W przyszłym roku obchodzić będziemy setną rocznicę Bitwy Warszawskiej. Choć jej zmagania trwały od 13 do 25 sierpnia 1920 r., zbiorowa pamięć na trwałe skojarzyła je z dniem 15 sierpnia i przechowała w micie Cudu nad Wisłą. Dlaczego tak się stało i czy słowo „mit” oznacza w tym przypadku świadome mijanie się z prawdą?
Historia, pamięć i mity
„Historia jest (...) nauką o przeszłości – pod warunkiem że będziemy pamiętać, iż przeszłość staje się przedmiotem badań historycznych dzięki jej odtwarzaniu bezustannie podawanemu w wątpliwość”, napisał wielki francuski historyk Jacques Le Goff. Historia to nauka, jej adepci pragną ukazać kształt przeszłych zdarzeń w sposób najbardziej obiektywny, poddać je rygorom naukowej analizy. Pamięć to pojęcie bardziej złożone, najczęściej rozumiane jako całokształt indywidualnych i zbiorowych wyobrażeń o przeszłości, naznaczonych emocjami, budujących poczucie wspólnoty grup politycznych, etnicznych, narodowych, wyznaniowych i społecznych. Wreszcie mit, który, jakże niesłusznie, utożsamiliśmy dziś z fałszem, kłamstwem, konfabulacją. Nie ma wspólnoty bez mitu, który odwołując się do dawnych zdarzeń, snuje uniwersalną opowieść o tym, co słuszne, prawdziwe, fundamentalne dla jej trwania. Mit nie jest żadnym intencjonalnym fałszem, bez niego nie ostoi się żadna wspólnota ani narodowa, ani polityczna.
Chyba nikt lepiej nie wyłożył natury mitu aniżeli wielki angielski uczony i pisarz J.R.R. Tolkien. Autor Władcy pierścieni jesiennym popołudniem 1931 r. w Oxfordzie wybrał się na spacer ze swym przyjacielem C.S. Lewisem, później autorem Opowieści z Narnii, wówczas deklarującym się jako niewierzący. Rozmawiali o wierze, metaforze i micie. „Mity są bezwartościowymi kłamstwami, chociaż zaprawionymi słodyczą” – powiedział Lewis. Nie, to nie są kłamstwa – odparł Tolkien. „Także wytwory ludzkiej wyobraźni muszą pochodzić od Boga, a zatem muszą odzwierciedlać choć odrobinę wiecznej prawdy. Tworząc mity (…) opowiadający człowiek (…) w istocie współtworzy Boże dzieło i przekazuje nam drobny, rozszczepiony refleks prawdziwego światła”.
Nadprzyrodzona interwencja
Te słowa przypominają mi się co roku 15 sierpnia, gdy w kościele słyszę kazania, w których pojawia się motyw „cudowności” wydarzeń sprzed wieku. Ten motyw wciąż powraca, już od niemal stu lat. Kilka miesięcy po bitwie abp Józef Teodorowicz, ormiańsko-katolicki arcybiskup Lwowa, mówił: „Bóg łaskę zwycięstwa i cud pod Warszawą dał nam przez ręce Tej, która Polski jest Królową. Mówił mi kapłan pracujący w szpitalu wojskowym, iż żołnierze rosyjscy zapewniali go i opisywali, jak pod Warszawą widzieli Najświętszą Pannę okrywającą swym płaszczem Polski stolicę. I z różnych innych stron szły podobne świadectwa”.
I tak trwa do dziś ta opowieść o nadprzyrodzonej interwencji w chwili nieuniknionej, zdawałoby się, klęski. Trwa w homiliach duchownych i przemówieniach polityków, takich jak prezydenta Andrzeja Dudy („interwencja Pana Boga i Matki Najświętszej, która wsparła swoich chłopców, swoje dzieci, żeby mogli się obronić przed sowiecką czerwoną nawałą (…), to jeden z elementów sukcesu”).Wszystkie te opowieści tworzyły i tworzą strukturę mitu, jednego z ważniejszych w naszej najnowszej historii. Mitu, który utwierdza nas w przekonaniu o słuszności naszej sprawy, sensie istnienia suwerennego państwa polskiego, które ratuje Zachód przed wschodnim barbarzyństwem. Gdybyśmy w to nie wierzyli, trudno byłoby nam o taką determinację w obronie Niepodległej.
Cud nad Wisłą to mit, którego egzemplifikacją jest obraz Jerzego Kossaka pod takim właśnie tytułem. Polscy żołnierze szturmują bolszewickie okopy, nad nimi w chmurach galopuje widmowa husaria, a jeszcze wyżej unosi się postać Maryi otaczającej walczących płaszczem swej opieki. Spójna wizja naszej historii, w której współistnieją bohaterowie różnych epok, zespoleni pod opieką Regina Poloniae. Właśnie dlatego dzień 15 sierpnia, jedno z najważniejszych świąt maryjnych, stał się mityczną reprezentacją zwycięstwa. Czyż to nie było potrzebne tamtemu pokoleniu, ukształtowanemu w niewoli, w „kurzu krwi bratniej”, w kulcie klęski i ofiary? Zwycięstwo, pierwsze od czasu wiktorii wiedeńskiej, stało się solidnym fundamentem młodego państwa.
W słusznej sprawie
Historyk nie jest w stanie odpowiedzialnie pisać się o tym, co pozostaje poza sferą możliwą do weryfikacji źródłowej. Dlatego badacz przeszłości, respektujący naukowe zasady metodologii historii, winien wypowiadać się o boskiej interwencji w sierpniu 1920 r. jedynie w kategoriach mitu, który utwierdzał przekonanie o naszej słuszności i racji poprzez legitymizację nadprzyrodzoną, interwencję Opatrzności po naszej stronie. Może i powinien badać, w jaki sposób ów mit powstał, jak się rozwijał i jak działał w różnych historycznych okolicznościach. Nie ma jednak nic do powiedzenia o „cudowności” samej bitwy. Należy bowiem rozróżnić optykę historii – nauki o przeszłości, i mitu, pozostającego we współzależności z pamięcią.
Historia ukazuje nam Bitwę Warszawską, dramatyczne starcie, w którym stawką był los Niepodległej, bitwę, która została wygrana dzięki całkiem racjonalnym wysiłkom dowódców i żołnierzy. Mit umacnia nas w przekonaniu o słuszności naszej sprawy, o sprawiedliwości dziejów i Opatrzności nimi kierującej. Warto, abyśmy te dwie rzeczywistości rozróżnili, abyśmy mówiąc o Bitwie Warszawskiej, wspominali realne, naukowo zweryfikowane fakty, używając zaś pojęcia Cudu nad Wisłą, pamiętali, że poruszamy się w sferze mitu, który poprzez swoje oddziaływanie staje się również faktem. Historia, pamięć i mit splatają się we wspólną narrację, która buduje naszą wspólnotę pamięci. Dlatego nie ośmieliłbym się wyszydzać myśli wypowiadanych w kazaniach na dzień 15 sierpnia, święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. One są wyrazem wiary w trwałość naszej niepodległości, w jej ponaddoczesny wymiar, utwierdzają nas w przekonaniu, iż niepodległa Polska jest elementem nadprzyrodzonego ładu. Mit Cudu nad Wisłą, mit narodu stającego w obronie niepodległości, jakkolwiek dekonstruowany przez historyków, jest i pozostanie jednym z najważniejszych fundamentów Polski Odrodzonej.
Świętując rocznicę warszawskiej wiktorii, powinniśmy więc rozróżnić warstwę historyczną, warstwę pamięci i warstwę mitu. Wszystkie są ważne, wszystkie objawiają nam różne wymiary tamtych dni. Powinniśmy być jednak świadomi, że mówiąc o Bitwie Warszawskiej i o Cudzie nad Wisłą, nawiązujemy do jednego historycznego faktu, ale nadajemy mu różne historyczne znaczenia.
Jedna z najważniejszych bitew świata
W sierpniu 1920 r. wojska bolszewickie stanęły na przedpolach Warszawy, dalej na północ doszły niemal do Torunia, na południe były u bram Lwowa. Koniec zdawał się bliski, na plebanii w Wyszkowie czekali na możliwość wejścia do stolicy przywódcy przyszłej Polskiej Republiki Rad: Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski i Feliks Kon. Wszystkie przedstawicielstwa międzynarodowe opuściły Warszawę. Pozostał jedynie nuncjusz apostolski abp Achilles Ratti, przyszły papież Pius XI. Wielu sądziło, że Polska jest naprawdę Saisonstaat – państwem sezonowym, niezdolnym do istnienia dłużej niż przez chwilę. Staliśmy na drodze rodzącej się potęgi komunistycznego państwa, które swoje powołanie widziało wtedy w „eksporcie rewolucji”.
