Te słowa są nieustannie aktualne. Cały czas mamy do czynienia z Bogiem, który wyprowadza z jakiejś niewoli. Naród Wybrany nieustannie pakuje się w różne okowy, a Pan z podziwu godną cierpliwością za każdym razem wyciąga rękę i wyprowadza do wolności. Po czym Naród ponownie pakuje się w problemy, a Bóg ratuje. Oto cała historia zbawienia. I ona trwa, także w tym mikrokosmosie, jakim jest nasze życie. Każdy z nas zna to doskonale. Przed kratkami konfesjonału skruszeni powtarzamy sobie i Bogu, że nigdy więcej, a za kilka tygodni zjawiamy się ponownie. Z czasem jesteśmy umęczeni i zrezygnowani tymi nieustannymi powrotami. Jednakże najbardziej dziwi nas to, że Jego to nie zniechęca ani nie męczy. W swoim małym rozumku, z którego czasami bywamy tak dumni, nie zawsze potrafimy to sobie poukładać, że On dokładnie tą samą miłością obdarza nas zarówno wtedy, gdy czekamy w kolejce do kratek konfesjonału, jak gdy odchodzimy z rozgrzeszeniem. Co więcej, dokładnie tą samą czułą miłością traktuje i tych, którzy do kolejki już nie dochodzą, gdyż brakuje im sił, by ponownie stanąć z wciąż tym samym przewinieniem. Albo stracili sens tych poczynań.
Bóg jest piewcą wolności. To Jego marzenie. Knotka, w którym wygasa nadzieja, nie ugasi. Nie złamie trzciny szarpanej życiem, które szaleje, bo wyrwało się spod jakiejkolwiek kontroli. Mówią o tym niezliczone biblijne obrazy. On zawsze wybiega na spotkanie marnotrawnego syna. Nie pozostaje bierny, skraca dystans. Pojawia się w pół drogi. Rzuca się na szyję i całuje. To miłosierdzie nie zna kresu i zachodu. To słońce, które świeci nad nami nieustannie. Opromienia życie każdego z nas i wyprzedza wszelkie, nawet najbardziej oczywiste i trafne katalogi moralne. Dopiero na tym gruncie one mogą zostać wypowiedziane.
„Ja jestem Pan, Bóg twój, który cię wyprowadził (…) z domu niewoli”. A dopiero później przykazania – elementarna konstrukcja moralna, bez zbędnych szczegółów i dzielenia włosa na czworo. Za tym kryje się zaufanie, że zdołamy dobrze zinterpretować i zrozumieć ten ogólny kierunek. To tylko i aż dyszel pozwalający prowadzić wóz życia. Dziesięć zwartych punktów.