Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą – któż nie zna tych słów, kończących Ogniem i mieczem, pierwszą część Trylogii Henryka Sienkiewicza? Jest w nich jakiś głęboki sentyment, nostalgia za dawną Rzeczpospolitą, potężnym państwem, które w pierwszej połowie XVII w. panowało nad milionem kilometrów kwadratowych, upokarzało Szwedów, odbierało hołd carów rosyjskich, okupowało Moskwę, stawiało skuteczny opór imperium osmańskiemu i zdawało się niezwyciężoną potęgą.
Wtedy, w 1633 r., franciszkanin o. Wojciech Dębołęcki opublikował dzieło o znamiennym tytule: Wywod iedynowłasnego państwa świata, w którym pokazuie X. Woyciech Debolecki [...], że nastarodawnieysze w Europie Królestwo Polskie, lubo Scythyckie, [...] ma prawdziwe successory i Adama, Setha, y Iapheta [...] y że dla tego Polaki Sarmatami zowią, a gwoli temu y to się pokazuie, że język słowieński pierwotny iest na świecie [...]. Dał w nim wyraz przekonaniu o świetnej przyszłości Rzeczypospolitej, która ma pono tytuł do dominacji w świecie: „Ewa pochodzi z polskiego «dziewa», Abraham z «obran», Absalom z «obrzezan». (…) W raju mówiono po polsku, a słowa Ezechiela jasno pokazują, że ma Polska prawo Boże na wszystkę Azyją, Afrykę i Europę”. To wszystko prowadziło franciszkanina do wniosku, że: „Polacy, czyli Scytowie są narodem wybranym, pierwszym wśród wszystkich narodów świata, do którego ongiś należało panowanie nad światem i do którego niezadługo powróci, a język polski – pierwotnym językiem świata”.
Roił tak, naiwny ojczulek, ledwie 15 lat przed straszliwym rokiem 1648, wyznaczającym initium calamitatis regni (początek nieszczęść królestwa), gdy zaczął się upadek i równia pochyła wiodąca wprost ku rozbiorom.
Zwiastuny klęski
Dramat Rzeczypospolitej zaczął się na Dzikich Polach, na Zaporożu, tam, gdzie powstała i rozwinęła się wolnościowa, anarchiczna kultura Kozaczyzny, ludzi wolnych, uciekających przed pańszczyźniano-folwarczną chłopską niewolą. Kozacy zaporoscy, formalnie podlegli Rzeczypospolitej, nie chcieli zaaprobować dążeń kresowych panów, którzy pragnęli skazać ich na status „w chłopy obróconego pospólstwa”. Ten duch niezależności prowadził do ciągłych sporów, nie tyle z Rzeczpospolitą, ile z kresowymi „paniętami”, którzy nie chcieli zaaprobować jakiegokolwiek ograniczenia swej pozycji i stanu posiadania. Dla takich, jak opiewany przez Sienkiewicza Jarema Wiśniowiecki, Kozacy byli niczym innym, jak „czernią”, okrutną i nieokiełznaną, którą trzeba było wziąć w karby i zdyscyplinować, nawet za cenę tysięcy wbitych na pal. Nie umiała Rzeczpospolita zrozumieć aspiracji prawosławnej ludności ruskiej, która stanowiła około jednej trzeciej populacji państwa, nie przewidziała, że ten konflikt może przesądzić o losie państwa. Kozacy wznosili bunty i byli krwawo pacyfikowani, aż pojawił się Bohdan Chmielnicki.
„Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia” – pisał Sienkiewicz. Nie wiemy, czy tak odczuwano podówczas, ale faktycznie był ów rok ostatnim w miarę spokojnym, kończącym złotą erę świetności Rzeczypospolitej. Zaczynał się czas wojen, haniebnych klęsk i heroicznych zwycięstw, z których państwo szlacheckie wyszło osłabione i niezdolne do odrodzenia. Powstanie Chmielnickiego, wojna z Rosją, „potop” szwedzki, wrogie dążenia Brandenburczyków, Siedmiogrodzian, Szwedów, Janusza Radziwiłła i Bohdana Chmielnickiego, którzy zawarli w 1656 r. w Radnot traktat, będący zapowiedzią późniejszych o półtora wieku rozbiorów, pokazywały, jak fantasmagoryczne były niedawne wizje hegemonii Rzeczypospolitej. Nie panowanie nad światem, ale obrona istnienia stawały się wyzwaniem dla elit szlacheckiego państwa.
Coraz wyraźniej ukazywał się problem zmiany formuły unii zawartej przed wiekiem w Lublinie, tej, która w 1569 r. zapoczątkowała dzieje Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ukazanie się na arenie historii, ruskiej, prawosławnej ludności królestwa, uzewnętrznienie się jej aspiracji i potrzeb, owocujące konfliktami osłabiającymi spoistość państwa, zaczęły drążyć świadomość polsko-litewskich elit. Począł się rodzić projekt przekształcenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów w Rzeczpospolitą Trojga Narodów: polskiego, litewskiego i ruskiego, Orła, Pogoni i św. Michała. Projekt, którego realizacja mogła zmienić bieg historii nie tylko naszej części Europy, ale nawet dziejów powszechnych.
Nie udało się. Dlaczego? Poszukajmy odpowiedzi, przyglądając się mało znanym epizodom połowy XVII stulecia, gdy ważyły się losy Polski, Ukrainy i Rosji.
Moskwa – sojusznik przeciw Rzeczypospolitej
Bohdan Chmielnicki, którego Sienkiewicz przedstawia jako pijaka motywowanego prywatą, poszukującego pomsty za swe osobiste krzywdy, był w istocie twórcą kozackiej, ruskiej państwowości, wyrazicielem aspiracji rodzącego się narodu, które zwracały się, choć przecież nie musiały, przeciw Rzeczypospolitej. Kolonializm nie był obcy żadnemu potężnemu państwu i jego elitom. Hiszpańscy i portugalscy konkwistadorzy wyruszali do Ameryki, Anglicy walczyli o Indie i budowali swe imperium w Afryce, Francuzi eksploatowali Indochiny i Afrykę Zachodnią, nawet Holendrzy, Belgowie i Niemcy poszukiwali wielkości na terytoriach zamorskich. Rzeczpospolita, mocarstwo kontynentalne, nie morskie, też miało w swych dziejach epizod kolonialny, awanturnicza magnateria i szlachta, polscy Pizarrowie i Cortesowie, szukali swego miejsca pod słońcem na rozległych terenach Rusi. Przejawem tego były sławetne „dymitriady” z początku XVII w., a także dwuletnie panowanie Polaków na moskiewskim Kremlu (1610–1612).
Wszystko mogło się potoczyć inaczej, gdyby Rzeczpospolita potrafiła przyjąć wielonarodową i wieloreligijną tożsamość, gdyby dostrzegła siłę prawosławia, zamiast za każdą cenę trzymać się unii brzeskiej (1596), którą starano się narzucić prawosławnym. Gdyby królewicz Władysław Waza, któremu bojarowie moskiewscy oferowali carską koronę, przyjął wiarę prawosławną, doszłoby zapewne do unii polsko-rosyjskiej. Pewnie inaczej potoczyłaby się historia, być może Rosja stanęłaby przed szansą prawdziwej europeizacji, ściślejszej symbiozy „dwóch płuc Europy”, synergii chrześcijańskiego Zachodu i Wschodu.
Gdy wybuchło powstanie Chmielnickiego, Rosja przezwyciężyła już „smutę” przełomu XVI i XVII w., zaczęła się odradzać pod rządami nowej dynastii – Romanowów, rywalizowała z Rzeczpospolitą o rolę patrona ziem ruskich i opiekuna prawosławia. Zemściła się na państwie szlacheckim kontrreformacyjna „opcja preferencyjna” dla rzymskiego katolicyzmu i postrzeganej przez prawosławnych, jako dywersja – unii. Kozacy zaporoscy i lud Rusi, głęboko przywiązany do ortodoksji, zaczął postrzegać Moskwę jako jedynego obrońcę prawdziwej, prawosławnej wiary. Zaowocowało to nieszczęsnym aktem unii perejasławskiej zawartej w 1654 r. pomiędzy hetmanem Bohdanem Chmielnickim a carem Rosji Aleksym I, na mocy której Ukraina została poddana władzy cara Rosji. Akt ten był wyrazem doraźnych kalkulacji politycznych Chmielnickiego, który nie był w stanie przewidzieć jego dalekosiężnych konsekwencji. Hetman podporządkował Ukrainę państwu zasadniczo różnemu od Rzeczypospolitej, władza elekcyjnego monarchy i swobody „złotej wolności” zostały zastąpione dominacją carskiego despotyzmu. Chmielnicki, szukając sojusznika przeciw Rzeczypospolitej, walcząc o stworzenie niezależnego i niepodległego państwa kozackiego, poddał się władzy moskiewskiego reżimu, duszącego w zalążku tworzącą się ukraińską świadomość narodową. Walcząc o suwerenną Ukrainę, podporządkował ją największemu wrogowi. Całkiem zasadnie umieścili Ukraińcy w swym hymnie „Szcze ne wmerła Ukraina”, słowa:
„O Bohdanie, Bohdanie
Chwalebny nasz hetmanie!
Po co oddałeś Ukrainę
Wstrętnym Moskalom?!”
Zwrot w kierunku Polski
Następca Chmielnickiego, hetman Iwan Wyhowski, zrozumiał błąd swego poprzednika. Wiedział, że Ukraina, jako równoprawna część Rzeczypospolitej, zyska możliwości, których nigdy nie da jej związek z Rosją. Odszedł od unii perejasławskiej i zwrócił się ku Polsce, której szlacheckie elity zdawały się dojrzewać do zmiany dotychczasowego kształtu państwa. U schyłku piątej dekady XVII w. nikt już nie kontynuował imperialnych rojeń o. Dębołęckiego. Rzeczpospolita walczyła nie o panowanie nad światem, ale o przetrwanie. Szlachta, przekonana dotąd o doskonałości ustroju swego państwa, zaczęła widzieć potrzebę zmian. Jedną z nich miało być przekształcenie Rzeczypospolitej Obojga Narodów w Rzeczpospolitą Trojga Narodów – Polski, Litwy i Rusi. Było to zgodne z ideami hetmana Wyhowskiego i zdawało się dawać szansę odbudowy potęgi państwa.
Te idee stały się fundamentem niezwykłego i profetycznego aktu – Umowy hadziackiej, zawartej 16 września 1658 r. pomiędzy Rzecząpospolitą Obojga Narodów a Kozackim Wojskiem Zaporoskim, reprezentowanym przez hetmana kozackiego Iwana Wyhowskiego. Uzgodniono, że powstaje Rzeczpospolita Trojga Narodów, składająca się z Korony, Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz Księstwa Ruskiego, wydzielonego z województw kijowskiego, bracławskiego i czernichowskiego. Stolicą Księstwa Ruskiego zostawał Kijów. Ustalenia ugody perejasławskiej z 1654 r. zostały przekreślone. Nowe ruskie państwo miało posiadać własne wojsko, własny skarb, własne ministerstwa i urzędy, pod zwierzchnictwem hetmana z własnego wyboru. Szlachta wszystkich trzech państw miała wybierać wspólnie króla i wysyłać posłów na sejm walny. Unia brzeska miała zostać anulowana na terenie Księstwa Ruskiego; wyższe duchowieństwo prawosławne otrzymało uprawnienia równające je z łacińskim, m.in. prawo zasiadania w Senacie.
Unię hadziacką zatwierdził Sejm i zaprzysiągł król Jan Kazimierz. Rzeczpospolita stanęła wobec wielkiej szansy stworzenia wspólnoty obywatelskiej trzech narodów, która, jeśli miałaby szansę przetrwania, ukształtowałaby potężny, ponadetniczny naród obywatelski. Idea tego narodu okazała się trwała, znalazła swe odzwierciedlenie w Konstytucji 3 maja, a później w manifeście Rządu Narodowego z czasów powstania styczniowego, który adresowany był do „narodu Polski, Litwy i Rusi”. Narodu, nie narodów! Jednak rozwój nowoczesnego, etnicznego nacjonalizmu zniszczył jagiellońskie idee ponadnarodowej wspólnoty obywatelskiej, zdefiniował polskość na sposób wykluczający, ograniczony językiem, wyznaniem i pochodzeniem. Jak pisał Jan Paweł II w Pamięci i tożsamości, zamknął ją w przestrzeni etnicznej „ciasnoty i zamknięcia”.
Zwyciężyły doraźne interesy
Unia hadziacka, tworząca perspektywy, które mogły zmienić losy naszej części Europy, nie okazała się trwałą. Historycy polscy i ukraińscy są zgodni, że winne jej fiaska były obie strony. Zabrakło dalekowzroczności, zwyciężyły doraźne interesy. Kontrreformacyjny katolicyzm nie był w stanie zaakceptować równouprawnienia prawosławia, czyli, jak wtedy mówiono, „schizmy”. Szlachta, szczególnie litewska, obawiała się zaliczenia rodów ruskich do stanu szlacheckiego, choć przecież sama w ramach postanowień unii horodelskiej (1413), została włączona do polskich rodów szlacheckich. Brak zdecydowania po stronie Rzeczypospolitej zaowocował zwycięstwem przeciwników Iwana Wyhowskiego, obaleniem jego władzy i wyniesieniem na hetmana Jerzego Chmielnickiego, najmłodszego syna Bohdana, zwolennika podporządkowania się Rosji. Umowa hadziacka, będąca niewątpliwie dziełem wielkiego rozumu politycznego, z winy obu układających się stron pozostała martwą literą. Przyłączenie Ukrainy do Moskwy stworzyło fundamenty dla zbudowania imperium rosyjskiego i jego ekspansji, która miała w przyszłości zniszczyć Rzeczpospolitą.
Czy mogło być inaczej? Wielki polski historyk, prof. Zbigniew Wójcik, mówił: „Rosja bez Ukrainy to tylko Wielkie Księstwo Moskiewskie”. Widzimy to dziś, gdy Rosja desperacko próbuje odzyskać kontrolę nad Ukrainą, usiłując odbudować w ten sposób swoją mocarstwową pozycję. Idea Rzeczypospolitej Trojga Narodów, unia hadziacka, wspólnota państw i narodów dawnej Rzeczpospolitej mogą być tym elementem historycznej spuścizny, który odnowi wszystko, co nas – Ukraińców, Białorusinów, Litwinów i Polaków – połączy w obliczu przemocy wspólnego wroga.
Ukraina – Rosja – Polska. Historia, pamięć i polityka
Trójkąt nieporozumień, sprzeczności, wiekowej bliskości, a zarazem strumieni krwi przelanej we wzajemnych konfliktach. „Skrwawione ziemie” – wedle słów Timothy’ego Snydera, wybitnego znawcy przeszłości naszego zakątka Europy.
Dziś przeżywamy kolejną odsłonę historycznego dramatu. Rosja, zaprzeczając prawu Ukraińców do odrębnej tożsamości narodowej i państwowej, burzy ukraińskie miasta, zabija i wypędza miliony osób w imię mniemanej jedności „ruskiego miru”, obłędnych imperialnych, eurazjatyckich idei. Pisałem o tym ostatnio na łamach w artykule dotyczącym Aleksandra Dugina, jednego z najważniejszych inspiratorów Władimira Putina („Przewodnik Katolicki” 12/2022). Dzisiejsze zbrodnie rosyjskiego imperializmu – niestety pochwalane przez dominującą część rosyjskiego społeczeństwa – znajdują głębokie zakorzenienie w historii i historycznie ukształtowanej narodowej mentalności. Wyznawany przez wielu wulgarny realizm każe patrzeć na świat jedynie przez pryzmat pieniądza i materialnych interesów. Niewiele, tak sądzę, będziemy w stanie zrozumieć z tego, co dziś dzieje się w Ukrainie, jeśli nie otworzymy oczu na inne perspektywy: historię, kulturę, religię. To one – zapewne bardziej niż owe napoleońskie trzy rzeczy: „pieniądze, pieniądze i pieniądze” – są nam w stanie wyjaśnić korzenie zdarzeń, których jesteśmy świadkami.
Rosja, Ukraina i Polska to wielcy protagoniści dramatu, który ma wiekową historię i rozmaite odzwierciedlenia w pamięci trzech narodów. Być może ta pamięć i polityka historyczna, która ma ją ukształtować, potrafią ułatwić zrozumienie współczesnej tragedii. Chciałbym, aby Czytelnicy potrafili pojąć historyczną sieć zależności pomiędzy Rusią, Rosją, Polską i Ukrainą. To niełatwe zadanie, jakże różne są bowiem kształty pamięci Polaków, Ukraińców i Rosjan, jak nieprzystawalne wyobrażenia o sobie nawzajem? Jak obce są historyczne mity, legendy i kształtowane przez nie tożsamości narodów, których „krew pobratymcza” jest tak zatruta nienawiścią.
Dlatego rozpoczynamy kolejny cykl tekstów „Ukraina – Rosja – Polska. Historia, pamięć i polityka”, którego celem będzie ukazanie historycznych perspektyw dzisiejszego konfliktu. Pragnę zdjąć narodowe okulary, nadające naszemu obrazowi przeszłości barwy określone przez przynależność – polską, ukraińską, rosyjską, żydowską etc. Może uzyskamy w ten sposób perspektywę głębszą, ludzką, a nie tylko narodową. Mam nadzieję, że pogłębi to refleksję Czytelników nad zdarzeniami, w które wszyscy jesteśmy zaangażowani.