Logo Przewdonik Katolicki

Blachnicki: rewolucja, która nie zaszła

Anna Druś
fot. Instytut im. ks. Franciszka Blachnickiego/Facebook, archiwum prywatne

Chciał budować Kościół ludzi świeckich, mimo że sam wywodził się ze Śląska, gdzie farosz to jest ktoś. Rozmowa z Tomaszem Terlikowskim, autorem ukazującej się właśnie biografii ks. Blachnickiego.

Byłeś w Oazie?
– Nie byłem, ani ja, ani moja żona.

Dlaczego więc wziąłeś na warsztat ks. Blachnickiego?
– Moim zdaniem jest to jedna z czterech ważnych postaci, które w okresie komunizmu zbudowały i odbudowały wiarę Polaków ze spustoszenia, jakim była II wojna światowa i powojenne przesiedlenia. W tym gronie wymieniam kard. Stefana Wyszyńskiego, Jana Pawła II, ks. Jerzego Popiełuszkę i właśnie ks. Franciszka Blachnickiego. Każda z tych postaci doczekała się już dużej, porządnie zrobionej biografii, natomiast poza znakomitymi pracami biskupa Włodarczyka, ściśle jednak naukowymi, założyciel Oaz takiej opowieści dotychczas nie miał. Tymczasem moim zdaniem nie da się zrozumieć polskiego katolicyzmu i jego dynamiki bez analizy tego życiorysu, jego pomysłów czy jego wizji. Ukształtowany przez maryjność św. Maksymiliana, przez II Sobór Watykański oraz duch charyzmatyczny ks. Blachnicki wywarł ogromny wpływ na rzesze młodych ludzi, przygotowując ich choćby na „Solidarność”. Gdyby przeanalizować życiorysy wielu dzisiejszych dorosłych, dojrzałych ludzi, w tym także ludzi Kościoła – odkrylibyśmy, że duża ich grupa zetknęła się kiedyś na dłużej lub na krócej z Ruchem Światło-Życie.

Czy są jakieś elementy jego programu, które nie stykają się z dzisiejszymi czasami i dziś nie zdałyby egzaminu?
– W detalach – tak. Choćby pomysł wyjazdów z młodzieżą, wtedy nowatorski, bo młodzi nigdzie nie wyjeżdżali, dziś już jest powszechnie stosowany. Znając ks. Blachnickiego i jego tysiąc pomysłów na minutę – pewnie dziś szukałby innych metod dotarcia do młodych. Albo jego patriarchalne rozumienie mody damskiej czy ogólnie kobiecości. To wynikało z jego maryjności, ale dziś byłoby dla wyemancypowanych dziewczyn niezrozumiałe.
Natomiast generalnie sama myśl Blachnickiego się nie zdezaktualizowała, zwłaszcza jego niezwykle precyzyjna diagnoza polskiej pobożności. Tu niestety od lat 70. niewiele się zmieniło. Gdy czytam, jak ks. Blachnicki analizuje tamtą katechezę w salkach przy kościołach – to jest to dokładny opis problemów, które dziś mamy z katechezą szkolną. On uważał, że tak powszechna katecheza dzieci jest marnowaniem sił, bo najpierw należy formować i katechizować dorosłych, by sami przekazali wiarę dzieciom. Po drugie mówił, że trzeba kształtować żywą wspólnotę Kościoła, bo katecheza, która nie prowadzi do żywej wspólnoty – prowadzi do niewiary. To bardzo precyzyjny opis, tak naprawdę nigdy niezastosowany w praktyce. Tak samo z jego oceną ówczesnych listów Episkopatu. Jego zdaniem zamiast wzywać ludzi do modlitwy, biskupi sami powinni zacząć coś robić. Tę listę aktualnych do dziś spostrzeżeń można podawać jeszcze długo, choć sam ruch oazowy z niektórych postulatów zrezygnował.

Z czego na przykład?
– Z jego postulatu ekumenizmu, choć to była wręcz jedna z jego rozpoznawalnych cech. On rozumiał go jako rzeczywistą współpracę protestantów i katolików przy ewangelizacji. Gdy wyjechał z Polski, jego współpracownicy – obawiając się rozmaitych realnych niebezpieczeństw z tym związanych – zrezygnowali z tego, ubierając jego dość rewolucyjną myśl w katolicką poprawność.

