Logo Przewdonik Katolicki

Bitwa, cud i wino

Ks. Henryk Seweryniak i Monika Białkowska
fot. Sergey Skleznev Adobe Stock

Gdyby oni wtedy przegrali, nie byłoby takich ludzi jak Jan Paweł II, nie byłoby całego pokolenia powstańców warszawskich. Rosjanie poszliby na zachód, „po trupie Polski do światowej rewolucji”

Ks. Henryk Seweryniak: Nie możemy w sierpniu nie rozmawiać o Bitwie Warszawskiej w 1920 roku!

Monika Białkowska: Nie możemy w sierpniu nie rozmawiać o abstynencji od alkoholu? Znów o tym słucham i znów mam wątpliwości…

HS: Ale to przecież od wielu lat tak jest, nic nowego…

MB: Ale za to w tym roku mamy tę abstynencję przeżyć „w duchu wdzięczności za zwycięstwo w 1920 roku”. Pamiętam, jak wyglądało polskie picie w latach osiemdziesiątych, jak piło się w zakładach pracy i jak na ulicach omijało się ludzi idących wężykiem. Wtedy taki miesiąc trzeźwości miał inny wydźwięk. Dziś problem tkwi gdzie indziej. Mówienie, że problem dotyka „większości Polaków” jest nieprawdziwe. Jak rozmawiałam ze specjalistami od alkoholizmu, to mówili, że takie miesięczne czy wielkopostne wyzwania wręcz szkodzą ludziom z chorobą alkoholową: utwierdzają ich w przekonaniu, że wszystko jest z nimi OK, skoro są w stanie podjąć takie wyzwanie. Oni potem przez lata nie podejmują leczenia – bo w sierpniu przecież nie piją! A ci, którzy czasem do kolacji wypiją wino, i tak niespecjalnie się sierpniowym wezwaniem przejmują. 

HS: A może po prostu chodzi o wezwanie ludzi do wyrzeczenia? To chyba jedyna racja, jaka za tym stoi – że mamy wyrzeczenie, które jest środkiem duchowego wzrastania. 

MB: To mówmy mądrze o wyrzeczeniu. Podawajmy mądre motywacje, które trafią do współczesnych ludzi. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby ktoś w gronie rodziny powiedział: „Ja bez wina poproszę, w duchu wdzięczności za Cud nad Wisłą”. 

HS: No dobrze. Tak czy inaczej, o Bitwie Warszawskiej trzeba mówić i pamięć o niej trzeba zachować. Byle to była pamięć nienadmuchana, bez patosu. I cieszę się, że Polska tą rocznicą naprawdę żyje…

MB: Dla mnie prawdziwa pamięć jest wtedy, kiedy potrafimy te wydarzenia uznać za własne, powiązać je z losami swojej rodziny, swoich bliskich, z miejscami, które znamy. Pewnie dlatego nie wszystkie rocznice są jednakowo w całej Polsce przeżywane. Obchodzone – tak, jesteśmy jednym narodem, tak trzeba. Ale przeżywać jednak w różnych miejscach będziemy je inaczej. To jak to jest z Cudem nad Wisłą na Mazowszu?

HS: Dla mnie ta pamięć, i to taka w szerszym wymiarze, jest ważna. I pewnie ci się to nie spodoba, domyślam się, że nie jesteś fanką takich gestów – ale boli mnie, że nie udało się w Warszawie postawić łuku triumfalnego na cześć tamtego zwycięstwa. Lubię takie symbole, są ważne, budują świadomość, pokazują, jak byli, jak byliśmy zdolni do heroizmu. Jak wjeżdżam do Warszawy, za każdym razem widzę Pałac Kultury. Niechby on tam sobie nawet stał, jeśli musi, ale żeby było również coś, co by nam wszystkim przypominało, że byliśmy świadkami i uczestnikami wielkich spraw. 

MB: „Ważna”, „wielkie”. To wszystko nie odpowiada na pytanie – dlaczego? Co w tym było wielkiego i ważnego?

HS: Przejrzałem ostatnio wszystkie teksty Jana Pawła II na ten temat. Jemu rok 1920 kojarzył się oczywiście z rokiem jego urodzenia. Ale powtarzał też kilka razy, jak bardzo jest wdzięczny tamtym ludziom. Dzięki ich wysiłkowi mogło się przecież zrodzić pierwsze wolne pokolenie po zaborach! Gdyby oni wtedy przegrali, gdyby nie ich heroizm, nie ich zjednoczenie serc, nie byłoby takich ludzi jak Jan Paweł II, nie byłoby całego pokolenia powstańców warszawskich i zmagań o wolność żołnierzy wyklętych. Nie byłoby Polski, jaką mamy. Rosjanie poszliby dalej na zachód, „po trupie Polski do światowej rewolucji”, jak nawoływał Tuchaczewski. 

MB: Poszli trochę później, w 1945 roku. 

HS: To też fakt, Jan Paweł II również trochę podobnie rok 1920 relatywizuje. Pisze, że już wtedy zdawało się, że komuniści podbiją Polskę i pójdą dalej do Europy Zachodniej. „Cud nad Wisłą zatrzymał te sowieckie zakusy. Po zwycięstwie w II wojnie światowej nad faszyzmem komuniści z całym impetem szli znowu na podbój świata. Nie zmienia to jednak faktu, że na tamtym wydarzeniu ludzie pokolenia wojny i pokoleń późniejszych mogli się oprzeć. Zachowali opór. W pamięci ludzkiej pozostała świadomość, że ten krwiożerczy komunizm można pokonać, choć chce on wyrwać z naszych serc wartości. 

MB: I że mimo wszystko warto czekać na cud i o ten cud walczyć…

HS: U Jana Pawła II znowu ciekawe jest to, że kiedy mówi o „Cudzie nad Wisłą”, to nie przywołuje wprost Matki Bożej, która pod Ossowem ukazuje się nad głowami polskich żołnierzy, trzymając w ręku połamane strzały, jak na obrazie Kossaka. Nie ma na myśli bolszewików, którzy uciekają na ten widok z pola walki, mówiąc: „Was się nie boimy, ale z Nią walczyć nie będziemy”. Papież mówi, żeby było to tak wielkie zwycięstwo, że nie dało się go wytłumaczyć i dlatego zostało nazwane „cudem”. Oczywiście towarzyszyły temu wydarzeniu modlitwy, i to nie tylko modlitwy żołnierzy. Nie wiem, jak to wyglądało u was, w Wielkopolsce. Tu, i w płockiej katedrze, i w Warszawie, w wielu kościołach trwały całe sztafety modlitwy o uratowanie Polski. 

MB: Modlił się też Achilles Ratti – późniejszy papież Pius XI. Był tu wtedy nuncjuszem i w czasie Bitwy Warszawskiej jako jeden z dwóch przedstawicieli dyplomatycznych nie opuścił miasta. 

HS: Zresztą zawsze uważał się za polskiego biskupa, bo właśnie w Polsce, w katedrze warszawskiej, od abp. Kakowskiego otrzymał w 1919 r. sakrę.  

MB: Taka sielska historia to nie była: Kakowski z Sapiehą mieli konflikt o kompetencje i tytuł prymasa, a Sapieha na zjeździe biskupów w Gnieźnie poprosił wręcz Rattiego, żeby opuścił obrady, bo „Kościół polski chce rozstrzygnąć swoje sprawy bez wpływów zewnętrznych”. Ratti mu to zapamiętał, a kiedy został papieżem w 1922 roku, to Sapiehy nie  mianował kardynałem… Nadrobił to dopiero Pius XII. 

HS: Ale za to Polskę i samą Bitwę Warszawską Ratti zapamiętał bardzo mocno. Do tego stopnia, że w kaplicy w Castel Gandolfo kazał wymalować dwa freski: z jednej strony obronę Jasnej Góry, z drugiej właśnie Bitwę Warszawską. Zlecił to Janowi Rosenowi, malarzowi pochodzenia żydowskiego, który malował również katedrę ormiańską we Lwowie. I te freski były tam aż do czasów Pawła VI, który kazał je zasłonić – chyba niespecjalnie dobrze modliło mu się pośród scen batalistycznych. A Jan Paweł II znów je odsłonił i odnowił. 

MB: Ale mówiliśmy o zwyczajnych ludziach, o tych, którzy nas wiążą z tą wielką historią. To przecież oni to przeżywali, bali się, umierali, czekali na synów i mężów… 

HS: Tu w Płocku żywa jest pamięć o kobietach na barykadach, o harcerzach, którzy ginęli, przynosząc naboje walczącym, o klerykach i uczniach z liceum św. Stanisława Kostki. Był wtedy jakiś wielki zryw młodzieży, wszyscy nagle chcieli iść do wojska! Biskup Nowowiejski nie był entuzjastą tego pomysłu: obawiał się, że klerycy z wojaczki nie wrócą, poza tym pamiętaj, że zabicie człowieka, nawet w takich okolicznościach, jest przeszkodą do święceń. Ostatecznie chłopacy po kryjomu poszli do WKU, dostali mundury, przedostali się do Warszawy i jako żołnierze zostali włączeni do służb sanitarnych. Pływali na statku między Płockiem a Warszawą, zbierając rannych i opiekując się nimi razem z lekarzami i pielęgniarkami. Kiedy wrócili, byli już uroczyście witani w katedrze, w mundurach. Wrócili wszyscy i potem zresztą znakomicie sprawdzili się w kapłaństwie. O nich mi chodzi, kiedy mówię o pamięci. O taką właśnie pamięć. 

MB: Odmówić sobie kieliszka wina – to dla tej pamięci dużo za mało.

HS: Uparciuch… 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki