Logo Przewdonik Katolicki

Obrazy Bożego Narodzenia

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Trochę to dziwne, że o Bożym Narodzeniu nie potrafimy zwyczajnie opowiadać: przecież każdy z nas się urodził i każdy pewnie, nie wyłączając księży, trzymał na ręku małe dziecko

Monika Białkowska: Boże Narodzenie i te kilka tygodni po nim to czas z jednej strony jasełek, z drugiej strony filmów z obowiązkowymi choinkami i miłością odmienianą przez wszystkie przypadki. Jakoś te opowieści świąteczne są dla mnie nieprawdziwe…

Ks. Henryk Seweryniak: Mnie zawsze martwiły swoim przesłodzeniem. Nawet Opowieść wigilijna Dickensa. 

MB: Nie wiem, czy wypada się przyznać, ale jakoś jako lektura szkolna ta książka mnie ominęła, a sama, hm… chyba omijałam ją programowo. Kilka lat temu na jakichś jasełkach, na których byłam służbowo, widziałam tę historię pierwszy raz. Może mnie ktoś nazwać ignorantką, bo to klasyka, ale cóż, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że nie lubię tego typu narracji. Takiej wprost i oczywistej. 

HS: Parafialnych jasełek jakoś mocno nie pamiętam. Ważne są za to jasełka w seminarium. Seminaria wszak naśladują często stare, dobre, jezuickie modele kształcenia. U nas jasełka to zwykle zadanie dla kleryków z drugiego roku. I niestety zwykle jest to właśnie takie mocno odrealnione, bardzo słodkie – albo przeciwnie, kiedy próbują robić coś współczesnego, ale to jest tak mało profesjonalne… Przecież napisać sztukę teatralną wcale nie jest łatwo, tego się nie da zrobić ot tak, na kolanie, zwłaszcza kiedy się nie ma pojęcia o teatrze. Ale widać każde pokolenie próbuje opowiadać to po swojemu.

MB: Żaden obraz tak pozytywnie nie został księdzu w głowie?

HS: Zostały dwa. Pierwszy to Listy Nikodema Jana Dobraczyńskiego – bo niezależnie od tego, co dziś wiemy o Dobraczyńskim, to są ważne teksty. W jednym z listów Dobraczyński opisuje, jak to Nikodem przychodzi kiedyś do Betlejem, znajduje gospodę i tam pyta, jak to było z tym narodzeniem Jezusa. Właściciel gospody zaczyna wtedy snuć opowieść, że wspaniale, że gdy Maryja i Józef przybyli, ściany zajazdu rozsunęły się tak, że wszyscy się pomieścili, nad miastem ukazała się wielka gwiazda, wszyscy dali przybyszom najlepsze miejsce, a gdy dziecko urodziło się, obecne tam kobiety kąpały je i przewijały. Na to stara kobieta za jego plecami, matka gospodarza, odzywa się krótko: „Kłamiesz i kłamiesz”. I rozpoczyna swoją historię. Jak to w gospodzie było pełno ludzi, jak krzyczała na tych dwoje, więc jej mąż w swojej kupieckiej uprzejmości zaprowadził tych dwoje młodych do groty ze zwierzętami. W nocy nie mogła spać. I tylko dlatego wzięła jakieś szmaty, garnek ciepłej wody i poszła do nich. Dziecko już się zdążyło urodzić, płakało, bo dym ogniska wciskał mu się w oczka… I tak płynie ta opowieść, zupełnie ludzka, bez blasku i żadnych cudów. Dla mnie jest to fenomenalne i uważam, że nic piękniejszego o Bożym Narodzeniu od Listów Nikodema nie napisano. 

MB: Mam w domu grafikę autorstwa włoskiego artysty. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia, to było prawie dwadzieścia lat temu – ale kosztowała niewyobrażalne dla mnie pieniądze, więc musiałam odpuścić. Długo potem spadło mi z nieba trochę grosza, więc zaraz po nią pobiegłam. Grafiki nie było już w galerii. Właścicielka powiedziała, że zabrała ją do domu, bo wszyscy na nią patrzyli i nikt nie widział, co to jest. I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka to jest po prostu tłum ludzi na jakimś przystanku. Ktoś z rowerem, jakaś pani w chustce na głowie i z siatką z zakupami, jakaś plotkująca para. I dopiero jak się dobrze przyjrzeć, to widać, że tam w głębi, pod wiatą, dzieje się Boże Narodzenie. I są nawet zwierzęta, i Józef, choć nietypowy, bo w spodniach. Ale jak porozmawiałyśmy, to przyniosła tę grafikę i mi ją sprzedała, nawet cenę obniżyła. Wisi teraz u mnie, jest duża – ale nadal mało kto zauważa, o czym naprawdę jest. I taka właśnie opowieść o Bożym Narodzeniu do mnie przemawia. Bo kiedy ono się działo, nikt nie wiedział, co naprawdę się dzieje i jak to zmieni świat. 

HS: Moją nieoczywistą opowieścią bożonarodzeniową jest Dekalog I Kieślowskiego. Pamiętasz dobrze, wszyscy chyba pamiętają. Rzecz dzieje się tuż przed Bożym Narodzeniem. Krzysztof jest informatykiem i agnostykiem, ma syna Pawła. Nekrolog w gazecie prowokuje chłopca do stawiania pytań o śmierć. Ojciec odpowiada: że ludzie umierają różnie, na serce, w wypadkach, ze starości. Że śmierć jest wtedy, jak serce przestaje pompować krew, krew nie dociera do mózgu i cały organizm się zatrzymuje. Zostaje tylko to, co człowiek zrobił. A dusza? Wspomnienie o duszy w nekrologach to według Krzysztofa tylko forma pożegnania, duszy nie ma. Potem Paweł idzie do swojej cioci, siostry ojca – gra ją Maja Komorowska. Siostra jest osobą wierzącą i zupełnie inaczej z Pawłem rozmawia. Ta rozmowa zresztą nie miała scenariusza, Maja Komorowska ją improwizowała. I ona opowiada Pawłowi o Bogu – i o tym, że takie życie, jakie prowadzi jego ojciec, może wydawać się racjonalne, ale ono wcale nie znaczy, że Boga nie ma. A potem bierze chłopca w ramiona, przytula go i mówi, że w tym właśnie jest Bóg. Potem jest oczywiście ten najważniejszy moment: chłopiec dostaje w prezencie łyżwy, ojciec w komputerze wylicza, że lód jest wystarczająco wytrzymały – Paweł wymyka się ukradkiem na lodowisko, lód na jeziorze pęka i chłopiec tonie. Ojciec potem biegnie do kościoła, rozbija ołtarz z obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, stearyna ze świec kapie jej na twarz jak łzy. A kiedy już Krzysztof z kościoła wybiega, wyjmuje z kropielnicy zamarznięty krąg lodu z wody święconej i przykłada go sobie do twarzy – jak przypomnienie chrztu… Genialna opowieść o powrocie do dziecięctwa, do dziecięctwa Bożego, do Bożego Narodzenia właśnie. Tyle że opowiedziana bardzo współczesnym językiem i absolutnie nie konfesyjna. 

MB: Trochę to dziwne, że o Bożym Narodzeniu nie potrafimy tak zwyczajnie opowiadać: a przecież każdy z nas się urodził i każdy pewnie, nie wyłączając księży, trzymał na ręku małe dziecko. Dlaczego te opowieści wychodzą albo przesłodzone, albo wręcz durne, jak Kevin sam w domu? 

HS: Lekkomyślność? Lenistwo?

MB: A może po prostu obawa, że sprofanujemy jakąś świętość? Tylko akurat w przypadku Bożego Narodzenia niczego sprofanować się nie da. Tam już było wszystko, co ludzkie: ból, krzyk, łzy, krew i brudne pieluchy. Nie ma co udawać, że nie. Więc się nie bójmy, bo Bóg tak właśnie chciał: wejść w to wszystko nasze, zwyczajne. Po prostu. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki