Logo Przewdonik Katolicki

Skarga nie taka potrzebna

Krzysztof Jankowiak
fot. Adam Jankowski/Polska Press-Gallo Images

Uzasadniając przed trzema laty konieczność zreformowania sądów, rządzący mówili o szeregu niesprawiedliwych wyroków. Jeśliby faktycznie ilość rażąco błędnych orzeczeń była tak ogromna, to Sąd Najwyższy powinien zostać zasypany skargami nadzwyczajnymi. Tak się jednak nie stało.

Czy są tematy, w których rządzący oraz opozycja mogą mieć wspólne zdanie? 24 lutego w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie dwóch projektów zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym. Jeden zgłosił prezydent, a drugi Senat. Projekt senacki był bardzo krótki. Dotyczył tylko jednej kwestii – chodziło o przedłużenie o dwa lata możliwości składania skarg nadzwyczajnych od dawnych orzeczeń sądowych. Projekt prezydencki był znacznie obszerniejszy, dotyczył wielu spraw, ale wśród nich dokładnie tak samo jako projekt senacki proponował przedłużenie o dwa lata możliwości składania skarg nadzwyczajnych.

Czym jest skarga nadzwyczajna?
Skarga nadzwyczajna to nowa instytucja wprowadzona do polskiego prawa przed trzema laty. Stanowi szczególny środek odwoławczy, który ma wyeliminować rażąco błędne prawomocne orzeczenia sądów. Skargę może wnieść Prokurator Generalny oraz Rzecznik Praw Obywatelskich (oraz w ograniczonym zakresie kilka innych organów). Rozstrzyga ją Sąd Najwyższy, a konkretnie nowo powołana Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
W praktyce wygląda to tak, że osoba, która uważa, iż w jej sprawie wydano rażąco błędny wyrok, zwraca się do Prokuratora Generalnego (czyli do Ministra Sprawiedliwości) albo do Rzecznika Praw Obywatelskich. Te zaś organy – jeśli uznają, że faktycznie są do tego podstawy – wnoszą skargę nadzwyczajną do Sądu Najwyższego. Co do zasady skargę można wnieść w ciągu pięciu lat od uprawomocnienia się orzeczenia sądu, jednak przejściowo możliwość taką stworzono dla wszystkich rozstrzygnięć wydanych od 1997 r. (czyli od momentu uchwalenia konstytucji).
„Jednym z głównych motywów przeprowadzenia reformy sądownictwa, w tym Sądu Najwyższego, jest bardzo niskie zaufanie obywateli do wymiaru sprawiedliwości. Na ten stan rzeczy złożyły się różne okoliczności, w tym przede wszystkim szereg orzeczeń, które budzą nie tylko uzasadnione wątpliwości prawne, ale także w sposób rażący naruszają pryncypia wynikające z zasady sprawiedliwości” – tak przed trzema laty prezydent Andrzej Duda uzasadniał konieczność wprowadzenia skargi nadzwyczajnej. Skoro skarga nadzwyczajna miała wyeliminować błędy wymiaru sprawiedliwości, tym samym powinna stać się swego rodzaju miernikiem tych błędów. Jeśliby faktycznie ilość rażąco błędnych orzeczeń była tak ogromna, jak to sugerował prezydent, Sąd Najwyższy powinien być wręcz zasypany skargami.

