Ks. Henryk Seweryniak: Lubisz dzwony?
Monika Białkowska: Bardzo.
HS: Pamiętam, jak byłem kiedyś na zastępstwie na parafii w Niemczech. W sąsiednim miasteczku część mieszkańców zaczęła w pewnym momencie mocno protestować przeciwko dzwonom – że za głośno dzwonią, że wcześnie rano w niedzielę. Domagali się, żeby dzwony zlikwidować. A potem zaczęła tam rosnąć wspólnota muzułmańska, która wprawdzie nie miała meczetu, ale ustawiła słup z potężnymi megafonami, przez które muezin zaczął kilka razy wzywać do modlitwy. I już nikt na dzwony kościelne nie narzekał, starano się tylko, żeby te dźwięki muezina jednak były nieco bardziej ciche…
MB: A ja lubię dźwięk dzwonów w przestrzeni miasta. W Gnieźnie to jest charakterystyczne, człowiek z jednej strony przestaje go zauważać, ale z drugiej, gdyby go zabrakło, jednak byłaby jakaś pustka. O dwunastej dzwonią dzwony, to absolutnie naturalne.
HS: Pamiętam z dzieciństwa, że kiedy pracowaliśmy w polu, a pola dość oddalone były od domu, dźwięk dzwonów był bardzo ważny. Nie nosiło się wtedy zegarków przy pracy, dzwony słyszeliśmy z dwóch stron, z różnych kościołów i to był znak, że można już kończyć pracę, iść do domu, napić się świeżej wody ze studni.
MB: Wydaje się, że dzwony były od zawsze. A wcale nie są w naszej kulturze jakoś bardzo stare… Ludziom od zawsze towarzyszyły dźwięki, piszczałki są znajdowane nawet w grobach sprzed kilku tysięcy lat. Ale dzwon – to już było zupełnie coś innego.
HS: Dzwony wprowadziło na nasze ziemie dopiero chrześcijaństwo, i rzeczywiście robiło to z pewnym wahaniem. Zauważ, że w Biblii o dzwonach nie wspomina się ani razu i możliwe, że z tej samej przyczyny, z jakiej nie mówi się o kotach: kojarzone były z pogaństwem. Poświadczone świadectwa o dzwonach w chrześcijaństwie mamy dopiero z VI w. z klasztorów w północnej Afryce. Potem pojawiły się w Irlandii, a stamtąd rozeszły na całą Europę. Wtedy też pojawił się obrzęd błogosławieństwa dzwonów.
MB: W Polsce pojawiły się nieco później, ale nie jakoś dramatycznie później. Jeśli kronikarz Kosmas relacjonuje najazd księcia Brzetysława i łupy, jakie Brzetysław z Polski wywoził, pisząc: „Na końcu więcej niż na stu wozach wieźli olbrzymie dzwony i wszystek skarb Polski, za nim postępował niezliczony tłum znakomitych mężów, z rękami skrępowanymi żelaznymi pętami” – to można uznać, że nieco koloryzuje, ale tak zupełnie tych dzwonów sobie nie wymyślił. To znaczy, że dzwony były w Polsce od początku chrześcijaństwa, skoro w 1038 r. było co wywieźć.
HS: A Pontyfikał płocki zawiera wprawdzie obrzęd błogosławieństwa dzwonu, ale o ich użyciu wspomina już tylko dwa razy. Pierwszy raz, kiedy jest mowa o święceniu ostiariuszy, których obowiązkiem było między innymi bicie w dzwony – i drugi raz przy opisie „dnia pojednania”, czyli Wielkiego Czwartku. Pontyfikał stwierdza, że tego dnia dzwony winny bić na Mszę św. i na pozostałe godziny, jak to jest w zwyczaju w dni uroczyste: „aby wszyscy przyszli do kościoła, w którym jest zwyczaj konsekrowania oleju. Potem niech milczą – aż do Wielkiej Soboty”.
MB: Czyli dokładnie tak jak dziś. Swoją drogą lubię te ostatnie dzwony w Wielki Czwartek i potem pierwsze, w Wigilię Paschalną… Zawsze mnie to wzrusza.
HS: Mnie też. Im jestem starszy, tym bardziej. Ale wracając do Pontyfikału, ciekawy jest obrzęd poświęcenia dzwonów.
MB: Czyli ich chrzest.
HS: Właśnie. Pisał o tym bł. abp Nowowiejski. „Przed umieszczeniem w dzwonnicy i oddaniem dzwonu do użytku ma miejsce jego konsekracja, którą powszechnie chrztem nazywamy; nazwy tej Kościół nie zatwierdził, ale ją toleruje. Konsekracja dzwonu do chrztu wielce podobna, bo dzwon przez nią staje się sługą Bożym i otrzymuje obmycie wodą i pomazanie olejem poświęconym; według niektórych obrządków celebrans pyta tak zwanych rodziców chrzestnych, jakie chcą mu nadać imię”. Podczas tego obrzędu biskup błogosławił sól i wodę. Obmywał dzwon, potem namaszczał go olejem krzyżma siedem razy na zewnątrz i cztery razy wewnątrz. Następnie trzeba było go jeszcze okadzić, wewnątrz dzwonu umieszczając łódkę z żarzącymi się węglami, ziołami i kadzidłem, tak żeby dym go wypełnił. To też nie było łatwe, bo ten dzwon trzeba było przecież jakoś unieść!
MB: Musieli mieć na to sposób, przecież zaraz potem unosili go jeszcze wyżej, żeby zawisł na kościelnej wieży czy dzwonnicy. Dla mnie fascynujące jest to, co widać i u Nowowiejskiego. On pisze, że dzwon staje się „sługą Bożym”. Ma serce. Dostaje imię – i to nie jest „dzwon św. Piotra”, ale wprost „św. Piotr” albo „św. Wojciech”. Jakby dzwon nie był czymś, ale jakby był kimś…
HS: I był po coś, to też jest tu ważne. W średniowieczu dzwon miał zwoływać ludzi, wzywać ich do wewnętrznej przemiany, bronić przed żywiołami i chronić przed nieprzyjaciółmi. Później dopiero dojdzie ta funkcja, która była ważna dla mnie, kiedy byłem dzieciakiem – informowanie o godzinie. To papież Urban II w 1096 r. nakazał dzwonienie rano i wieczorem na znak wspólnej modlitwy w intencji walczących krzyżowców. Z tego potem wyrosło nasze dzwonienie na „Anioł Pański”.
MB: Zwołanie ludu było ważne, ale jeszcze ważniejsze było jego umocnienie. Wierzono, że taki poświęcony dzwon ma wręcz moc nadprzyrodzoną, że w ludziach, którzy słyszą jego głos, wzrasta pobożność i wolni są od pokus Szatana. Mówiono nawet, że dzwon to jest kaznodzieja…
HS: Powtarzano też, że jego bicie przeraża Szatana, który tak się boi, że nie może wyrządzać szkody ludziom.
MB: Całą mistykę dzwonów można by napisać! Dlatego nie lubię tych sztucznych dzwonów, nagranych i odtwarzanych w kościołach. Niby na zewnątrz brzmi to tak samo, ale całe sedno tajemnicy dzwonów znika. Może jak nie ma prawdziwej wieży i dzwonu, to nie ma co udawać?
HS: Żeby nam nie zanikło to, co oznacza bicie w dzwon i co oznacza jego dźwięk. Przecież Szatan nagrania z płyty się nie boi…