W niejednym domu na półce stał Psałterz Romana Brandstaettera wydany na początku lat 70. przez PAX. Jednobarwne okładki, rysunek wykonany oszczędną kreską, wewnątrz ozdobne inicjały. Podobno sam Brandstaetter zażyczył sobie, żeby ilustracje do tego przekładu zrobiła właśnie Hiszpańska.
Książek, które ilustrowała uzbierałby się pokaźny stos i wtedy okazałoby się, że niektórzy z nas z grafikami Hiszpańskiej wzrastali. Wiadomo, książki są najbliżej, leżą, a dziecko przegląda. Nawet jeśli wtedy ktoś się z jej sztuką zetknął, to nieświadomie jej nie przyjął, bo bił z niej smutek i rozpacz. Dziecko woli kolor, ciągnie je do zabawy, beztroski.
Maria Hiszpańska-Neumann radości chyba nie szukała, choć wytchnienia i ulgi na pewno tak. Czytając książkę, oglądając prace (a dopiero co zakończyła się wystawa jej prac w Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu – jakże żałuję, że nie zobaczyłam jej po lekturze) radości odnaleźć nie potrafię. Widzę życie w cieniu krzyża, zmaganie się z cierpieniem przebaczonym wprawdzie, lecz niezapomnianym. Ale też siłę wiary, Boga, który jest podporą.
O życiu i twórczości Marii Hiszpańskiej-Neumann książkę napisały Maria Czarnecka i Ewa Kiedio, a starannie wydała ją Biblioteka Więzi.
Obozowa trauma
Można powiedzieć, że wszystko przez Ravensbrück, gdyby nie to, że grafiki Marii Hiszpańskiej były smutne jeszcze przed wojną. Mieszkała w Warszawie, do szkoły chodziła nietypowej, bo założonej przez Olgę Małkowską, nowoczesnej, eksperymentalnej, harcerskiej. Potem studiowała na warszawskiej ASP grafikę warsztatową. Wszyscy mówili do niej „Myszka”. W jednym z wywiadów powiedziała: „Zaczęłam rysować, jak miałam 12 lat. Nie uwierzy pani, ale były to rysunki dziecka o całkowicie chorej wyobraźni. Po prostu kompozycje schizofreniczne. Kiedy je zobaczył pewien lekarz, powiedział, że skończę w zakładzie dla umysłowo chorych…”. Młodą studentkę jednak interesują bardzo konkretne sprawy, wrażliwość ma nastawioną na cierpienie innych. Jej studenckie grafiki przedstawiają ubóstwo, biedę, ludzki dramat. Wkrótce sama go doświadczy.
W czerwcu 1941 r. zostaje aresztowana. Trochę przez przypadek, bo wprawdzie uczestniczy w konspiracji, ale to nie jej szuka Gestapo. Ma jednak przy sobie w torebce „bibułę”, więc zostaje przewieziona do więzienia w Radomiu, a potem przez Pińczów do Ravensbrück. Jest czerwiec 1942 r., na pasiaku nosi numer 10219. Mówiła, że w obozie bardzo jej pomogły przetrwać harcerskie doświadczenia, ale ogólnie to splot drobnych przypadków, poznane w niewoli koleżanki, no i najważniejsze: rysowanie i wiara w Boga.
Jak rysować w obozie? Skąd wziąć materiały? Gdzie ukryć rysunki? Takie banały w obozach koncentracyjnych były na wagę życia. Papier był różny, czasem całkiem niezły, wydarty z notesu, a czasem pozostawał tylko margines w niemieckiej gazecie, odwrotna strona propagandowego plakatu czy skrawek papieru do pakowania. Papier i ołówki „organizowały” koleżanki, więźniarki pracujące w obozowych biurach lub w Effektenkammerze – baraku, w którym gromadzone były rzeczy zabierane więźniom przy przyjęciu do obozu.
Maria Hiszpańska rysowała to, co widziała. Nie ubarwiała, nie przerabiała, nie miała zamiaru zmieniać rzeczywistości ku pokrzepieniu serc. Chciała obóz dokumentować. „Rzucałam się na najstraszniejszą makabrę, rysowałam samą nędzę i samo dno nieszczęścia”– mówiła, dodając, że rysowanie takie traktowała jako pracę w konspiracji, to miały być dokumenty. W obozie powstało kilkaset rysunków, niektóre dawała więźniarkom w prezencie; inne zostały zakopane w puszce jako świadectwo z dokumentami, lecz nigdy ich nie odnaleziono; wiele z nich zostało spalonych, gdy strażniczka odkryła, co ukrywa pod pasiakiem. „Chciałam pokazać w nich, co można było zrobić z człowieka, wydobyć na wierzch to, co w nim najgłębiej siedzi, pragnęłam zagłębić się w najstraszniejsze rzeczy” – wspominała.
To najstraszniejsze, obozowa trauma, została z nią długo. Myślę, że do końca. Próbowała sobie poradzić w jedyny znany jej sposób: rysując. Przez pierwsze powojenne lata tych obozowych grafik powstawało mnóstwo. „Musiałam je zrobić – mówiła – inaczej bym się udusiła, były to wymioty psychiczne”. Ołówek i tusz zastępują teraz bardziej wyrafinowane techniki. Na papierze pojawia się samo dno rozpaczy i cierpienia.
Wiara
Jedna z byłych więźniarek Ravensbrück pisała w swoim wspomnieniu tak: „Urządzałyśmy niedzielne nabożeństwa, rekolekcje w okresie wielkanocnym. A nagą ścianę lagrowego bloku, o którą przedtem obijały się tylko przekleństwa i wrzaski, zdobił teraz obraz Chrystusa Zmartwychwstałego – niezwykła koncepcja pewnej młodej malarki z Warszawy. Gdzie teraz jesteś, mała Myszko?”.
Wiara w Boga dawała siłę na przeżycie. „Ale nie myśl, że rozklejam się zupełnie – pisała Maria w liście do matki. – Trzyma mnie wiara. Zawsze usiłuję się modlić. I cieszę się, że nadchodzące dni będą lepsze, że przecież musi się wszystko zmienić. Byle nas Bóg miłosierny nie opuścił, byle pozwolił znów zebrać razem, w dobrym i świetlistym cieniu twoich rąk”.
No i stało się tak. Piekło minęło. Mogła cieszyć się obecnością matki, a wkrótce mężem, dziećmi, które się pojawiły, pracą, bo zamówienia z wydawnictw nadchodziły, podobnie jak nagrody i kolejne wystawy. Tyle że wiara ją opuściła. „Słowa modlitwy stały się pustym dźwiękiem…” – pisała. Myślę o tym załamaniu wiary Marii Hiszpańskiej i widzę, że Pan Bóg nie opuszcza człowieka, a jej życie jest na to dowodem. Przez te wszystkie lata oddalenia, intymność z Chrystusem, jakiej doświadczyła w obozie, pracuje w niej. W jaki inny sposób mogłaby odpowiedzieć byłemu niemieckiemu żołnierzowi, który oczekiwał od niej zasłużonej nienawiści tak: „Zostały mi tylko słowa miłości”? W powrocie do Kościoła pomaga Marii Hiszpańskiej-Neumann franciszkanin o. Robert Madejski. Z warszawskim kościołem franciszkanów związane są pierwsze realizacje sakralne artystki.
Entuzjastycznie podchodziła do posoborowego Kościoła, otwartego na człowieka z problemami, żarliwie dyskutującego, podpierającego w kryzysach i otwartego na nową sztukę. Jej mozaiki i realizacje ołtarzowe można oglądać w kilku polskich kościołach. W grafice tematyka sakralna objawiła się w wizerunkach św. Franciszka, w cyklach biblijnych, ale przede wszystkim w obrazach Piet. Ekspresyjnych, dramatycznych, ascetycznych. Mówiła wprost: „Dla mnie światopogląd chrześcijański to nie jest «proszek usypiający» ani landrynka, ale sprawa wymagająca głębokiego przeżycia wyboru. I dlatego moja sztuka jest, jaka jest – czasem, jak widzę, niektórych drażniąca, irytująca”.
Hiszpańska pragnęła wyrwać z letargu „świętego spokoju”, wstrząsnąć, ale nie dla samego efektu, ale po to, żeby zdobyć się na refleksję. W wywiadzie zapytano ją, co ją pochłania. Odpowiedziała: „Ludzie, ich cierpienie, krzywda ludzka, nieszczęśliwe dzieci”. Pokazywała więc w swoich grafikach ten koszmar, smutek, cierpienie. I bezustannie poszukiwała jego sensu.
Zostały mi słowa miłości. Maria Hiszpańska-Neumann: życie i twórczość
Ewa Kiedio, Maria Czarnecka
Biblioteka Więzi, 2020