Sierpień to co roku w Warszawie miesiąc niezwykły. A w tym roku będzie niezwykły szczególnie. Na początku miesiąca kolejne rocznice powstania warszawskiego wspominane są przez wiele dni. Angażują się w to rozmaite instytucje lokalne, w efekcie czego w każdej dzielnicy, nawet na każdym osiedlu coś ciekawego się dzieje. W znajdującej się na południowo-wschodnim krańcu stolicy Falenicy, gdzie od kilkunastu lat mieszkam, w domu kultury wystawiono spektakl na podstawie poezji Anny Świrszczyńskiej, który zaczął się od jej słów: „Opłakujmy godzinę/kiedy się wszystko zaczęło”.
Nie, nie chcę wchodzić w spór o sensowność powstania warszawskiego. Zastanawiające jest jednak to radosne świętowanie jego wybuchu, choć wiemy, jaki dramatyczny był los tego bohaterskiego zrywu. Tak pamiętajmy, nie wolno nam zapomnieć, ale zamiast świętować, „opłakujmy godzinę”, kiedy powstanie wybuchło.
Ale sierpień w tym roku jest szczególny, 15. wspominać będziemy 100 lat Bitwy Warszawskiej, Cudu nad Wisłą. Tak, to było wielkie zwycięstwo. Przyznam jednak, że coraz częściej myślę o tym, jak bardzo głęboko jesteśmy zanurzeni w historię. Prezydent, premier, posłowie i ministrowie nieustannie wygłaszają jakieś historyczne przemówienia, nieustannie snują porównania do przeszłości. Tak, historia jest podstawą naszej tożsamości. Jesteśmy tym, kim jesteśmy właśnie dzięki naszej historii. Historia powinna być nauczycielką i pokazywać, co robiliśmy dobrze, a co źle. Jakie postawy powinniśmy piętnować, a jakie naśladować. A coraz częściej mam wrażenie, że wielu chciałoby całą naszą historię gloryfikować, a bolesne czy wstydliwe sprawy schować.
Wreszcie, czy historia nie zaczyna nam przesłaniać teraźniejszości, a nawet przyszłości? Czy polityków rozliczamy nie z tego, jaką wizję przyszłości chcą nam zafundować, ale z tego, jak konserwują przeszłość? A może obchodzenie rocznic jest dobre dla naszego samopoczucia, przez to, że żyjemy heroiczną przeszłością, codzienność nie wydaje się aż tak szara? Łatwiej czuć narodową dumę z bohaterstwa dziesiątek tysięcy warszawiaków, którzy poszli w bój niż borykać się z pandemią. Przecież gdy świętujemy triumf polskiej armii, która zatrzymała marsz bolszewików na Wschód, jakoś lżej nam znieść to, że kolejki do lekarza są coraz dłuższe, że sądy nie działają tak, jak miały, że system edukacyjny załamał się pod wpływem koronawirusa.
A może właśnie o to chodzi naszym politykom? No bo jeśli mamią nas historyczną wielkością, to nawet nie wypada nam ich pytać: no dobrze, ale jaki ma pan plan na skrócenie kolejek do kardiologa? Przecież to dla nich niezwykle wygodna sytuacja. Oni tak chętnie wypowiadają się o tych minionych wydarzeniach, porównują się do bohaterów, którzy oparli się w 1920 r. rewolucji Lenina, którzy w 1944 postanowili walczyć z Hitlerem na ulicach stolicy, oni mówią nieustannie na najwyższym „c”, o obronie cywilizacji, o obronie wiary, tradycji, polskości, że nawet aż głupio pytać o tak przyziemne sprawy, jak wzrost bezrobocia, rosnące ceny, dziury w chodnikach, czy choćby to, że w wielu miastach i miasteczkach jest tak brzydko.
A może wcale nie chcemy nikogo rozliczać? Może już uznaliśmy, że tak musi być, że historia to nie przeszłość, ale wciąż trwa?