Monika Białkowska: Trudno będzie w tym roku przeżywać Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Nie spotkamy się pewnie całymi rodzinami przy grobach. Rozumiemy, że tak trzeba, ale to jest ważne: ten wymiar pożegnania ze zmarłym – pogrzebu, grobu…
Ks. Henryk Seweryniak: To jest ważne bez wątpienia. Martwi mnie to, że we współczesnych pochówkach, przynajmniej tu na Mazowszu, zaczyna się zbyt wiele upraszczać... Celebrans ma najczęściej przygotowaną dwie, trzy wersje homilii i stosuje je niemal hurtowo. Nie znam parafii, tak jak w regionie podparyskim czy w Westfalii, gdzie duszpasterz idzie do rodziny przeżywającej żałobę, składa kondolencje, rozmawia o zmarłym, o jego ostatnich chwilach, o relacji z bliskimi, o tym, jak ważna była dla niego praca, jak spędzał czas wolny, jakie miał ulubione miejsca, hobby. Potem razem z najbliższymi wybierają czytania biblijne, ustalają, kto podejmie się roli lektora w trakcie pogrzebu. Kiedyś znaczącą rolę odgrywały tzw. puste noce – rodzina i sąsiedzi gromadzili się przy trumnie zmarłego, śpiewano, modlono się. Teraz tego z oczywistych względów nie ma. Ale są domy pogrzebowe. Czy nie byłoby dobrze stworzyć w parafiach pewnego rodzaju bractwa, na przykład św. Józefa czy św. Łazarza? I żeby to było bractwo złożone ze świeckich czy choćby z sióstr zakonnych, które przewodniczyłoby tam – na zaproszenie rodziny – różańcowi czy innym modlitwom? Niestety, księża niekiedy skracają i prawdę mówiąc, banalizują obrzędy pogrzebowe. Coraz rzadziej używa się kadzidła podczas ceremonii w kościele lub kaplicy cmentarnej, rezygnuje się z kapy... Rutyna i brak więzi z cierpiącymi członkami wspólnoty parafialnej, którzy przeżywają żałobę, nie są wcale lepsze od dawnej przesady w obrzędach pogrzebowych.
MB: Ludzie chcą swoim bliskim dać to, co najlepsze. Tyle że w różnych czasach to „najlepsze” różnie definiują. Już w najstarszych pochówkach na polskich ziemiach, takich sprzed sześciu tysięcy lat (a więc dwa tysiące lat przed Abrahamem!), przy ciałach znajdowano z pewnością niezwykle cenne pasy z kilku tysięcy muszli. Każdą muszlę trzeba było oszlifować, w każdej zrobić dziurkę, żeby ją nawlec, samo robienie tej dziurki trwało około dwudziestu minut. I to wszystko potem szło „na zmarnowanie”, do grobu. Ale widać już wtedy ludzie uważali, że warto, że tak trzeba. Potem już wszystkie ludy dawały swoim zmarłym do grobów najróżniejsze dary. Przecież i my dajemy, choć w chrześcijaństwie raczej symboliczne: ale i modlitewnik często do trumny wkładamy, i różaniec… Tyle że obrzędy z czasów przed chrześcijaństwem się nie zachowały i zwyczajnie nie wiemy, czy i wtedy byli skłonni do tej „zbytniej przesady”, czy raczej upraszczali wszystko…
HS: Chrześcijaństwo sporo zmieniło w myśleniu o pochówku. Michael Lauwers w książce Narodziny cmentarza pisze, że organizacja cmentarzy jest jedną z najważniejszych cech organizacji życia społecznego, jaka się ukształtowała w średniowiecznej zachodniej Europie. I że doskonale obrazują ją zmiany w krajobrazie między VII a XII wiekiem, kiedy to ludzie zaczynają mieszkać w bezpośredniej bliskości swoich zmarłych. Zarówno ta obecność szczątków minionych pokoleń w sercu zamieszkałej przestrzeni, jak i groby w centrach miast i wsi to według niego wielka nowość w stosunku do zwyczajów grzebalnych, które charakteryzują społeczeństwa starożytne.
MB: Nie wiem, kim jest pan Lauwers, ale widać ma słabe informacje, albo przynajmniej zbyt wąską perspektywę. Zmiany w średniowieczu – w odniesieniu do czego? Jakiej starożytności? Bo już w neolicie, dwa tysiące lat przed Abrahamem w takim Biskupinie ludzie pochowani byli tuż przy długich domach. Więc nie w średniowieczu człowiek zaczął mieszkać „w bezpośredniej bliskości swoich zmarłych”. To się po prostu w różnych kulturach powtarzało i wiązanie tego wyłącznie z chrześcijaństwem jest nadużyciem. Każdy archeolog tę tezę obali, więc nie brnijmy w to.
HS: To chodźmy już wprost do średniowiecza, bez porównań. Bo tam było naprawdę ciekawie. Wyobraź sobie, że pierwsze oficjalne ryty poświęcenia cmentarza spotykamy dopiero w księgach liturgicznych z X wieku!
MB: I jak to wyglądało? Jak to opisuje Pontyfikał płocki? Spodziewam się, że było spektakularnie!
HS: Najpierw w czterech punktach granicznych cmentarza ustawiano cztery świece. Potem odmawiano siedem psalmów pokutnych, dokonywano poświęcenia wodą święconą, a na końcu odmawiano dwie modlitwy. Ale ważniejsze niż gesty były tam jednak słowa tej modlitwy: prośba, by Stworzyciel i Odkupiciel tego wszystkiego, co widzialne i niewidzialne, uświęcił, oczyścił i pobłogosławił miejsce, na którym ci, którzy ufają w odpuszczenie grzechów, oczekiwali trąby pierwszego archanioła. Przepiękne. Pamiętaj, że wtedy szczególnie chodziło o to, żeby ukazywać tajemnicę obcowania świętych w Kościele: dlatego cmentarze miały powstawać blisko miejsca zamieszkania ludzi wierzących, od dwóch do pięciu mil, i w sercu tych cmentarzy były kościoły.
MB: Nawet jeśli tego dziś nie pamiętamy, to znajdujemy tego ślady. Wciąż zresztą są kościoły, przy których nadal są cmentarze…
HS: Prawdopodobnie również w Płocku, zanim powstało tu biskupstwo, w grodzie był kościół poprzedzający katedrę – i świadczą o tym właśnie ślady jedenastowiecznego cmentarzyska.
MB: Poświęcona ziemia była tylko dla chrześcijan?
HS: Tu właśnie pontyfikał zaskakuje. Nie wspomina wprost, kto może być pochowany na poświęconym cmentarzu: nie ma ani warunku bycia ochrzczonym, ani wytrwania w wierze katolickiej. Jednak wspomnienie o „spoczywających w Chrystusie” sugeruje, że cmentarz usytuowany przy kościele był miejscem zarezerwowanym dla uczniów Chrystusa…
MB: Dla uczniów Chrystusa, którzy nie tak szybko pozbyli się pogańskich obyczajów. Leon IV w Admonitio synodalis jeszcze w IX wieku musiał z nimi walczyć!
HS: Owszem. Znalazł się w tym dokumencie przepis i na temat cmentarzy: „Zabraniajcie śpiewów i tańców niewiastom w przedsionku kościoła. Pieśni diabelskich, które lud o nocnej porze zwykł śpiewać nad zmarłymi, śmiechów, w które wpada, zabraniajcie przywołując na świadka Wszechmogącego Boga”. Średniowieczne cmentarze bywały i miejscem handlu, kuglarstwa, odgrywania przedstawień, usuniętych z liturgii, tańców na grobach, rubasznych śpiewów, a nawet prostytucji.
MB: Takie miejsca spotkania życia i śmierci, spotkania wiary i zabobonów – w sumie nieustannie bez wieków. Tym bardziej trzeba sobie przypominać, na czym polega chrześcijańskie obcowanie świętych. I że ono trwa nawet wtedy, kiedy nie możemy tak tłumnie jak dotąd iść na cmentarz.
HS: Wiesz, co roku 19 października jeździliśmy z płockim KIK-iem na tamę pod Włocławkiem, skąd bandyci z UB zrzucili ciało błogosławionego księdza Jerzego. Najpierw modliliśmy się o jego beatyfikację, o prawdziwie wolną Polską. Teraz przez jego wstawiennictwo modlimy się o wolność naszych sumień, o zwyciężanie zła dobrem. W tym roku pojechałem tam sam, inni zresztą też, sami lub małymi grupkami. Stałem samiuteńki najpierw na dole, przy tamie, w pobliżu miejsca, w którym wyłowiono zwłoki, a potem paręset metrów dalej, przy krzyżu męczeństwa, ustawionym przez bp. Muszyńskiego, ówczesnego biskupa włocławskiego. Wiatr, silny wiatr burzył fale Wisły, świszczał w uszach, przewracał znicze. Samotność… Samotność może jednak mówić. Mówić dużo i dobrze. Zwłaszcza nad grobem.