Jestem w tej chwili idealnym obywatelem covidowej Polski. Dlaczego? Tydzień temu uległem wypadkowi. Od tej pory rzadko wychodzę z domu, przestrzegam więc restrykcji z naddatkiem. I miałem zamiar, obserwując świat jedynie przez rozmaite ekrany, napisać o czymś, co powinno nas najbardziej obchodzić. O pandemii, a konkretnie o lekarzach w pandemii. A jednak nie piszę.
Nie będę oceniał werdyktu Trybunału, bo musiałbym generować piętra rozważań, dla których ramy 3 i pół tysiąca znaków to za mało. Niemodne podejście, wiem, trudno. Mam poczucie, że sędziowie pisowskiego Trybunału napisali wyrok poprawny – i w sensie prawnym, i moralnym. A równocześnie przewiduję falę nieszczęść, która nas z powodu tego orzeczenia spotka.
I nie chodzi mi o prawicę, która od dawna rzadko budzi mój entuzjazm. Nawet i nie o formalne wpływy mojego Kościoła, choć ich erozja to problem. Chodzi o obserwację, którą poczynił znajomy artysta, wobec orzeczenia Trybunału krytyczny, ale zniesmaczony stylem walki z nim (są jeszcze tacy). Polska wspólnota już praktycznie nie istnieje.
To należało przewidzieć, bo przecież TK działał na podstawie uzgodnień politycznych – powiedzmy szczerze prezes TK Julii Przyłębskiej z Jarosławem Kaczyńskim. Kontekst takich przełomów jest ważny, a dyplomacja w kształtowaniu oblicza świata nie zawsze jest grzechem. Choć wiem, jak to brzmi w obliczu samego przedmiotu sporu.
W szkole nauczono mnie, co to jest tragedia. To utwór z dwoma rozwiązaniami, które tak czy inaczej muszą przynieść zło. Z taką sytuacją mamy do czynienia. I teraz właściwie powinienem już skończyć.
Ale nie skończę. Oto moja koleżanka, z którą w 1991 r. zaczynaliśmy pracę dziennikarza politycznego w Sejmie, oznajmia, że „zarzut profanacji ma w głębokim poważaniu”. Mowa o niedzielnych najściach na kościoły. Mnie to wprawia w osłupienie. Ta dziennikarka to dawna działaczka KIK, podkreślająca przez lata swój katolicyzm, podobno harmonijnie współistniejący w niej z opcją liberalno-lewicową w kwestiach polityki. Obwieściła, że najścia na świątynie jej nie przeszkadzają, bo to walka z „katolickimi fanatykami”.
Mógłbym tłumaczyć, że to przecież nie Kościół sfałszował wybory, a prawdopodobnie wcale nie zostały sfałszowane. Że prawo, także jego sądowe interpretacje, zawsze modelowane jest według jakiejś aksjologii. Jeśli TK użył tej katolickiej (choć wystarczyły same przepisy konstytucji), to nie jest powód, aby odpowiadać atakami na religię. Przypomnę na dokładkę, że przez pięć lat Kościół nie był w stanie uzyskać takiej zmiany, i zresztą naciskał na nią umiarkowanie. Mógłbym to przypominać, tyle że dyskusja z kimś w amoku (albo z kimś, kto amok markuje) sens ma średni.
Jeśli już, walczcie z politykami. Nie wiem, czy taka totalna wojna jest zgodna z logiką demokracji. Ale mogę nawet zrozumieć wściekłość na Jarosława Kaczyńskiego za sam fakt jednoosobowej zabawy prawem i polityką całego państwa. I za okazywanie pogardy wszystkim oponentom.
Ale atak na religijne instytucje? To akt czystego szaleństwa, nihilizmu, kulturowego wykorzenienia. Takie „drobiazgi” jak zniszczenie w Poznaniu pomnika 25. Pułku Ułanów Wielkopolskich, bo stoi przed świątynią, to dodatkowe potwierdzenie. Furia zakładająca walkę z całym „dawnym światem” jest poza wszystkim manifestem infantylizmu i niedouczenia.
Że wielu ludzi po katolickiej i prawicowej stronie prowokowało los swoim brakiem empatii czy obłudą? Pewnie tak. Ale to ci „oburzeni” ze swoimi niszczycielskimi skłonnościami odbierają mi chęć dalszego życia w mojej Polsce. O nich więc piszę jako o pierwszych.