„Armia Czerwonego Sztandaru oraz armia drapieżnego Białego Orła stanęły naprzeciw siebie przed bojem na śmierć i życie. Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód!” – napisał w słynnym rozkazie dowódca Frontu Zachodniego Armii Czerwonej Michaił Tuchaczewski. Nie możemy być pewni, iż bez polskiego zwycięstwa czerwony sztandar załopotałby nad Berlinem, Paryżem i Rzymem, ale współcześni tak właśnie je postrzegali. „XVIII z decydujących bitew w dziejach świata” – ocenił brytyjski pisarz i dyplomata Edgar Vincent D’Abernon. Bez wątpliwości jednak, warszawska wiktoria dała Polsce 20 lat swobodnego rozwoju: politycznego, ekonomicznego, a ponad wszystko kulturalnego. Jak wyglądałaby dziś nasza ojczyzna, gdybyśmy przed stu laty podzielili los Ukrainy, Białorusi i Zakaukazia?
Dwa paradoksy
Pojęcia Bitwy Warszawskiej i Cudu nad Wisłą zawierają w sobie kilka paradoksów, których polska pamięć zbiorowa nie przechowała. Najpierw geneza samego sformułowania „Cud nad Wisłą”. Stanowiło ono czytelne wtedy nawiązanie do „Cudu Marny”, bitwy, podczas której Francuzom udało się we wrześniu 1914 r. zatrzymać atakujące wojska niemieckie na przedpolach Paryża. U nas jednak było początkowo instrumentem w politycznej walce toczonej przez Narodową Demokrację z Józefem Piłsudskim. Otóż jeszcze podczas trwania bitwy, na łamach endeckiego czasopisma „Rzeczpospolita”, ukazał się tekst Stanisława Strońskiego O cud Wisły. Jego główna myśl sprowadzała się do krytyki wodza naczelnego, który miałby być tak nieumiejętny, że tylko cud mógłby nas uratować. Później instrument walki politycznej, wbrew intencjom swoich autorów, stał się kolejnym argumentem budującym kult Komendanta. Dziś te wszystkie historyczne zależności nie mają już zapewne większego znaczenia. Odległe i niewiele znaczące są też zajadłe niegdyś spory o to, kto był autorem tamtego zwycięstwa.
Drugi paradoks to samo określenie „Bitwa Warszawska” i koncentracja uroczystości ją upamiętniających na Radzyminie i Ossowie, czyli miejscowościach, gdzie toczyły się najcięższe walki w obronie stolicy. Tymczasem, jak twierdzą historycy wojskowości, był to jedynie fragment znacznie rozleglejszych działań i nie tam bynajmniej nastąpiło rozstrzygnięcie. Działania zbrojne określane mianem Bitwy Warszawskiej toczyły się na przestrzeni prawie 500 kilometrów, a ich decydującym momentem było kontruderzenie polskich wojsk ku północy znad rzeki Wieprz. Siły bolszewickie związane walką na przedpolach stolicy stanęły wtedy wobec zagrożenia otoczeniem i musiały błyskawicznie wycofać się na wschód. Warszawa była uratowana, ale wojna wciąż trwała, dopiero bitwa niemeńska, stoczona ponad miesiąc później, przyniosła ostateczne, zwycięskie rozstrzygnięcie całej wojny. Któż jeszcze o niej dziś pamięta?
„Polska cudownie sobie pomogła”
Przytoczmy na koniec słowa gen. Maxime’a Weyganda, który przebywał w sierpniu 1920 r. w Polsce, jako szef francuskiej misji wojskowej (jej członkiem był wówczas także młody major Charles de Gaulle). „Cud Wisły powiedziano. Cud, czy to znaczy zdarzenie, w którym objawiła się ręka Opatrzności? Nie ja będę temu przeczył, bo podziwiałem, w owym sierpniu roku 1920, z jaką żarliwością naród polski padał na kolana w kościołach i szedł w procesjach po ulicach Warszawy. A zresztą, czyż przygotowaniem tego drugiego cudu nie był już pierwszy, gdy po wojnie światowej widziało się, pod skrzydłami Orła Białego, zrośnięcie trzech części rozdartych… (...) Jak mówi nasze stare przysłowie: pomagaj sobie, a niebo ci dopomoże, tak też i Polska cudownie sobie pomogła”.
Badajmy przeszłość, ale szanujmy mity.
CYTAT
Jak mówi nasze stare przysłowie: pomagaj sobie, a niebo ci dopomoże, tak też i Polska cudownie sobie pomogła
francuski generał Maxime Weygand (1867–1965)