Logo Przewdonik Katolicki

Protestantyzacja

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Słowo „protestantyzacja” stało się ostrzeżeniem przed czymś fenomenalnie złym, co może spotkać Kościół katolicki, rzekomo szczególnie za czasów papieża Franciszka. I to budzi mój głęboki sprzeciw

Monika Białkowska: Jest takie straszne (przynajmniej dla niektórych) słowo  „protestantyzacja”. Oznacza jakieś wielkie zło, które ma grozić Kościołowi, które może odebrać mu katolickość. 

Ks. Henryk Seweryniak: Kiedy wchodziliśmy w teologii na drogę ekumenizmu, powiedzieliśmy sobie ważną i dość prostą rzecz: że nie będziemy się obrażać. Nie będziemy się obrażać na kogoś, ale też siebie nawzajem nie będziemy obrażali. Nie będziemy używali słowa „heretyk”. Darujemy sobie karykatury, oskarżenia, kto i dlaczego na drogę ekumeniczną wszedł. Nie będziemy mówili, że ci są „Kościołem”, a tamci tylko „kapliczkami”. Wcześniej takie obrażanie się zdarzało, ba, czasami było na porządku dziennym. 

MB: Chyba skutecznie to postanowienie zadziałało. Przyznaję, że pomysł o mówieniu, że poza Kościołem rzymskokatolickim są tylko „kapliczki” nawet by mi do głowy nie przyszedł. Pierwsze słyszę. 

HS: I dobrze, oby to nie wracało. Na Soborze Watykańskim II pisano jeszcze wprawdzie o „braciach odłączonych”, ale już Jan Paweł II w 1995 r. w Ut unum sint mówił, że ta nazwa nie jest adekwatna. I że lepiej mówić po prostu o „braciach” – braciach mariawitach, braciach ewangelikach, braciach prawosławnych. I teraz nagle pojawia się nam stosowane niemal powszechnie w Kościele słowo „protestantyzacja”. Gdyby było używane w jakimś pozytywnym, ekumenicznym sensie, to byłoby ciekawe. Ale stało się ostrzeżeniem – ostrzeżeniem przed czymś fenomenalnie złym, co może spotkać Kościół katolicki albo wręcz go spotkało, rzekomo szczególnie za czasów papieża Franciszka. I to budzi mój głęboki sprzeciw. 

MB:  Myślę, że przede wszystkim my już nie jesteśmy świadomi, jak długą drogę Kościół na tej ekumenicznej drodze przeszedł – że wypracowanie wielu oczywistych dla nas rzeczy było trudne – i dlatego łatwo nam, bez tej świadomości – zupełnie przypadkiem coś ważnego zniszczyć. Nie znamy początków, nie znamy najprostszych założeń, wydawało się, że mówienie o tym już nie jest potrzebne. I wtedy łatwo jest mówić o protestantyzacji. W sumie sama też nie myślałam, jak to brzmi w uszach protestantów. Trochę pewnie jak wtedy, kiedy człowiek idzie spokojnie ulicą, a tu jakaś pani mówi do dziecka: „Bądź grzeczny, bo pani cię zabierze”. Zaraz chcę zadać pytanie: naprawdę uważasz, że tak ci zagrażam? Dlaczego mną straszysz? 

HS: Nie wiem, jak o tym myślą  sami protestanci, szczerze mówiąc, z żadnym o tym nie zdążyłem rozmawiać. Ale wiem, jak reagują ludzie, katolicy, którzy z różnych przyczyn trafili raz czy kilka razy na modlitwę do którejś ze wspólnot ewangelikalnych. I oni mówią, że przeżyli tam coś pięknego. Że widzieli, że Chrystus był dla tych ludzi prawdziwym doświadczeniem, tu i teraz, że wszystkie inne sprawy, być może ważniejsze, odchodziły nagle na dalszy plan, bo w centrum była ufna modlitwa do Jezusa Chrystusa. Modlitwa głęboka, modlitwa piękna, w której ci ludzie doświadczali prawdziwego braterstwa. 
I znów wracając do przeszłości. Kiedyś modliliśmy się wyłącznie sami i o to, żeby „bracia odłączeni” wrócili do Kościoła. Kiedy Paul Couturier zaproponował, żeby modlić się razem, to była prawdziwa rewolucja – na tyle wielka, że papież Pius XI nawet takiej wspólnej modlitwy zakazał! Dziś wydaje się oczywiste, że wprawdzie nie na co dzień, ale przy takich okazjach jak Tydzień Ekumeniczny umiemy i potrafimy modlić się razem. To również był proces. I chodzi mi teraz o to, żebyśmy byli wrażliwi, my, katolicy – że być może jakimś nieuważnym, nieprzemyślanym słowem możemy sprawić komuś niepotrzebną przykrość. 

MB:  Tyle że nie o przykrość tu chodzi. Ci, którzy mówią o protestantyzacji, mają na myśli zjawiska, które naprawdę uważają za śmiertelnie niebezpieczne dla Kościoła. Oni nie będą się przejmować tym, że komuś zrobi się przykro. Będą walczyć o ocalenie Kościoła. 

HS:  Pytanie, czy rzeczywiście nam coś ze strony protestantyzmu, czy pewnych myśli z tamtej strony płynących, zagraża. W całej gamie zarzutów czy lęków będzie przede wszystkim obawa przed partykularyzacją Kościoła, to zawoalowany atak na papieża Franciszka. Franciszek rzeczywiście uważa, że papież nie jest od tego, żeby podejmować konkretne decyzje we wszystkich konkretnych sprawach na każdym poziomie. Kościoły lokalne mają uczyć się, umieć rozwiązywać swoje problemy. Jeśli idzie to w dobrym kierunku, Stolica Apostolska udziela aprobaty – jeśli w złym, zwraca uwagę, ogranicza. Na tym właśnie polega posługa jedności. Ale są tacy, którzy widzą tu raczej odejście od praktyki Kościoła powszechnego czy ustawienie papieża poza punktem decyzyjnym. Z zarzutem protestantyzacji spotka się też spojrzenie na Kościół jako na pewien rodzaj społeczności, która o wszystkim decyduje sama: zapominając, że w Kościele jest sukcesja apostolska, jest papież, biskup i że są oni z nadania Bożego. Będzie się tak mówiło o synodalności, która jest oddaniem niektórych decyzji wspólnocie. To słowo stało się wytrychem, który ma być straszakiem na wszystko. Bez szukania, co jest w tym dobre, a co złe. 

MB:  To może trzeba mówić o tym, co jest dobre? Powiedzieć, że tak, tych właśnie elementów protestantyzacji nam potrzeba? 

HS: Ja bym tu na pierwszym miejscu stawiał takie właśnie spojrzenie na prymat papieski, jakie reprezentuje papież Franciszek, czyli wyważenie między odpowiedzialnością Kościoła lokalnego za siebie a odpowiedzialnością Rzymu. To jest i ciekawe, i dobre. Sami niejeden raz podkreślaliśmy, że Rzym wydaje za dużo dokumentów, że – co podkreślał też kard. Ratzinger – nie obejmuje ze swojej rzymskiej perspektywy całej różnorodności nie tylko liczebnej, ale i kulturowej. Rzym jest potrzebny jako pewien znak, jest potrzebny jako jurysdykcja w sprawach, gdzie potrzebna jest jednoznaczna wypowiedź w zakresie nauki wiary, w których potrzeba ważnej decyzji moralnej czy dyscyplinarnej. 

MB: Ale nie w najdrobniejszych detalach – tylko na tyle, żebyśmy pozostali wszyscy w jedności wiary w tego samego Jezusa. 

HS: Tych dobrych rzeczy i inspirujących w tym, co niektórzy pogardliwie nazywają protestantyzacją, jest więcej. To będzie synodalność. To będzie podkreślanie, że na pierwszym miejscu jest zawsze Jezus Chrystus. To szukanie coraz to nowych form modlitwy, również modlitwy spontanicznej. To wreszcie zwrócenie dużo większej uwagi na głoszenie słowa Bożego, na poziom naszych kazań – to naprawdę są te sprawy, w których możemy się od protestantów uczyć. 

MB: Ani trochę przy tym nie wyrzekając się przecież katolickiej wiary… 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki