Gospodarka odpadami komunalnymi powoli staje się jednym z najbardziej drażliwych tematów społecznych nad Wisłą. Mieszkańcy polskich gmin dopiero co z trudem przekonali się do konieczności segregowania odpadów, a teraz muszą pogodzić się jeszcze z faktem coraz wyższych „opłat śmieciowych”. Co gorsza, w wielu miejscach podnoszenie kosztów przebiega w sposób, który trudno nazwać sprawiedliwym. Opłaty za wywózkę śmieci coraz częściej nie odpowiadają ilości realnie wygenerowanych przez gospodarstwa domowe odpadów, co słusznie wzbudza oburzenie. W takiej sytuacji jeszcze trudniej jest przekonywać, że segregowanie śmieci jest potrzebne, bo zamiast z ochroną środowiska kojarzy się ono ludziom, mówiąc górnolotnie, z niesprawiedliwością.
Zasadne podwyżki
Nowelizacja ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, która umożliwiła, a w wielu wypadkach wręcz nakazała lokalnym włodarzom podnoszenie opłat za śmieci, została uchwalona i podpisana już w zeszłym roku. Główną zmianą było podniesienie relatywnych opłat za śmieci niesegregowane – obecnie muszą one być przynajmniej dwa razy wyższe niż w przypadku śmieci segregowanych (jednak co najwyżej cztery razy). Maksymalne opłaty są związane z przeciętnym dochodem rozporządzalnym w Polsce, który również rośnie, więc także z tego powodu gminy mają możliwości ich podnoszenia.
Ustawa bezpośrednio nakłada na gminy jedynie restrykcje dotyczące górnego progu opłat, jednak pośrednio także dolnego. Chodzi o to, że system gospodarowania odpadami komunalnymi powinien się samofinansować, czyli jego budżet powinien być pokrywany z opłat.
Pierwsze podwyżki miały miejsce już w zeszłym roku. Poznań nowe stawki wprowadził w połowie 2019 r. – obecnie stawka jest liczona od osoby w gospodarstwie domowym i wynosi 14 zł za odpady segregowane i 30 zł za zmieszane (w budynkach do 4 lokali mieszkalnych to odpowiednio 16 i 30 zł). Od tego roku nowe stawki wprowadziły także Katowice. W stolicy Śląska są one znacznie wyższe niż w stolicy Wielkopolski – wynoszą 21,30 zł za odpady segregowane i 42,60 zł za odpady zmieszane (także licząc od osoby).
Miasto Katowice opublikowało spis głównych przyczyn podnoszenia opłat, który jest ciekawy o tyle, że w zasadzie można go odnieść także do innych miast. Przede wszystkim od ostatniej podwyżki, która miała miejsce sześć lat temu, Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej musi płacić o 59 proc. więcej za prąd i 34 proc. za paliwo. W tym czasie wzrosły także płace, co zwiększa koszty gospodarowania odpadami. O 630 proc. wzrosła opłata marszałkowska za korzystanie ze środowiska, a Unia Europejska wprowadziła wyższe standardy dotyczące recyklingu, który wymusza osiągnięcie poziomu 50 proc. przetwarzania odpadów komunalnych, co zaś implikuje konieczność przeprowadzenia inwestycji w lokalnym systemie (m.in. dzielenie odpadów na więcej frakcji).
Lokalne monopole
Innym z powodów, które bardzo często zgłaszają gminy, jest wzrost opłat, które wspólnoty lokalne płacą spółkom wygrywającym przetargi na odbieranie, a czasem także przetwarzanie odpadów. Spółki te domagają się podwyżek cen za swoje usługi nie tylko z powodu ogólnego wzrostu kosztów, ale też konieczności dopłacania do tego, żeby ktoś od nich te śmieci odebrał. Tylko w 2018 r. 17 proc. gmin musiało waloryzować ceny zawarte w kontraktach z przedsiębiorstwami wywożącymi śmieci. W 2019 r. zrobiło to kolejne kilkanaście procent gmin.
Tu jednak pojawiają się wątpliwości: czy koszty prywatnych przedsiębiorstw zajmujących się gospodarką odpadami rzeczywiście rosną tak wyraźnie? Według Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, przynajmniej w niektórych przypadkach może to być efekt zmowy cenowej. Choć na nieuczciwe praktyki firm powołało się jedynie 5 proc. gmin uzasadniających wprowadzane podwyżki, a UOKiK prowadzi tylko sześć spraw ws. zmowy cenowej przy przetargach, to skala tych nadużyć może być większa. Wynika to z tego, że wiele gmin jest niemalże skazanych na jednego świadczeniodawcę.
Jak wykazał UOKiK w swojej kontroli za lata 2014–2019, większość gmin w Polsce opiera odbieranie odpadów na firmach zewnętrznych. Także w zakresie przetwarzania odpadów gminy powierzają zadania przedsiębiorstwom prywatnym. Tylko 44 proc. gmin w Polsce jest właścicielem lub współwłaścicielem regionalnych instalacji przetwarzania odpadów komunalnych – to i tak wzrost z 37 proc. w 2014 r. Tymczasem drastycznie rośnie liczba przypadków, w których do przetargu o odbieranie lub przetwarzanie odpadów startuje tylko jeden oferent. W 2018 r. aż w 60 proc. przetargów do wyboru był tylko jeden podmiot – jeszcze w 2015 r. było to „tylko” 42 proc. Gminy są więc pod ścianą, a tacy lokalni monopoliści mogą swobodnie narzucać swoje warunki.
Pytanie więc, czy nie lepiej byłoby, gdyby cały proces gospodarki odpadami był w rękach gmin. Tak zrobiło Jaworzno, w którym od połowy tego roku odbieraniem śmieci będzie się zajmować miejska spółka wodociągowa. Dlaczego? Gdyż do prywatnej włoskiej firmy przeróżne zastrzeżenia zgłaszali zarówno mieszkańcy, jak i sama gmina.
Niesprawiedliwy ryczałt
Inną kontrowersją związaną z opłatami za śmieci jest samo ich wymierzanie. Gminy mogą robić to na cztery sposoby – proporcjonalnie do liczby mieszkańców lokalu, do zużytej wody, do jego powierzchni lub ustalać ryczałt dla jednego gospodarstwa domowego. 84 proc. gmin robi to w ten pierwszy sposób, który jest najbardziej sprawiedliwy – w końcu to ludzie generują śmieci, a nie powierzchnia lokalu. Jednak niesprawiedliwy ryczałt stosuje 12 proc. gmin, a opłatę liczy od powierzchni 2 proc., do których jednak należą największe miasta, takie jak Warszawa czy Gdańsk. Dotyczy to więc sporej grupy ludzi. Szczególnie duże kontrowersje budzi wysoka podwyżka opłat śmieciowych w stolicy, która wiąże się z rozpoczęciem naliczania opłat właśnie od powierzchni. Tak więc samotna seniorka zamieszkująca 60-metrowy lokal będzie płacić więcej za odpady niż troje studentów mieszkających w 42-metrowym mieszkaniu. Choć to ci drudzy wygenerują zdecydowanie więcej śmieci.
Nowelizacja ustawy wymusiła także stosowanie ryczałtu dla domków letniskowych. Bez uwzględnienia, jak często właściciele domku w nim przebywają. Tyle samo płacą więc ci, którzy bywają w nim w sumie dwa miesiące w roku, jak i ci, którzy przebywają tam sześć miesięcy lub wynajmują pokoje turystom. Oczywiście ustalenie okresu przebywania właściciela w domku letniskowym jest dla urzędu trudne, ale gminy radziły sobie do tej pory na różne sposoby. Małopolska Stryszawa np. stosowała system pasków – odbierane były tylko worki z przyczepionym paskiem. Za paski płaciło się w urzędzie gminy, więc każdy ponosił koszt adekwatny do ilości wygenerowanych worków ze śmieciami.
Ryczałtowe obciążanie domków letniskowych to pójście na łatwiznę przez ustawodawcę. Określanie opłaty na podstawie powierzchni to pójście na łatwiznę przez duże miasta, w których wielu mieszkańców mieszka bez meldunku. Wysokość opłat w nieruchomościach mieszkalnych powinna być zależna od liczby mieszkańców, a w domkach letniskowych od ilości wyrzuconych śmieci. Takie rozwiązania będą wymagać pewnego wysiłku – określania prawdziwej liczby mieszkańców lokali w miastach i wymyślenia sprawnego systemu w miejscowościach wypoczynkowych. Ale władza publiczna od tego jest – żeby świadczyła usługi publiczne w sprawiedliwy dla wszystkich sposób.
84 proc. gmin nalicza opłaty za śmieci proporcjonalnie do liczby mieszkańców lokalu. Pozostałe robią to na podstawie powierzchni lokalu, zużytej wody lub ryczałtu