Sto lat temu w sierpniu 1920 r. Polska, wciąż w kolebce swej niepodległości, stanęła wobec zagrożenia, iż nigdy tej kolebki nie opuści, że nie będzie jej dane przeżyć wszystkich doświadczeń dzieciństwa, młodości i wieku dojrzałego. Wystarczy spojrzeć na Ukrainę, Białoruś, Zakaukazie, a będziemy wiedzieć, jaki los mógł nas czekać. Dwudziestolecie, nie idealne przecież, dało nam ważną spuściznę. Pokolenie Kolumbów, wspaniała młodzież wychowana w kulcie niepodległości, ideowa i ofiarna. Kultura – wolna, krytyczna i twórcza. Nauka – swobodna w swych dociekaniach, nieskrępowana ideologicznymi ograniczeniami. Gospodarka – mozolnie odbudowywana po wojennych zniszczeniach. Wielkie wyzwanie scalenia kraju tak różnego poziomem rozwoju, mentalnością obywateli, brakiem wspólnego systemu prawnego, walutowego, oświatowego. Alternatywą, latem 1920 r., była Polska Republika Sowiecka, niedługo część ZSRR. Jakie dziedzictwo pozostawiłaby nam, gdyby na nasze nieszczęście powstała? To oczywiste, zostalibyśmy pozbawieni wszystkiego, co stanowi fundament naszej państwowej i narodowej tożsamości: konstytucji marcowej i kwietniowej, parlamentaryzmu, pomajowych doświadczeń autorytarnych, socjalistów, narodowców i państwowców, Grabskiego i Kwiatkowskiego, skamandrytów, futurystów, Tuwima, Dąbrowskiej, Jasieńskiego, gdzież byłyby „Wiadomości Literackie”, „IKAC”, nasz „Przewodnik Katolicki”, gdzie byłby Niepokalanów św. Maksymiliana i cały wolny rynek idei? Jakże wybiórczy to katalog różnorodności tamtego Dwudziestolecia! To, kim dziś jesteśmy, do czego się odwołujemy, kogo cytujemy, zawdzięczamy tamtemu sierpniowemu zwycięstwu, ono nas uratowało, być może nie tylko nas.
Mitologizacja i polityka pamięci
Jest co świętować, jakże przecież mało w naszej historii takich zwycięstw, oczywistych, wykorzystanych i jednoznacznych. Wspomnienie Bitwy Warszawskiej zasługuje na to, aby być instrumentem budowania wspólnoty ponad podziałami współczesnych sporów. Pamięć o niej niemal zaraz nabrała wymiaru mitycznego, zwycięstwo stało się Cudem na Wisłą, uniwersalną opowieścią umieszczającą Polskę, jej twórców i obrońców, w kontekście nadprzyrodzonego ładu, starcia sił dobra i zła. Takiego mitu nie powinniśmy postrzegać w kategoriach zmyśleń i konfabulacji, to on przecież umacniał Polaków w przekonaniu o słuszności ich sprawy, o sprawiedliwości dziejów i Opatrzności nimi kierującej. O ileż trudniej byłoby nam przetrwać nieszczęścia XX stulecia bez takiego mitu. Warto jednak dostrzegać, że historia przeradza się w mit nie zawsze spontanicznie, naturalnie i bez zewnętrznych ingerencji. Wielkie i pamiętne wydarzenia historyczne są bowiem drogocennym surowcem, który można przetopić w konkretną formę pamięci historycznej społeczeństwa. Piece, w których wytapia się owa pamięć, to szkoły, uczelnie, muzea, pomniki, uroczystości rocznicowe, uchwały sejmowe i senackie, finansowana ze źródeł państwowych kultura popularna – filmy, komiksy, piosenki, imprezy sportowe etc. etc. To one właśnie formują obraz i ocenę przeszłości, wpływające na nasze umysły. Wieloletnie badania tzw. kultury pamięci pokazują mechanizmy wpływu na pamięć zbiorową społeczeństwa, te naturalne i spontaniczne oraz te wynikające z polityki pamięci, celowych i zaprogramowanych działań władzy i innych ośrodków pragnących, aby ludzie postrzegali przeszłość wedle ich potrzeb. Z reguły ci, którzy są w ten sposób manipulowani, sami już tego nie dostrzegają. Im odleglejsze w czasie są fakty, im słabszy przekaz międzypokoleniowy, tym bardziej rytualne są formy ich upamiętniania, coraz trudniej rozróżnić, co jest mitem autentycznym, a co wykreowanym. Jest w naszej historii ostatniego stulecia wiele wydarzeń, które mogą służyć jako modelowy przykład takiej właśnie, złożonej i niejednoznacznej, mitologizacji oraz związanej z nią polityki pamięci. Jednym z najważniejszych jest Bitwa Warszawska i jej mit – opowieść o Cudzie nad Wisłą.
Jak rodził się mit Cudu
W dwudziestoleciu międzywojennym wspomnienie sierpnia 1920 r. było jeszcze świeże, żyli główni bohaterowie ówczesnych wydarzeń, politycy, dowódcy, żołnierze, a to z reguły nie sprzyja głębszej i bardziej wyważonej refleksji historycznej. Opis wojny polsko-bolszewickiej i wiktorii warszawskiej miał zatem w latach 20. i 30. bardzo emocjonalny charakter. „Obrona przed bolszewizmem, który szatańską wstęgą czerwoną okrąża ziemię całą”, to typowa fraza obecna w tekstach prasowych, przemówieniach polityków i przekazach wizualnych, np. plakatach rozklejanych w całym kraju. Już w czasie trwania walk nad Wisłą pojawia się określenie „Cud nad Wisłą”, które jest początkowo elementem endeckiej walki z Piłsudskim, miał on być jakoby tak beznadziejnym wodzem naczelnym, że do zwycięstwa potrzeba było cudu. Jednak ta polityczna geneza mitu została szybko zapomniana, a w społeczeństwie zaczęło formować się religijno-patriotyczne jego rozumienie, osadzone w kontekście innego, mocno obecnego w świadomości Polaków, motywu: „Polonia antemurale Christianitas” (Polska przedmurzem chrześcijaństwa). Mit Cudu rodził się w sposób naturalny i autentyczny, był wyrazem przekonania, szczególnie ludu, o nadprzyrodzonym wymiarze zwycięstwa. W zaraniu młodego, chwiejnego państwa i nieuformowanej świadomości narodowej wielu jego obywateli – zwłaszcza chłopów – ten mit i jego religijny wymiar były bezcenne. Dawały odrodzonej Polsce autorytet, wzmacniały wiarę w jej trwałość, uświadamiały potrzebę jej obrony, jako powinności moralnej. Tę formę pamięci wzmacniały podręczniki do historii Polski i nauczanie Kościoła.
Wojna o pamięć
Jednak już w dwudziestoleciu międzywojennym pojawiają się przejawy „wojny o pamięć” i różnych, sprzecznych „polityk historycznych”. „Polska, która stawiła opór bolszewizmowi, uratowała Europę i kulturę Zachodu”, te motywy opowieści o Bitwie Warszawskiej nie były przedmiotem sporów między różnymi środowiskami politycznymi. Co innego kwestia zasług, tu walka o kształt pamięci społecznej przybierała formy bardzo brutalne. W pewnym uproszczeniu można ją sprowadzić do starcia dwóch największych wówczas obozów: sanacji i endecji, piłsudczyków i wyznawców Dmowskiego, państwowców i narodowców. Dogmatem tych pierwszych było przypisywanie wyłącznej zasługi zwycięstwa „geniuszowi Józefa Piłsudskiego”. „Bohater, który ocalił Polskę i całą Europę przed pożogą bolszewicką”, tak brzmiały słowa podręcznika do historii Polski, z którego uczyły się dzieci po maju 1926 r. Od czasu dojścia do władzy sanacji taka interpretacja stawała się coraz bardziej oficjalna, z czasem inne poglądy zaczęły być tępione przez cenzurę, a nawet prawo karne. Na mocy „Ustawy z dnia 7 kwietnia 1938 r. o ochronie imienia Józefa Piłsudskiego, Pierwszego Marszałka Polski”, za negowanie wkładu, nieżyjącego już wtedy Marszałka, w budowę i obronę niepodległego państwa można było iść do więzienia na pięć lat. Mimo to, a może właśnie dlatego, inne oceny były wciąż żywe. Przodowała endecja, którą sam Piłsudski, nazwał swego czasu: „zaplutym karłem na krzywych nóżkach, wypluwającym swą brudną duszę, opluwającym mnie zewsząd”. Otóż autorzy i politycy związani z obozem narodowym z wielką determinacją pragnęli przekonać społeczeństwo o tym, że ówczesny Naczelnik Państwa nie miał żadnych zasług dla sierpniowego zwycięstwa. Na „prawdziwego” bohatera kreowano gen. Tadeusza Rozwadowskiego, gen. Józefa Hallera, a nawet szefa francuskiej misji wojskowej gen. Maxime’a Weyganda. Ton polemik w tej rzeczywistej wojnie o pamięć był niezwykle zajadły, poglądy radykalne, kreowana rzeczywistość całkowicie czarno-biała. Przeszłość była w niej polem, na którym ścierały się bohaterstwo i zdrada, i nic poza nimi. To już wtedy, na tle pamięci o Bitwie Warszawskiej Polacy podzielili się na wyznawców różnych wizji przeszłości, środowiska posiadające własnych bohaterów i rozbieżne hierarchie ich zasług. Pamięć uformowana inaczej była zawsze „zakłamana” i „fałszywa”.
Usunięta i ocalona
Paradoksem pozostaje, że pamięć warszawskiego zwycięstwa, jako elementu jednoczącego i budującego poczucie narodowej wspólnoty, uratowali ci, którzy ze wszystkich sił starali się ową pamięć zniszczyć, albo skrajnie zafałszować – komuniści. W czasach stalinowskich polityka historyczna władz PRL była prostą kalką propagandowego przekazu sowieckiego. Jego charakterystyczną cechą było całkowite pomijanie Bitwy Warszawskiej. Wojna polsko- bolszewicka była określana jako: „imperialistyczna awantura wojenna”, zachwycano się „zwycięskim pochodem Armii Czerwonej”, przed którym armia polska „bezładnie uciekała”. Wtedy Piłsudski „nie mając już siły do kontynuowania wojny i oczekując z trwogą kontrofensywy, zmuszony był zawrzeć rozejm”. Po 1956 r. Bitwa Warszawska zaczęła się pojawiać w podręcznikach, ale zawsze jako przypadkowy fakt, wstrzymujący na jakiś czas nieuniknione zwycięstwo komunizmu, wynikające z marksistowskiej logiki dziejów. Charakterystyczne dla takiej polityki było odwracanie ról agresora i ofiary, szkalowanie osoby Piłsudskiego, wreszcie przedkładanie interesów imperium sowieckiego i logiki walki klas ponad patriotyczne przywiązanie Polaków do suwerennego państwa i jego niepodległości. Taka polityka pamięci przyniosła efekty odwrotne do zakładanych. Polacy, upokorzeni utratą niepodległości państwa, z którym wielu miało „rachunki krzywd”, ale które było przecież przedmiotem wielkiej satysfakcji i dumy, tym chętniej wracali do zwycięskich dni sierpnia 1920 r. i postaci Józefa Piłsudskiego. Mit Cudu nad Wisłą w państwie walczącym z religią i Kościołem, narzucającym zakłamaną i upokarzającą formułę „przyjaźni z ZSRR”, znalazł świetne warunki do rozwoju i przezwyciężenia przedwojennych sporów. Trudno nie uznać go za jeden z ważnych czynników utrwalających w PRL opór społeczny przeciw narzuconej władzy.
To zwycięstwo nie jest niczyją własnością
A jak ma się pamięć o Bitwie Warszawskiej dziś, w Polsce, która znów, choć w znacznie mniej dramatycznych okolicznościach niż wówczas, odzyskała utraconą niepodległość? Ile jest w tej pamięci elementów naturalnych, autentycznych i wspólnotowych, ile zaś produktów różnych polityk pamięci? Niełatwo to ocenić, trzeba by przeprowadzić gruntowne badania stanu dzisiejszej świadomości historycznej w tej kwestii, właśnie świadomości, a nie tylko wiedzy. W zasadzie powinny być to badania dotyczące nie tyle Bitwy Warszawskiej, ale Cudu nad Wisłą, a więc mitu wciąż obecnego w pamięci Polaków. Czy jest żywy, jakie wartości wspiera, jak kształtuje współczesny polski patriotyzm, czy wpływa na wybory polityczne? To tylko wybrane pytania, na które nie mamy dziś odpowiedzi. Coś mnie jednak niepokoi, coraz silniejsze ostatnimi laty akcenty w polityce pamięci zmierzające do zaprzęgnięcia tradycji tamtego zwycięstwa w orszak propagandy „powstawania z kolan”, „dumy narodowej” i patriotyzmu mylonego z nacjonalizmem. Ma to służyć wykreowaniu fałszywego przekonania, że tylko prawica ma tytuł do nazywania się „obozem patriotycznym”, że inne niż prawicowa wizje Polski nie są w istocie „patriotyczne”. To wielkie nadużycie. W 1920 r. narodowa prawica dążyła do porozumienia z Rosją, krytykowała „awanturnictwo” Piłsudskiego, później próbowała niszczyć jego autorytet. Ówczesna lewica, oczywiście nie ta komunistyczna, najmocniej wspierała federacyjną politykę Naczelnika Państwa, zwalczała wpływy bolszewickie. Politycy PPS współtworzyli Radę Obrony Państwa, członkowie tej partii masowo zgłaszali się do armii i ginęli, walcząc w obronie Niepodległej. Tamto zwycięstwo nie jest więc niczyją własnością, źle byłoby, jeśli współczesna polityka pamięci wzorowałaby się na tamtej, z lat 30. Kolejny element naszego dziedzictwa historycznego zawłaszczony przez jedną stronę politycznego sporu utraciłby wymiar jednoczący. Trzeba zrobić wszystko, aby pamięci o Bitwie Warszawskiej nie spotkał los pamięci o żołnierzach wyklętych, zapisanych po latach do jednej z partii politycznych. Warto też pamiętać o klęsce peerelowskiej polityki pamięci, chcącej przebudować hierarchię zasług i wartości w naszej historii. Takie operacje z reguły kończą się klęską. Dzieje polskiej pamięci o wydarzeniach sprzed wieku są tego świadectwem.