Co się okazało po trzech latach?
Od czasu do czasu w mediach można przeczytać informacje o rozpoznanej skardze nadzwyczajnej. Orzeczenia sądów, które Sąd Najwyższy uchyla, są rzeczywiście rażąco błędne. Tyle że przez trzy lata takich uchylonych orzeczeń było raptem… 25.
Przedstawmy jednak rzecz po kolei. Do Rzecznika Praw Obywatelskich wpłynęło w tym czasie blisko 9 tys. wniosków o skierowanie skargi nadzwyczajnej, z kolei do Prokuratora Generalnego – niemal 8,7 tys. Prokuratura zdążyła rozpatrzeć 7,8 tys. wniosków, czyli zdecydowaną większość. Wśród tych wszystkich wniosków Prokurator Generalny znalazł ponad 100 spraw nadających się na skargę nadzwyczajną, a Rzecznik Praw Obywatelskich – 44. Do 11 lutego Sąd Najwyższy rozpoznał 56 spraw, z czego w 25 skarga nadzwyczajna został uwzględniona. Jak widać 17 sędziów specjalnie powołanej Izby Kontroli Nadzwyczajnej na nadmiar pracy nie może narzekać – przez trzy lata na każdego z nich przypadły średnio nieco ponad trzy sprawy.
Spójrzmy jeszcze, jak owe 17 tys. wniosków, które wpłynęły łącznie do Prokuratora Generalnego i Rzecznika Praw Obywatelskich, ma się do ogółu spraw rozpoznawanych przez sądy. Otóż np. w samym 2018 r. sądy rozpoznały łącznie niemal 15 mln spraw. A trzeba przypomnieć, że skargę nadzwyczajną można było przez trzy lata wnosić wobec orzeczeń wydanych od 1997 r., a więc na przestrzeni 23 lat! Nawet biorąc pod uwagę, że część spraw rozpoznawanych w sądach nie ma charakteru spornego ani nie wiąże się z żadnymi dolegliwościami dla obywateli (np. wpisy do księgi wieczystej czy rejestracje spółek), trzeba jasno powiedzieć, że 17 tys. wniosków, a zwłaszcza 25 uwzględnionych skarg wobec około 300 mln spraw rozpoznanych przez 23 lata, stanowi znikomą ilość.

Czy skarga nadzwyczajna w ogóle jest potrzebna?
Z jednej strony można powiedzieć, że dobrze jest, aby istniała możliwość uchylenia nawet niewielkiej ilości rażąco błędnych wyroków. Z drugiej strony skarga częściowo dubluje istniejące środki odwoławcze – w postępowaniu cywilnym istnieje od lat choćby skarga o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia. Sędzia Marta Romańska z Izby Cywilnej Sądu Najwyższego stwierdziła, że ma czasem wrażenie, iż ustawodawca pod wpływem „chwytających za serce historii, nie zawsze zweryfikowanych, tworzy przepisy, które mają zapełnić jakąś wydumaną lukę”. Trzeba też pamiętać o drugiej stronie medalu – możliwość wniesienia skargi nadzwyczajnej sprawia, że człowiek, który wygrał proces, przez pięć lat nie może być na sto procent pewien, czy jego sprawa jest ostatecznie zakończona. Czy ma na wszelki wypadek przechowywać np. zasądzone pieniądze, bo może jednak trzeba będzie je zwrócić?
Tych wątpliwości nie mają ani senatorowie, ani prezydent, którzy wyjątkowo zgodnie wnieśli przedłużenie terminu do wnoszenia skarg nadzwyczajnych dla spraw starszych. O ile rzeczywiście pandemia przez ostatni rok skomplikowała życie społeczne, wobec czego być może ów trzyletni przejściowy okres nie w pełni mógł być wykorzystany, o tyle szkoda, że nie przeprowadzono refleksji nad sensownością samej skargi nadzwyczajnej.
Ważniejsze wydaje się jednak inne pytanie, które się w tym momencie nasuwa. Czy naprawdę istniała społeczna potrzeba wprowadzania tych wszystkich zmian, których nieustannie dokonuje się w sądach od 2015 r.? Z jednej strony niewielka ilość uwzględnionych skarg nadzwyczajnych jasno pokazuje, że z poziomem orzecznictwa nie było tak źle, jak twierdził trzy lata temu prezydent. Z drugiej natomiast strony te wszystkie reformy nie wyeliminowały ani nawet choćby nie poprawiły rzeczywistych problemów polskich sądów, jak np. długiego czasu rozpoznawania spraw. Raczej sprowadziły się do drastycznego ograniczania niezależności sądownictwa i dyscyplinowania sędziów, którzy narażają się władzy. Jak zaś wygląda sytuacja, gdy sądy są posłuszne władzy wykonawczej, mogliśmy ostatnio zaobserwować w Rosji wobec Aleksandra Nawalnego i na Białorusi wobec bardzo wielu osób, w tym dwóch młodych dziennikarek telewizji Biełsat. Czy o taki kierunek zmian chodzi?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki