zawsze.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki