Urzędnicy świeckiego państwa odmawiają wykładowczyni katolickiej uczelni publikacji tekstu o pedofilii w Kościele, zarzucając autorce… chrystianofobię. Czy ktoś wymyśliłby coś śmieszniejszego? Ale w gruncie rzeczy jest to ponury absurd.
Chodzi o artykuł Profilaktyka wykorzystywania seksualnego w Kościele katolickim Ewy Kusz, wicedyrektor działającego przy jezuickiej Akademii Ignatianum Centrum Ochrony Dziecka. Tekst zamówiony przez kwartalnik „Dziecko Krzywdzone. Teoria, Badania, Praktyka” opublikowano w wersji internetowej pisma. Ale Departament Funduszu Sprawiedliwości w Ministerstwie Sprawiedliwości nie zaakceptował tekstu. Urzędnicy uznali, że jego tezy „podpadają pod chrystianofobię”. Ta brawurowa ocena szybko zyskała sławę, kłopotliwą wszakże dla Ministerstwa Sprawiedliwości, i ostatecznie wiceszef resortu publikację kazał przywrócić (pozostając wobec niej krytycznym).
Obszerna analiza Ewy Kusz nie daje oczywiście żadnych podstaw do wspomnianych zarzutów. Cała sprawa dowodzi zaś tego, że urzędnicy państwa, bardziej papiescy niż papież, chcą chronić Kościół przed nim samym. Okazało się, że nie mają bladego pojęcia ani o antypedofilskich dokumentach i działaniach Franciszka, ani o wytycznych polskiego episkopatu. Równie dobrze można by zarzucić chrystianofobię papieżowi. Na coś takiego Ministerstwo Sprawiedliwości jeszcze się nie zdecydowało.
Taka postawa obnaża przekonanie władz, że Kościół jest ich politycznym sojusznikiem, więc trzeba przeciwdziałać wszelkim próbom jego osłabienia. Bo w tym pokrętnym myśleniu oczyszczanie się Kościoła ze zła oraz ewentualna pomoc państwa w tym procesie mogłyby Kościołowi jedynie zaszkodzić. Przypomina się słynne westchnienie kard. Richelieu: „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam”.
Ta żenująca próba cenzury to kolejny już przykład instrumentalnego traktowania Kościoła przez władze. Weźmy choćby sprawę powołania państwowej komisji do spraw wyjaśniania przypadków pedofilii. Uczyniono to, jak pamiętamy, na fali społecznego wzburzenia wywołanego drugim filmem braci Sekielskich. Trzeba było 9 miesięcy, aby do ustanowionej przez sejm Komisji powołany został jej pierwszy członek (maj 2020). Czy takie tempo pozwala wierzyć, że komisja chce cokolwiek wyjaśniać?
Ojciec Adam Żak, szef Centrum Ochrony Dziecka, pytany w czerwcu ubiegłego roku o nadzieje, jakie wiąże z działaniami państwa na rzecz ochrony małoletnich, odparł: „Jeśli to będzie komisja ustanowiona przez organy polityczne, to jestem tu bardzo nieufny i zachowuję dużą rezerwę”. Jak widać, ojciec Adam miał rację, choć pewnie wolałby jej nie mieć. Tak czy inaczej ani on sam, ani Centrum na pewno nie musi tłumaczyć się z rzekomej „chrystianofobii” ani też niczego udowadniać. W przeciwieństwie do władz, które – chcąc bronić poważnie nadwyrężonej reputacji – powinny wykazać, że naprawdę chcą rozprawić się z pedofilią i przeciwdziałać krzywdzeniu nieletnich. Kiedy zrozumieją, że tylko w ten sposób przysłużą i Kościołowi, i całemu społeczeństwu?