Napisałeś niedawno w kontekście swojej książki o ks. Blachnickim, że na naszych oczach kończy się epoka Wyszyńskiego, stawiającego na masową pobożność, a nastaje czas powrotu do intuicji ks. Blachnickiego, postulującego głęboką formację katolików. Czy to był główny spór między nimi?
– Moja teza jest raczej taka, że katolicyzm ukształtowany przez Wyszyńskiego dobiega końca. Jego nacisk na pobożność masową, powszechną, był genialnym pomysłem na lata 50. czy 60. XX wieku, który dał ogromną siłę Kościołowi w Polsce. W latach 70. ten pomysł uzupełnił swoją diagnozą ks. Blachnicki, z tym że jego pomysł nigdy nie został do końca zrealizowany. Założyciel Oaz widział, że masowy katolicyzm, mający znaczenie społeczne – nie wystarczy, a potrzebna jest reforma parafii, tak by stały się wspólnotą wspólnot; że potrzebna jest reforma katechezy tak by trafiała do dorosłych; potrzebna jest reforma kaznodziejstwa, reforma relacji między duchownymi a świeckimi. Innymi słowy ks. Blachnicki zarysował program potężnej rewolucji, jaka mogła zajść w polskim Kościele – ale nie zaszła.

Nie przeprowadził jej Ruch Światło-Życie, formując tysiące ludzi na dojrzałych katolików?
– Ambicją ks. Blachnickiego nie było stworzenie ruchu formującego młodzież, ale odnowa Kościoła w Polsce. Ruch miał być jej narzędziem, nie celem samym w sobie. Ruch przetrwał i jest ważnym miejscem formacji, źródłem inspiracji dla wielu wspólnot, ale sama reforma, której służył, się nie dokonała. Dlatego widzę wyraźnie, że być może w największą przemianę od czasów reformacji Kościół w Polsce wchodzi dziś kompletnie nieprzygotowany. Wchodzi z archaicznymi formami duszpasterstwa, nawet jeśli pochodzącymi od Blachnickiego, to tak obciosanymi, żeby nie zmieniły w życiu parafii zbyt wiele.

Czy właśnie tak postulowana reforma była punktem jego sporu z kard. Wyszyńskim?
– Spór istniał, ale dotyczył dwóch nieco innych kwestii. Po pierwsze, stosunku do komunizmu i do ruchów antykomunistycznych. Oczywiście zarówno Blachnicki, jak i prymas Wyszyński byli antykomunistami, ale nie zgadzali się co do metody walki. Blachnicki był radykałem, gotowym wykrzyczeć władzom wszystko, nawet za cenę strasznych represji. Natomiast prymas był dyplomatą, który pamiętał z czasów wojny, czym taki radykalizm może się skończyć. Drugim elementem spornym był ich stosunek do instytucji Kościoła. Wyszyński był zdania, że Kościół jest instytucją, którą trzeba zachować za wszelką cenę, zachować także od krytyki. Natomiast Blachnicki potrafił być niezwykle krytyczny wobec Kościoła hierarchicznego, wobec struktur, i do pewnego stopnia też bardzo „antyklerykalny”.

1-Facebook-Ks-Franciszek-Blachnicki-autor-ks-Jozef-Grygotowicz.jpg

Dziś widać, jak bardzo ks. Blachnicki (na zdj. pierwszy z prawej, obok kard. Karol Wojtyła, z tyłu ks. Stanisław Dziwisz) wyprzedzał swoje czasy i jak bardzo to, co proponował, może stać się odpowiedzią na dzisiejsze problemy Kościoła, fot. ks.FranciszekBlachnicki/facebook

Gdy mówisz o tym zachowaniu Kościoła za wszelką cenę od krytyki, od razu chciałoby się zapytać, czy takie myślenie mogło spowodować wieloletnią opieszałość instytucji w walce z przestępstwami seksualnymi?
– Nie wydaje mi się. Problem nieradzenia sobie z przestępstwami seksualnymi duchownych miał cały Kościół na świecie, w różnych miejscach, nie tylko w Polsce. Ale jeśli już o tym mówimy, to chcę zauważyć coś innego. Gdybyśmy uważniej podglądali metody duszpasterskie ks. Blachnickiego, możliwe, że uniknęlibyśmy części problemów. Dlaczego? Ponieważ on już wtedy, w latach 70. bardzo mocno pilnował relacji księży z młodzieżą, np. nie pozwalał na nocowanie kapłanów prowadzących rekolekcje w tym samym miejscu co uczestnicy czy animatorzy; unikał sytuacji sam na sam z dziewczynami. Widać, że miał tu dobrą znajomość natury ludzkiej czy po prostu zdrowy rozsądek.

Potwierdzam, jako uczestniczka wielu rekolekcji oazowych, widziałam dużą różnicę między nimi a tzw. wyjazdami z księdzem, bez związku z Oazą. Na Oazie rządzili świeccy, zaś na parafialnych wyjazdach wakacyjnych liderem był ksiądz.
– Otóż to! Blachnicki chciał budować Kościół ludzi świeckich, mimo że sam wywodził się ze Śląska, gdzie farosz to jest ktoś. Niestety, gdy polskie duszpasterstwo przejmowało od niego ten model bardzo bliskiej relacji ksiądz–młodzi, nie zwrócono uwagi na te szczegółowe wytyczne i model ów paradoksalnie mógł skutkować wieloma skandalami, z którymi będziemy się zmagać. To nie jest więc w żadnym razie wina ks. Blachnickiego, tylko nieostrożnego zaadaptowania przez innych pewnych zwyczajów. Trochę tak jak z franciszkanizmem: potencjał rewolucyjny został ostatecznie wchłonięty przez instytucję, która dostosowała go do siebie. Tam, gdzie jeszcze Oaza tego pilnowała – tam udało się te standardy zachować. Tam, gdzie nie miała wpływu – tam było gorzej.

Zetknęłam się z taką opinią, że skoro Blachnicki był takim wielkim prorokiem, to gdzie dziś są ci wszyscy oazowicze uformowani przez niego i stworzony przez niego Ruch? Zdaniem niektórych dziś ich nie widać.
– Powody takiej opinii mogą być dwa. Przede wszystkim charyzmatyczni liderzy rzadko gromadzą wokół siebie równie potężne postaci. Był owszem ks. Danielski zaraz potem, też wielka postać, ale nie tego typu. Drugi zaś powód tego, że „nie widać” oazowiczów, wydaje mi się taki, że oni się zderzyli z niezreformowanym Kościołem. Byli wychowywani do innego modelu Kościoła niż ten, w którym przyszło im funkcjonować. Gdzie mieli się podziać? W co mieli wejść? Jaką przestrzeń oferował im Kościół w Polsce? Poszli więc w działalność społeczną, w dziennikarstwo, w politykę, biznes, w najróżniejsze zawody. Jak się dobrze przyjrzeć, to można ich znaleźć w bardzo wielu miejscach, nawet jeśli się bardzo nie eksponują.

Od razu przychodzą mi do głowy różne nazwiska, choćby Zbyszek Nosowski z „Więzi”...
– Marek Nowicki z TVN-u, Tomasz Zubilewicz – naprawdę znajdziemy iluś oazowiczów w różnych miejscach. Ale oni poszli w inne tematy także dlatego, że Kościół w Polsce nie miał w ogóle pomysłu na ich realne zaangażowanie. Nie skorzystał z ich formacji, nawet jeśli zostali teologami. No bo co może robić świecki teolog w Polsce?

Być katechetą.
– I to wszystko! Więc w pewnym sensie myśmy stracili ten potencjał, zmarnowaliśmy go jako wspólnota. I nie jest to zupełnie wina ks. Blachnickiego, ale ludzi odpowiedzialnych za Kościół w Polsce. On stworzył mechanizm do przeprowadzenia reformy, ale ci, którzy mają narzędzia do jej przeprowadzenia, z tego mechanizmu nie skorzystali.

Nie mogę nie zapytać o tajemnicze okoliczności jego śmierci. Zdaniem wielu został otruty przez parę swoich współpracowników, zidentyfikowanych chwilę wcześniej jako aktywni agenci SB. Zajmujesz się tym w swojej książce?
– Zostawiam tę sprawę otwartą, nie wydaję wyroku. Oczywiście są pewne okoliczności sugerujące, że wydarzyło się coś złego, ale są też takie, które wyjaśniają jego nagłą śmierć w sposób naturalny.

Jakie?
– On był ciężko chory, leczył się. A do tego ostatnie lata jego życia, czyli od 1981 do 1987 r., to pasmo prawdziwych klęsk, nocy ciemnej, powiedziałbym nawet białego męczeństwa. Wcześniej, mimo nawet podcinania skrzydeł raz po raz przez władze, właściwie szedł od sukcesu do sukcesu. Krucjata Trzeźwości? W czasie trzech lat 150 tysięcy ludzi. Drukarnia? Wszystko hula. Studia na KUL? Błyskawiczny rozwój intelektualny. Oaza? Gigantyczny ruch społeczny. I w momencie, gdy ten człowiek wyjeżdża na Zachód – nie udaje mu się już nic. Próbuje, działa, ma pomysły, ale nic mu się nie udaje. Także cierpi w wymiarze duchowym, jest ogołacany ze wszystkiego. Jego śmierć przychodzi właśnie w takim momencie.

Przyglądając mu się tak uważnie, miałeś wrażenie, że to osoba święta?
– Jeśli za model świętości przyjąć funkcjonujące w debacie publicznej przekonanie, że święty to taki pobożny, dobry, miły człowiek – to nie. Ks. Blachnicki w tym schemacie się nie mieści. Ale nie mieszczą się też w nim św. Maksymilian Kolbe, kard. Wyszyński, Ignacy Loyola i dziesiątki innych ludzi. Niemniej na pytanie, czy uważam, że ks. Franciszek Blachnicki był świętym, bez wątpienia odpowiadam, że tak, był. Jego głównym celem życiowym było pójście drogą, którą wytycza mu Chrystus. On miał świadomość, że się myli, że popełnia błędy, potrafił się do tych błędów przyznać. To dla mnie ważny element jego świętości.

Coś w tej świętości odróżnia go od innych?
– Widzę trzy takie rzeczy. Najpierw maryjność w duchu kolbiańskim. On był jedynym prawdziwym uczniem Maksymiliana Kolbego w Polsce. Druga jego charakterystyczna cecha to przekonanie, że Kościół – którego wzorcem i modelem jest Chrystus Sługa – potrzebuje reformy. U podstaw jego myśli o kapłaństwie była właśnie służebność, bycie sługą. Nie panem, nie przywódcą, nie starszym – tylko sługą. Trzeci element jego świętości to ogromna ekumeniczna otwartość. Albo będziemy jedno, albo przegramy. I przez pryzmat tych jego cech myślę, że nawet jeśli ten projekt się nie udał w tamtym czasie, to prowadził do rzeczywistej reformy. Jeśli dziś chcielibyśmy podjąć dzieło odnowy Kościoła w Polsce, to nie musimy brać pomysłu z zewnątrz, lecz przemyśleć naprawdę głęboko ks. Blachnickiego. Nie tylko jego zresztą, także Jana Pawła II czy kard. Wyszyńskiego – i przyjrzeć się ich diagnozom.
Inna sprawa, czy pójdziemy w tym kierunku? Nie zawsze pomysły wielkich wizjonerów przyjmowały się od razu, czasem nie przyjmowały się w ogóle. Tu po Blachnickim został Ruch. Jeśli do głosu dojdzie w nim nowe pokolenie, które będzie wierne duchowi założyciela, nie „literze”; jeśli nie będzie skupiać się na zachowaniu status quo i pielęgnowaniu starych rozwiązań, lecz jak założyciel będzie stale szukać nowych dróg, to jest szansa na odnowę Kościoła. On naprawdę tego by sobie życzył.

Tomasz Terlikowski
Dziennikarz, filozof, publicysta, tłumacz, pisarz i działacz katolicki, autor kilkudziesięciu książek, w tym kilku o świętych, m.in.o Edmundzie Bojanowskim, Maksymilianie Kolbe, Wenantym Katarzyńcu czy Urszuli od Jezusa. Jego najnowsza książka Franciszek Blachnicki ukaże się pod koniec marca nakładem Wydawnictwa WAM

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki