Całkowicie nowa ustawa o Sądzie Najwyższym oraz nowelizacja ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa – oto propozycje prezydenta Andrzeja Dudy. Projekty, dobrze przygotowane i solidnie opracowane, odbiegają zdecydowanie na plus od przegłosowanych w Sejmie i zawetowanych w lipcu przez prezydenta. W uzasadnieniach projektów pozytywnie wspominane są lipcowe protesty: „Wątpliwości społeczeństwa dotyczących reform w wymiarze sprawiedliwości nie można zlekceważyć” i odnoszą się do orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Mierzą się też z mogącymi się pojawić zarzutami niekonstytucyjności – nawet jeśli nie zawsze jest to przekonujące, wypada zauważyć staranie o zachowanie zgodności z konstytucją.
Wśród rozmaitych zaproponowanych rozwiązań na pierwszy plan wysunęły się dwie kwestie: wprowadzenie skargi nadzwyczajnej oraz powołanie Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym.
Pięć lat niepewności
Skarga nadzwyczajna to nowa instytucja, niewystępująca dotąd w polskim systemie prawnym. Projekt ustawy o Sądzie Najwyższym przewiduje, że od każdego prawomocnego orzeczenia sądu będzie można wnieść skargę nadzwyczajną z powodu naruszenia zasad konstytucyjnych, wolności i praw człowieka określonych w konstytucji, rażącego naruszenia prawa, oczywistej sprzeczności ustaleń sądu z treścią zebranego materiału dowodowego. Skargę będzie można wnieść w ciągu pięciu lat od uprawomocnienia się wyroku, przy czym w okresie przejściowym będzie można objąć nią wszystkie orzeczenia wydane od 1997 r.
Na pierwszy rzut oka skarga nadzwyczajna to dobry pomysł, pozwalający usuwać niesprawiedliwe orzeczenia sądowe. Można oczywiście wykazywać, że wyroki krytykowane w mediach często wcale nie są błędne, a ich krytyka bierze się z nieznajomości konkretnej sprawy czy też z nieznajomości prawa. To prawda, nie zmienia to jednak faktu, że błędne orzeczenia sądowe zdarzają się i będą się zdarzać – wyroki wydają przecież ludzie, którzy jak wiadomo bywają omylni.
Mimo to uważam skargę nadzwyczajną za niedobrą propozycję, w istocie rzeczy działającą wbrew obywatelom. Przecież człowiek, który uzyskał korzystny dla siebie wyrok, też jest obywatelem państwa polskiego i należy założyć, że jest tym obywatelem, który miał rację. Czy przez pięć lat od zakończenia postępowania ma żyć w obawie, że jego sprawa będzie rozpatrywana ponownie? Czy ktoś, kto wygrał proces o zapłatę (bo np. nie oddano mu pożyczki), ma przez pięć lat trzymać wygrane pieniądze na dobrze oprocentowanym rachunku, bo a nuż przyjdzie mu je oddać wraz z odsetkami? Czy człowiek niesłusznie oskarżony i prawomocnie uniewinniony ma żyć w obawie, że ponownie stanie przed sądem (w myśl projektu nie będzie można orzec na niekorzyść oskarżonego po upływie sześciu miesięcy od uprawomocnienia się wyroku, ale samą skargę nadzwyczajną wnieść będzie można)?
Oczywiście – skargę nadzwyczajną będzie mógł wnieść tylko określony krąg podmiotów, jej przesłanki są dość rygorystycznie zakreślone. Wydaje mi się jednak, że świadomość tego nie wystarczy, by przeciętny obywatel, który nie ma przecież wielkiego pojęcia o prawie, pozbył się obaw. Nie będzie więc pewien, czy akurat w jego sprawie ktoś nie uzna, że zachodzą te wyjątkowe przesłanki. Nie będzie pewien, czy nie znajdzie się np. grupa posłów, która dla przypodobania się wyborcom złoży skargę nadzwyczajną. Każda sprawa musi się kiedyś zakończyć i pewność, że spór jest już ostatecznie rozstrzygnięty, jest istotną wartością. Istotną wartością jest również to, że rozstrzygnięcie sporu zajmuje możliwie najmniej czasu. Narzeka się – i słusznie! – na długość postępowań sądowych, a tu dokłada się kolejnych pięć lat niepewności.
Spojrzenie z zewnątrz
Pozytywnie natomiast oceniam proponowane zmiany w postępowaniach dyscyplinarnych. Wyodrębnienie specjalnej izby, jej pewna autonomia może sprzyjać transparentności tych postępowań. Ciekawą propozycją jest tutaj wprowadzenie ławników. W składach sądu pojawi się osoba z zewnątrz, niezwiązana zawodowo ze środowiskiem prawniczym. Punkt widzenia ławnika może być istotną pomocą we właściwym rozstrzygnięciu, jego obecność może przezwyciężyć pogląd o „korporacyjnej solidarności”.
Projekt ustawy o Sądzie Najwyższym przewiduje również obniżenie wieku emerytalnego dla sędziów tego sądu (dotąd było to 70 lat). Z uzasadnienia projektu dowiadujemy się, że tak naprawdę chodzi o usunięcie sędziów związanych kiedyś z PZPR. „Obecnie trudno jest skonstruować inną obiektywną przesłankę weryfikacyjną niż wynikającą z granicy wieku” – czytamy w uzasadnieniu. Tyle że uzasadnienie wskazuje zaledwie dwa przypadki takich osób: „osoba, która w czasie stanu wojennego była nie tylko aktywnym działaczem PZPR, ale także sporządzała dla KC PZPR codzienną informację o realizacji przez sądy ustawodawstwa stanu wojennego, czy też osoba, która pełniła w przeszłości funkcję I sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w sądzie”. Obok tego uzasadnienie stwierdza: „w gronie osób, spełniających owo kryterium wieku, są również osoby będące działaczami ówczesnej opozycji, osoby zawsze opowiadające się w życiu prywatnym i publicznym po stronie wartości demokratycznych i praworządności”. A więc osoby jednoznacznie opowiadające się po stronie wartości będą ponosić konsekwencje tego, że w tej samej instytucji znalazły się dwie osoby, które kiedyś należały do PZPR. Dodajmy jeszcze, że argument przynależności do PZPR podnosi prezydent wywodzący się z ugrupowania, które w bieżącej kadencji na przewodniczącego sejmowej Komisji Praworządności i Praw Człowieka powołało człowieka będącego nie tylko członkiem PZPR, ale również prokuratorem w stanie wojennym (i nie jest to jedyny komunistyczny działacz w gronie posłów rządzącej partii). Co więcej, negatywna ocena przynależności do PZPR dwóch sędziów Sądu Najwyższego nie przeszkadza prezydentowi w tymże uzasadnieniu powoływać się na publikację Zdzisława Czeszejko-Sochackiego, partyjnego prawnika, który zasłynął w pierwszych dniach stanu wojennego z uzasadniania niedającej się uzasadnić legalności dekretu o stanie wojennym. To wszystko budzi niesmak.
Wśród innych zmian trzeba zauważyć zmianę sposobu powołania Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego. Dotychczas sędziowie przedstawiali dwóch kandydatów, z których prezydent wybierał prezesa, teraz nie tylko kandydatów ma być pięciu, ale każdy sędzia będzie miał tylko jeden głos. Oznacza to, że Pierwszym Prezesem może zostać osoba ciesząca się niewielkim poparciem sędziów – jeśli prezydent wskaże osobę z piątą ilością głosów, będzie ona obejmowała urząd ze świadomością, że większość sędziów uznała za lepszych kandydatów cztery inne osoby.
Zmian zwiększających kompetencje prezydenta kosztem samego Sądu Najwyższego czy jego organów jest więcej. W uzasadnieniu projektu brak refleksji nad tym, w jaki sposób ma to poprawić funkcjonowanie Sądu ani też nad tym, czy zmiany nie będą mogły być wykorzystane do wpływania na niezawisłość sędziów.
Sprawiedliwie, czyli jak?
W ustawie o Krajowej Radzie Sądownictwa zmianie ulega przede wszystkim tryb wyboru sędziów wchodzących w skład tego organu. Dotąd wybierali ich sami sędziowie, teraz mają być powoływani przez Sejm. Trzeba więc przypomnieć, że podstawową funkcją rady jest w myśl art. 186 konstytucji stanie „na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów”. Od kogo sądy mają być niezależne? Przed wszystkim od polityków. Obywatel idący do sądu musi mieć pewność, że jeśli jego przeciwnikiem w procesie jest organ państwa (albo osoba powiązana z jakimś organem, np. rodzinnie), jego sprawa będzie rozstrzygnięta sprawiedliwie, a nie po myśli aktualnie rządzącej władzy. Trzeba więc postawić pytanie, jak może stać na straży niezależności sądów organ, którego członków w całości będą powoływali politycy? Politycy powołują część składu Krajowej Rady Sądownictwa – Konstytucja przewiduje, że obok ministra sprawiedliwości należy do niej przedstawiciel prezydenta, czterech posłów i dwóch senatorów. Tutaj chodzi o tę pozostałą część składającą się z sędziów (jest ich 15). Owszem, konieczność uzyskania 3/5 głosów (276 głosów przy obecności wszystkich posłów) do wyboru sędziów – członków rady wymaga w Sejmie zebrania większości przekraczającej większość rządzącą (choć w latach 1993–1997 koalicja SLD–PSL dysponowała 303 głosami), nie zmienia to jednak podstawowego faktu, iż wyboru dokonują ci, przed których ewentualnymi zakusami rada ma chronić.
Konstytucyjne wątpliwości budzi wynikające z projektów skrócenie kadencji – zarówno Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, jak i członków Krajowej Rady Sądownictwa. Konstytucja jasno określa długość kadencji, nie można więc skracać ich zwykłą ustawą. A przecież nie byłoby problemem pozwolenie dokończenia kadencji obecnej Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego oraz członkom Krajowej Rady Sądownictwa (według nowych zasad powołani byliby następcy). Upieranie się przy takich rozwiązaniach budzi podejrzenia, że bardziej chodzi tu o obsadzenie stanowisk „swoimi” niż o rzeczywistą naprawę.
To właśnie jest podstawowe pytanie, które powinniśmy sobie zadawać: czy nowe ustawy pomogą sądom w pełnieniu ich funkcji, a przede wszystkim czy pomogą obywatelom w dochodzeniu ich praw. Nie powinno chodzić przecież o postawienie na swoim ani też o odegranie się na kimkolwiek, a o to, by państwo polskie w obszarze władzy sądowniczej funkcjonowało lepiej.
Krzysztof Jankowiak
Prawnik, członek Ruchu Światło-Życie. Mieszka w Poznaniu