Logo Przewdonik Katolicki

Nadzieja większa niż mur

Dagmara Lis
Spotkanie 300 rodzin rozdzielonych granicą w Ciudad Juarez w Meksyku, w październiku ubiegłego roku fot. LUIS TORRES PAP/EPA

Rozmowa z Nawojką Mocek-Galliną, wolontariuszką organizacji Annunciation House, która pomaga migrantom na granicy amerykańsko-meksykańskiej

O tym, co robicie, powinniśmy rozmawiać, ponieważ...
– ...ponieważ do polskich mediów nie dociera wiele informacji z tych terenów. My również nie zdawaliśmy sobie sprawy ze skali problemu.

Jak to się stało, że młode, polsko-włoskie małżeństwo trafiło do El Paso – miasta w stanie Teksas na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku?
– Marzenie o tym, by razem pojechać na wolontariat, pojawiło się jeszcze przed ślubem. Bardzo zależało nam, by nasza praca była związana z pomocą międzynarodową dla migrantów lub uchodźców. W trakcie poszukiwań odkryliśmy Annunciation House. To chrześcijańska organizacja, której celem jest pomaganie osobom znajdującym się na pograniczu amerykańsko-meksykańskim.

Co tam zobaczyliście?
– Przylecieliśmy do El Paso na początku grudnia i natychmiast zaczęliśmy pracę w największym schronisku na granicy z Meksykiem, które ulokowane jest w nieczynnym magazynie. Przestrzeń nie bez powodu jest ogromna – jeszcze rok temu docierało do niego od pięciuset do nawet siedmiuset osób dziennie. Ubiegający się o azyl pochodzą z Ameryki Środkowej – z Meksyku, Gwatemali, Salwadoru, Nikaragui, ale też z Ameryki Południowej – Brazylii, Ekwadoru, Wenezueli. Pracowaliśmy tam, codziennie przygotowując posiłki, czyste ubrania i miejsce do spania dla osób, przywożonych do naszego domu autobusami z ośrodków detencyjnych. Ośrodki te kierowane są przez agencję rządową ICE (Immigration and Customs Enforcement), która ma przeciwdziałać nielegalnej imigracji i przetwarzać składane wnioski o legalny pobyt. W praktyce jednak są one po prostu aresztami. Migrantom zabiera się większość rzeczy, łącznie ze sznurówkami, podaje tylko zimne jedzenie, traktuje jak przestępców. Nasi goście po przyjeździe nie wiedzieli, gdzie są; byli ogromnie zdumieni, gdy mówiliśmy im, że mogą użyć telefonu i się wykąpać, że są wolni i bezpieczni. Widzieliśmy, jak z ich twarzy znika strach i napięcie. To były ogromnie trudne przeżycia.

Kiedy opowiadasz o sytuacji w El Paso, myślę o Europie, o wyspie Lesbos i o tych, którzy na nią trafili. Uciekają przed wojną, głodem, biedą, dyskryminacją; kojarzą Europę z dobrobytem i szansą na poprawę warunków życia, a czekają na nich nieludzkie warunki i odrzucenie. 
– Tak, ta analogia nasuwa się natychmiast. Osoby, które spotkałam w Annunciation House pochodzą z krajów, które mają bardzo głębokie wewnętrzne problemy. Skorumpowane rządy, rozwinięte gangi narkotykowe, przemoc wobec kobiet. Spotkałam również osoby, które uciekały ze względu na swoją orientację seksualną. Wielu wciąż wierzy w american dream, w to, że po drugiej stronie granicy znajdą nowe życie. Decydują się na migrację, by zapewnić lepszą przyszłość swoim dzieciom. Znaczna część Amerykanów uważa, że uciekający z południa nie mają prawa ubiegać się o godne warunki życia ich kosztem. Prawda jest jednak taka, że to właśnie rządy USA od lat eksploatują kraje Ameryki Środkowej i Południowej i blokują możliwość rozwijania się lokalnych biznesów. Administracja Donalda Trumpa dąży do tego, by zlikwidować możliwość ubiegania się o azyl; pandemia sprawiła, że granice są zamknięte, trudno powiedzieć, kiedy znów się otworzą. Jeśli obecny prezydent wygra zbliżające się wybory, wątpliwe, czy kiedykolwiek to nastąpi. 

Wspomniałaś o zamkniętych granicach. Co w takim razie obecnie dzieje się z tymi, którzy przed ich zamknięciem trafiali do Annunciation House?
– Przed zamknięciem granic wszyscy migranci byli obejmowani programem Migrant Protection Protocols. Zakłada on, że tylko osoby pochodzenia meksykańskiego mogą próbować przekroczyć granicę USA; obywatele pozostałych krajów najpierw muszą ubiegać się o azyl w Meksyku, a dopiero później w Stanach. O pozwoleniu na stały pobyt decyduje rozprawa sądowa; do czasu jej rozstrzygnięcia należy pozostać przy granicy. Obecnie, z powodu pandemii, o azyl nie może ubiegać się nikt, nawet mieszkańcy Meksyku, a rozprawy osób, które zostały objęte programem MPP przed zamknięciem granic, są przekładane na jeszcze późniejsze terminy. Rozmawiałam ostatnio z kobietą, której przesunięto rozprawę na luty – jest wycieńczona psychicznie. Lata bezczynności zabijają, a powrót do Gwatemali grozi jej represjami. Meksyk jest uznawany za kraj bezpieczny – nic bardziej mylnego. Wielu oczekujących na azyl narażonych jest na porwania; mogą również być wykorzystywani do przemytu narkotyków. Tylko 1–2 procent wniosków o azyl składanych przy granicy jest rozpatrywanych pozytywnie. Muszę przypomnieć, że na granicy amerykańsko-meksykańskiej istnieje wysoki na kilkanaście metrów mur. Niektórzy umieszczeni w programie MPP tracą nadzieję i próbują go sforsować – wiem o przypadkach połamanych kończyn, pleców. Inni zdają się na łaskę i niełaskę przemytników, którzy żądają ogromnych sum pieniędzy, a później często porzucają swoich klientów na środku pustyni.

Słucham Twojej opowieści, a w tle słyszę dziecięce wołania: Nawojka, Nawojka! Chyba ktoś Cię potrzebuje?
– (Śmiech) Tak, to Maria – lat trzy. Obecnie, z powodu zamkniętych granic, zostaliśmy skierowani do Juarez, miasta po stronie meksykańskiej, w którym są dwa domy należące do naszej organizacji, oferujące pomoc migrantom. Maria i inne dzieciaki mają tutaj dostęp do zajęć edukacyjnych – z matematyki, angielskiego, czytania i pisania; prowadzimy także gry i zabawy. Dla dorosłych są lekcje angielskiego. Rozpoczął się również projekt, umożliwiający naszym gościom pracę bez wychodzenia z domu – wyszywają oni tradycyjne wzory meksykańskie na torbach, sprzedawanych później jako pamiątki.

Jakiś czas temu razem prowadziłyśmy w Poznaniu spotkania informacyjne o uchodźstwie i migracji, bardzo ważne było dla nas wtedy, by mówić o konkretnych osobach, dostarczać solidnej wiedzy, obalać fake newsy. Zastanawiam się, czy kontynuowanie tego ma sens, czy takie działania są naprawdę skuteczne i potrzebne?
– Z pewnością tak. Właśnie dla tych konkretnych osób, które spotykamy. Poznałam kobietę, która pochodzi z Hondurasu. Jej dziadek stawiał opór gangowi narkotykowemu – zginął, i cała jego rodzina musiała natychmiast uciekać. Inna, mama czwórki dzieci, uciekła od partnera, który robił interesy z gangami. One nie są bezpieczne w Meksyku – powiązania między grupami przestępczymi są międzynarodowe, kiedy uciekasz z jednego kraju, twoi wrogowie mogą znaleźć Cię w innym. Warto o tym wiedzieć, zanim się kogokolwiek oceni.
 
Czy jest cokolwiek, co my, Polacy, możemy zrobić z tą wiedzą?
– Jest kilka rzeczy, a najważniejsza z nich to nieustanne przypominanie o godności każdego człowieka. Widziałam tu ludzi ogromnie cierpiących z tego powodu, że zarówno w ich ojczyznach, jak i w kraju, do którego chcą uciec, odmawia im się człowieczeństwa. Myślę, że warto zadać sobie pytanie – kim są ci, których uznaję za innych? Skąd bierze się mój strach i czy jest on zasadny? Czy naprawdę chcę budować mur wyraźnie tworzący podział: my i oni?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki