„Bóg się rodzi” bez ujmy dla swej bezkresnej odwieczności, a ja miałbym się lękać dziecięctwa? Pójdę aż do Betlejem, aby oglądać Słowo, które ciałem się stało.
Nawet Bóg zapragnął dziecięctwa, macierzyńskich ramion, troskliwych i czułych dłoni Niepokalanie Poczętej. A ja miałbym uważać to pragnienie za słabość i za przegraną? Na mojej drodze „sklerotycznej gaży życia” nic mnie już nie czeka, tylko śmierć. A więc, z powrotem do Betlejem! Mam oczy pełne Dziewiczej Matki pochylonej nad żłobem nowego Życia. Mam pełną duszę dziwu Boga karmiącego swoją „odrodzoną naturę ludzką” – piersią z niebios napełnioną. Nie mogę obronić się przeciwko katolickiej natarczywości, z jaką, na każdym kroku, ukazuje się Niewiasta z Dziecięciem Bożym w ramionach.
Zresztą nie chcę się bronić. Przysiądę sobie u nóg „Błogosławionej między niewiastami” i ufnie złożę swą głowę u stóp, które starły głowę węża. Wstanę odrodzony, jak dziecię, i… pójdę do Ojca mego.
Na moim stole pracy stoi stare zdjęcie fotograficzne mej dawno zmarłej Matki. Nie mogę oderwać oczu od tego obrazu. Na kolanach Matki siedzi jej córka, maleństwo, trzymając kurczowo wielki palec macierzyńskiej dłoni swoimi pięcioma „kluseczkami”. W wyrazie buzi maleństwa ileż spokoju, poczucia bezpieczeństwa i prawa! Cóż dziwnego – wszak lewe ramię Matki jest oparciem, a prawa dłoń spoczywa spokojnie na kolanach, gotowa do obrony. Jak dobrze jest odszukać stare fotografie, przypatrzyć się im spokojnie i powrócić czasami do naszego Betlejem.