Bardzo mocno krytykowałem podjętą dwa lata temu przez Prawo i Sprawiedliwość decyzję, by o 20 proc. obniżyć zarobki najważniejszych osób w państwie. Uważałem, że to decyzja populistyczna, oparta na najniższych emocjach społecznych. Tak już jest, że obywatele pytani, ile powinni zarabiać politycy, odpowiadają, że jak najmniej, jakoś niechętnie patrzymy na to, że innym wiedzie się lepiej i jakoś tak skonstruowana jest ludzka natura, że wiedząc, iż komuś będzie gorzej, czujemy gorzką satysfakcję. Chcąc przykryć kryzys związany z olbrzymimi nagrodami, jakie wypłacała ministrom premier Beata Szydło, Jarosław Kaczyński kazał przeprowadzić przez parlament obniżkę płac, by pokazać Polakom, że PiS wcale nie jest pazerne na publiczne pieniądze. Doszło do sytuacji paradoksalnej – zarobki posłów, ministrów i innych ważnych osób nie były podnoszone przez kilkanaście lat. Zamiast więc je podnieść, zostały dodatkowo obniżone. Uważałem wtedy – i zdania nie zmieniłem – że takie działanie to po prostu psucie państwa. PiS by rozwiązać swój doraźny problem polityczny, odwołało się właśnie do populizmu, do społecznej zawiści, wypuściło z szafy właśnie demona społecznej zawiści.
Nie dołączę do chóru krytyków podjętej w środku wakacji podwyżki płac dla najważniejszych osób w państwie. I nie będę krytykował ani Prawa i Sprawiedliwości, które taki pomysł zgłosiło, ani posłów opozycji, którzy w przytłaczającej większości stosowną ustawę poparli. To bowiem miara odpowiedzialności polityka, by umieć też podejmować decyzje niepopularne, ale dobre dla państwa. I to też miara opozycji, która wiedząc, że może na tym tylko stracić, rządzących w tej decyzji winna poprzeć i zagłosować za podwyżką dla polityków.
Oczywiście pojawiają się głosy, że kryzys pandemiczny to zły czas na podwyżki. Tak, to prawda, ale dla niepopularnych decyzji jest zawsze zły czas. Krytycy rządu wytykają, że w innych krajach właśnie na znak solidarności z obywatelami, którzy tracą pracę, politycy czasowo obniżają sobie pensje, a tymczasem w Polsce jest na odwrót. Czy to dobrze? Oczywiście, że nie. Oczywiście błędem było obniżenie pensji polityków trzy lata temu, a to, że dziś trzeba to zrobić, jest konsekwencją tamtego błędu. Niemniej osoby, które podejmują decyzje dotyczące 40-milionowego państwa, szczególnie dotyczy to wiceministrów (skutki decyzji przynoszą czasem wielomiliardowe konsekwencje), nie powinny zarabiać znacznie mniej w porównaniu do osób pełniących odpowiedzialne funkcje w sektorze prywatnym. Oczywiście, jeśli ktoś myśli o zarabianiu grubych milionów, niech idzie do sektora prywatnego, praca dla państwa to też służba. Ale jeśli zarobki polityków będą rażąco małe, następować będzie nie tylko selekcja negatywna. W dodatku im gorzej zarabiają politycy, tym bardziej zależni są od rozmaitych nieformalnych układów (zatrudniania w spółkach żon, teściowych, szwagrów, zięciów itp.).
Z pewnością politycy stracą na popularności na tym, że podjęli teraz taką decyzję. Ale mam głębokie przekonanie, że jest to decyzja słuszna, nawet jeśli zmieniając ją dziś po kilku latach, rządzący przyznają, że wtedy popełnili błąd.