Logo Przewdonik Katolicki

Notre Dame i język wiary

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Czy współczesnemu człowiekowi stojącemu nad Sekwaną Notre Dame powie więcej ściętymi setkami dębów – czy mówiłaby światłem sięgającym nieba nad Paryżem?

Monika Białkowska:  Dwie rzeczy uderzyły mnie niedawno. Jedna to informacja o ośmiuset dębach, które zostaną ścięte, by odbudować katedrę Notre Dame. Druga to słowa jednego z publicystów: o tym, że „my, katolicy, nie możemy mówić językiem tego świata. Musimy mówić własnym, katolickim językiem”. Te dwie sprawy się ze sobą łączą. Po to Duch Święty zstąpił na apostołów w Wieczerniku, żeby mówili tak, by świat ich rozumiał, językiem ówczesnego świata. Po to łacina zastąpiła grekę w liturgii, żeby mówić językiem ówczesnego świata. Po to wieki później łacinę zastąpiły języki narodowe. Po to w miejscu romańskich bazylik powstawały gotyckie katedry, a katedry były barokizowane. Zawsze w Kościele chodziło o to, żeby wyrażać niezmienną treść w taki sposób, który zostanie zrozumiany i przyjęty przez ludzi danego miejsca i czasu. Inaczej wiadomość o zbawieniu w Jezusie przestanie być dobrą nowiną dla świata, a stanie się tajemnicą dla wybranych. Ale kiedy słucham, że Notre Dame będzie odbudowana dokładnie taka, jak była przed pożarem i kiedy słucham o „własnym, katolickim języku”, zastanawiam się: może po prostu nasza wiara nie jest już na tyle żywa, żebyśmy umieli ją wyrażać? Że stać nas już tylko na powtarzanie tego, co mówiły pokolenia przed nami? Że nie potrafimy już wiary przełożyć na własny język? 

Ks. Henryk Seweryniak: Dziś już nie budujemy katedr, ale w tych istniejących przemawia się znakami własnych czasów. I robiło to każde pokolenie. Wiktor Hugo napisał: „Katedry w gruncie rzeczy nie istnieją, lecz stają się”. Był też na przełomie XIX i XX wieku wielki twórca architektury Eugene Viollet-le-Duc, którym przez jakiś czas inspirował się Gaudi. Ale Anatol France mówił o nim: „Viollet-le-Duc wyznawał ideę zaiste nieludzką, gdy dążył do przywracania jakiemuś zamkowi czy jakiejś katedrze jej wyglądu pierwotnego, który przecież z biegiem czasu się zmieniał lub nawet w ogóle nie istniał. Dążenie takie jest okrucieństwem. Prowadziło to do przeistaczania, tak jak to się stało z paryską Notre Dame, katedr żywych w katedry abstrakcyjne”. 

MB: „W ogóle nie istniał”. To jest myśl, która mi towarzyszy, kiedy patrzę na te nasze ślicznie restaurowane kościoły. One nigdy takie nie były. Nikt nigdy nie widział ich w takim stanie…

HS: Ta „katedra abstrakcyjna” jest już tylko zabytkiem, o który trzeba dbać, a nie jest już wyrazem mojego czasu ani tym bardziej mojej wiary. A kiedy myślę sobie o katedrze płockiej to wiem, że w XVI wieku biskup Noskowski kazał rozebrać katedrę romańską, bo była już mocno zniszczona i na jej planie stawiał nową. Potem biskup Nowowiejski dodał do niej gotyk. I kiedy katedra miała otrzymać polichromię, to z jednej strony do konkursu stanął Józef Mehoffer, który chciał ją pomalować w stylu secesji, ale tak daleko Kościół iść nie chciał, skończyło się więc na stylu szkoły nazarejczyków Drapiewskiego. Ale to wszystko było żywe. 

MB: Kiedyś na mój mogileński klasztor patrzyłam z lekceważeniem: że to taka sobie mieszanka, romańska absyda i krypty, gotyckie sklepienia, barokowe okna i wnętrze, czym tu się chwalić? Ale dziś wiem, że to właśnie jest piękne, bo pokazuje, że to miejsce żyło i było kochane, że kolejne pokolenia chciały je upiększać. Moglibyśmy to zburzyć i odbudować w stylu romańskim, ale zniszczylibyśmy nie tylko zabytek, ale i świadectwo wiary wielu pokoleń. Treść wiary jest niezmienna, ale język każde pokolenie ma własny. I dlatego się zastanawiam – patrząc właśnie na decyzję o odbudowie Notre Dame dokładnie taką, jak była – kiedy odebraliśmy sobie prawo do mówienia własnym językiem, do mówienia o sacrum na nasz sposób. Przecież niektóre projekty były naprawdę tym sacrum przepełnione. 

HS: Spalona sygnaturka z iglicą została zbudowana dopiero w XIX wieku – po tym, jak średniowieczna rozebrana została pod koniec XVIII wieku. Budował ją wspomniany wcześniej Viollet-le-Duc, nie tyle odbudowując to, co się wcześniej spaliło, ile raczej próbując osiągnąć efekt „idealnej gotyckości” i dodając zupełnie nowe elementy. I prawdę mówiąc, z całej tej budowli to właśnie ona nigdy mi się nie podobała. Podobają mi się za to niektóre z projektów, na przykład dach z witraży, z którego nocą, po podświetleniu, miałyby  się wydobywać średniowieczne ornamenty. Ważne jest – skoro to miałby być ślad po nas – żeby to jednak wyrażało sacrum, a nie naszą laicyzację. 

MB: Pomysłem, który nie miał w sobie nic z sacrum, był basen na dachu katedry. Kompletnie nie rozumiem idei. Ale już iglica ze światła, która w ten sposób miała „dotykać nieba” to współczesna realizacja dokładnie tego, o czym marzyli średniowieczni budowniczy katedr… A jednak pomysł nie przeszedł. Nic od siebie nie dodamy. 

HS: Tymczasem mamy prawo graniczące z obowiązkiem, żeby taki znak wiary dać. Jasne jest, że trzeba z szacunkiem odnosić się do tego, co chciały wyrazić poprzednie wieki, ale katedra powinna być żywa. To nie jest tylko symbol Europy, Francji czy Paryża, ale przede wszystkim miejsce liturgii biskupiej, centrum życia religijnego wspólnoty chrześcijańskiej. Na mnie największe wrażenie Notre Dame robiła wtedy, gdy w niedzielny wieczór zbierała się w niej całkiem spora grupa świeckich, zakonnic i księży, i razem odprawialiśmy w niej nieszpory. I nie wiem, czy ten chrześcijański, modlitewny charakter katedry Naszej Pani umiemy dziś wydobyć, oddać. Czy człowiekowi stojącemu nad Sekwaną powie ona więcej tymi ściętymi setkami dębów, których nie będzie widać – czy mówiłaby światłem sięgającym nieba, świecącym nad nocnym Paryżem? 

MB: Dla mnie odpowiedź jest jasna. Ale wciąż przy założeniu tego szacunku. Jeśli Chrobry budował nową katedrę w Gnieźnie, to dlatego, że poprzednia była za mała. Jeśli Jarosław Bogoria Skotnicki budował w Gnieźnie katedrę gotycką, to dlatego, że romańską kilkanaście lat wcześniej spalili Krzyżacy. Nie odbudował zniszczonej romańskiej, ale nie zniszczył jej sam po to, żeby tylko powiedzieć coś swojego. Pojawia się potrzeba – coś się sypie, coś płonie – to dla nas znak, że katedra dopuszcza nas, nasze pokolenie do głosu. W średniowieczu ponoć wprost uważano, że pożar kościoła oznacza, że to sam Bóg oczekuje jego przebudowy. I wciąż mnie martwi to pytanie, które zadałam na początku. Co zostanie po nas? Mamy coś do powiedzenia – poza bazyliką w Licheniu i Jezusem ze Świebodzina?

HS: Mamy Jerzego Nowosielskiego. Mamy kościół Chrystusa Króla w Jarosławiu i kościoły dominikanów na Służewcu czy w Rzeszowie. Mamy Drogi Krzyżowe Jerzego Jarnuszkiewicza. Mamy sporo dzieł Gustawa Zemły. Golgotę Jasnogórską Jerzego Dudy-Gracza na Jasnej Górze. Może także mozaiki Marka Rupnika w Krakowie, w sanktuarium św. Jana Pawła II. To są te dzieła, które wciąż służą sacrum, a nie są zamknięte w muzeach ani nie stały się muzeami – więc w jakiś sposób jednak o nas mówią… Są nowe, ale zachowują ciągłość – z ikoną, z trecentem, ze sztuką ludową. I zapraszają do modlitwy.  

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki