Płacimy za prąd coraz więcej. To nie jest dobra informacja, ale lepiej się szybko przyzwyczaić do tej sytuacji, gdyż rosnące ceny prądu będą nam towarzyszyć przez całą rozpoczynającą się właśnie dekadę. Co gorsza, nie mamy alternatywy – prąd musi drożeć, jeśli w ogóle chcemy go mieć. Wyższymi cenami prądu zapłacimy zarówno za przeszłe zaniedbania, jak i przyszłe wyzwania. A tych w nadchodzących latach będzie co niemiara. Modernizacja sieci oraz transformacja energetyki pochłoną ogromne pieniądze, których budżet nie będzie w stanie sam sfinansować, w każdym razie na pewno nie w całości. Jedyne, co jest pocieszające w tej sprawie, to szansa, że kolejna dekada może upłynąć pod znakiem spadających cen energii lub przynajmniej nierosnących. Oczywiście to marne pocieszenie, bo mało kto planuje swój domowy budżet na tak długi okres. Dzisiaj wiemy na pewno, że nasze rachunki za prąd wzrosną. I oby te pieniądze zostały użyte we właściwy sposób.
Potrzebne choć niepotrzebne
W poranku rozgłośni katolickich „Siódma – Dziewiąta” pełnomocnik rządu ds. energetyki Piotr Naimski przyznał, że w zeszłym roku ceny prądu wzrosły o 10 proc. Tak więc przeciętne gospodarstwo domowe musiało za prąd – w skali roku – zapłacić 130 zł więcej. Miesięcznie to może nie być przesadnie odczuwalne, jednak w tym roku musimy się zmierzyć z kolejną podwyżką, wynikającą z wprowadzenia opłaty mocowej. Ta nowa opłata funkcjonuje od stycznia i jej stawka podstawowa to 9,2 zł brutto, czyli znów ponad sto złotych w perspektywie 12 miesięcy. Najbardziej odczują to większe rodziny, które siłą rzeczy zużywają więcej energii – mowa o jakiejś jednej czwartej gospodarstw domowych, których zużycie jest wyższe niż 2,8 MWh rocznie. W ich przypadku opłata mocowa wyniesie prawie 13 zł brutto. Za to najmniej zapłacą single, którzy rzadko przebywają w domu – w ich przypadku nowa opłata może wynieść zaledwie 5,5 zł brutto, a może nawet i 2,3 zł, choć zejście z zużyciem poniżej 0,5 MWh rocznie to nie lada wyczyn.
Wpływy z opłaty mocowej wyniosą w sumie 5,6 mld zł rocznie, co oznacza, że będzie ona znaczącym źródłem dochodów budżetowych. Tak więc rząd, trochę niepostrzeżenie, wprowadził kolejny wysoki podatek pośredni. A podatki pośrednie to najbardziej szkodliwe daniny, gdyż uderzają w najmniej zarabiających. Dochody z opłaty mocowej pokryją koszty stałe stabilnych elektrowni, głównie węglowych. Chodzi o to, że z powodu wzrostu udziału odnawialnych źródeł energii (OZE) w wytwarzaniu prądu tradycyjne elektrownie będą sprzedawać go coraz mniej, przez co wylądują „pod kreską”. Jednocześnie nie możemy ich zamknąć, gdyż OZE są jak na razie niestabilne, więc w czasie, gdy nie świeci słońce lub nie wieje wiatr, to właśnie tradycyjne elektrownie zapewniają nam moc. Nie można ich też czasowo wygaszać, ponieważ elektrownia posiada minimum techniczne, z jakim musi pracować. Branżowy portal WysokieNapięcie.pl przeanalizował funkcjonowanie elektrowni Łaziska w styczniu tego roku. Tylko jednego dnia działała ona na połowę swojej mocy, a w dwa kolejne na jedną trzecią. W drugiej połowie miesiąca właściwie codziennie działała na poziomie swojego minimum technicznego lub delikatnie wyższym.
Rachunki w górę
Odnawialne źródła energii również otrzymają nasze wsparcie finansowe. Do rachunków za prąd w 2021 r. znów doliczana będzie opłata OZE. Ta na szczęście będzie już niewielka, średnio zaledwie 50 groszy w skali miesiąca. Z wpływów tej opłaty finansowane są nowe inwestycje OZE. A te muszą ruszyć z kopyta, gdyż rząd w „Polityce Energetycznej Polski do 2040 roku” (PEP) założył, że już pod koniec obecnej dekady udział OZE w całkowitym zużyciu energii brutto wyniesie 23 proc. Tymczasem według GUS w 2019 r. udział OZE wyniósł nieco ponad 12 proc. Rządzący w przyjętej niedawno PEP 2040 założyli, że cały koszt transformacji energetycznej Polski wyniesie 162 mld euro. Jednak inne szacunki mówią nawet o kwotach powyżej 200 mld euro. Tymczasem z Unii Europejskiej na transformację energetyki do 2027 r. otrzymamy 80 mld euro. Po tej dacie możemy liczyć na kolejne wsparcie, ale jego wysokość jest jeszcze nieznana i najpewniej będzie niższa niż w obecnej perspektywie budżetowej. Bez wątpienia znaczną część kosztów transformacji energetycznej będziemy musieli pokryć sami.
Jak bardzo wzrosną ceny prądu w nadchodzących latach? Odpowiedzieć na to pytanie postarał się Polski Instytut Ekonomiczny w swoim tygodniku z 4 marca. Analitycy stworzyli dwa scenariusze – dekarbonizacji Polski zgodnej z PEP 2040, a także pozostania przy obecnym status quo. Zaniechanie inwestycji sprawi, że będziemy w przyszłości płacić nieco więcej niż w sytuacji przeprowadzenia transformacji. Głównie z powodu wzrostu obciążeń wynikających z opłat za emisję dwutlenku węgla. Tak więc w scenariuszu dekarbonizacyjnym, czyli tym jednak bardziej prawdopodobnym, w 2030 r. przeciętny rachunek za prąd będzie wynosił 173 zł – w stosunku do 2018 r. wzrośnie więc o 51 zł. Jeśli zaniechamy zmian i pozostaniemy przy obecnym węglowym modelu energetyki, to rachunek za energię elektryczną przeciętnej rodziny wyniesie 182 złote. Tak czy inaczej, pod koniec obecnej dekady nasze rachunki będą wyższe nawet o niecałą połowę niż obecnie.
Co z rekompensatami?
W zeszłym roku minister aktywów państwowych Jacek Sasin zapowiedział, że rząd pracuje nad mechanizmem rekompensat za podwyżki prądu dla gospodarstw domowych. Od tamtej pory niestety niewiele się zmieniło i rekompensat wciąż nie ma. Pod koniec zeszłego roku Ministerstwo Klimatu poinformowało, że potrzebne są dalsze analizy, które pozwolą na stworzenie długoterminowego systemu wsparcia dla osób szczególnie potrzebujących. Możemy więc przypuszczać, że rekompensaty, nawet jeśli w ogóle się pojawią, dotyczyć będą jedynie mniej zarabiających. A być może nawet i tego nie będzie. Na początku marca w radiu Nowy Świat były minister energii Krzysztof Tchórzewski z PiS zwrócił uwagę, że udział wydatków na prąd w koszyku gospodarstwa domowego spada, więc nie można mówić o relatywnym wzroście cen energii. To oczywiście jest efekt płac rosnących w przyzwoitym tempie, znacznie przekraczającym inflację. Pytanie jednak, jak długo te płace będą rosnąć. Najbliższe lata w gospodarce wcale nie muszą być mlekiem i miodem płynące.
Oprócz rekompensat istotne będzie również sprawiedliwe rozłożenie kosztów transformacji. Na przykład znalezienie zatrudnienia dla pracowników zamykanych kopalń i elektrowni węglowych. Rząd i górnicze związki zawodowe w zeszłym roku wypracowały porozumienie dotyczące terminów zamykania kopalń i systemów osłonowych, jednak umowa ta zakładała podpisanie „umowy społecznej”, która skonkretyzuje założenia zeszłorocznego układu. Niestety, tej umowy wciąż nie ma. Pod koniec lutego szef śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” Dominik Kolorz poinformował, że uzgodniono trzy z pięciu rozdziałów. Jak na razie więc górnicy wciąż nie są pewni, że korzystne dla nich pakiety osłonowe wejdą w życie. Trudno sobie jednak wyobrazić, że rząd nie sfinalizuje porozumienia z górnikami, bo to mogłoby zagrozić realizacji całej Polityki Energetycznej Polski. Pozostaje jednak sprawa pracowników elektrowni oraz mieszkańców gmin, które z nich żyją. Na przykład Bełchatowa – według planów PGE elektrownia w Bełchatowie ma być stopniowo zamykana po 2030 r. A to tylko jedna z wielu gmin, których ten problem będzie dotyczył. Niestety, są one rozproszone, więc nie mają takiej siły przebicia jak zwarte związki zawodowe ze Śląska.