Nie jestem pierwszym, który zwraca uwagę, że największymi ofiarami pandemii są... dzieci. Po raz drugi w ciągu kilku miesięcy zamknięto szkoły, odcięte zostały więc od swej rutyny i rówieśników. Pół biedy dzieci w licznych rodzinach, gdzie jest rodzeństwo i namiastką życia społecznego jest dom. Ale co z tymi, którzy nie mają rodzeństwa albo różnica wieku sprawia, że dużo starsza lub dużo młodsza siostra lub brat nie staną się partnerami do zabawy? Wielu ekspertów ostrzega przed wielkim obciążeniem psychicznym, z jakim się to wiąże.
Ja bym jednak zwrócił uwagę na inny aspekt. Istnieje metoda nauki języka obcego, tzw. immersyjna, czyli przez zanurzenie ucznia w języku. Najlepszym przykładem jest wyjazd do innego kraju, gdzie wszyscy mówią w danym języku. Ale istnieją też sposoby na immersyjne uczenie również w swoich okolicach. Chcąc się uczyć tą metodą, otaczamy się językiem obcym wszędzie tam, gdzie to możliwe – słuchamy muzyki czy radia w tym języku, oglądamy filmy i wiadomości, przestawiamy systemy operacyjne w komputerze czy telefonie po to, by na każdym kroku mieć z nim kontakt.
I taką samą metodę immersyjną, ale dotyczącą cyfrowego świata, przechodzą dziś dzieci. Choć wcześniej wiele z nich miało ograniczony dostęp do sieci, limitowany czas spędzany ze smartfonem czy komputerem, teraz to stało się dla nich obowiązkiem. Na początku licealiści, potem klasy IV–VIII, a obecnie nawet ci z nauczania początkowego zostali posadzeni przed ekranem i powiedziano im, że nauka będzie teraz toczyć się w świecie wirtualnym. Komunikatory i czaty zastąpiły szeptanie podczas lekcji, zamiast zgłaszać się przez podniesienie ręki, naciska się ikonkę łapki do góry i nauczyciel udziela głosu. Jak się spóźnisz, a nauczyciel zacznie prezentację, nie zobaczy, że prosisz o dołączenie na lekcji i jeśli nie poprosisz koleżanki, by powiedziała: „Proszę Pani, bo Marysia jest w poczekalni i czeka, aż Pani ją wpuści na lekcję do wirtualnego pokoju”, musisz się liczyć z nieobecnością. Klasówki, testy, sprawdziany, wszystko rozwiązujesz online. Nawet prace z plastyki lądują w postaci plików na skrzynkach nauczycieli. A popołudniami zajęcia w szkole muzycznej wyglądają tak, że otwiera się któryś z komunikatorów, nawiązuje połączenie wideo, stawia się kamerkę na pianinie lub półce, tak by nauczyciel słyszał grę i widział, jak pracują ręce, głowa itp. Na wiele godzin zanurzyliśmy dzieci w cybersferze.
I choć niedawno zaczęliśmy ostrzegać, że świat cyfrowy to nie tylko bajkowa Nibylandia, że media społecznościowe uzależniają, niezwykle mocno oddziałując na psychikę człowieka, że nieustanne powiadomienia wyskakujące na ekranach rozpraszają naszą uwagę, że dziś nie potrafimy się skupić na dłużej niż kilka minut, że potrafimy przyswajać tylko krótkie i bardzo angażujące emocjonalnie komunikaty, że wolimy filmiki niż czytanie tekstów, zdjęcia niż opisy, że cały świat internetowy zmienia sposób, w jaki myślimy, w jaki reagujemy, postrzegamy świat czy nawet nawiązujemy kontakty z innymi – i choć to wszystko wiemy, właśnie wpychamy do niego nasze dzieci od siódmego roku wzwyż.
I jestem pewien, że przyjdzie nam za to zapłacić. A przede wszystkim one za to zapłacą.