To pandemia zmieniła sposób myślenia o pieniądzach w parafii?
– Najpierw zmienił je papież Franciszek. Obserwuję cały jego pontyfikat, który od samego początku intryguje, zachwyca, ale też mobilizuje do szukania coraz to nowych rozwiązań i w życiu Kościoła, i w funkcjonowaniu samej parafii. To papież przypomina, że prawdziwym bogactwem parafii nie są pieniądze, ale ludzie i relacje, które ich łączą. Wiadomo, że bez pieniędzy ani ksiądz, ani wspólnota nie mogłyby funkcjonować, ale to nie one powinny być na pierwszym planie. Papież Franciszek powiedział też niezwykle ważną rzecz o tym, że jeśli ludzie będą widzieli w Kościele wyłącznie interes ekonomiczny, wówczas od Kościoła odejdą. Ten sposób myślenia papieża przekłada się na prowadzone przeze mnie duszpasterstwo. Od trzech lat jestem proboszczem i mogłem, w duchu nauczania papieża Franciszka, zacząć tak właśnie myśleć również o funkcjonowaniu swojej parafii.
Pieniądze nie są najważniejsze. Ważne są relacje. Ale sam Ksiądz mówi, że jakoś te pieniądze jednak zebrać trzeba.
– Na początku swojego pontyfikatu papież Franciszek spotkał się w bazylice św. Jana na Lateranie z duchowieństwem. Przypominał wówczas, że ten, kto przychodzi do kościoła, nie powinien się czuć w nim wykorzystany, ale powinien czuć, że jest w domu, to jest konkret. Chciałbym, aby parafia była domem. Owszem, mam wyznaczone godziny otwarcia biura parafialnego, ale one są tylko po to, żeby ludzie mieli pewność, że w tym czasie jakiś ksiądz będzie na sto procent osiągalny. Parafianie wiedzą, że przyjść mogą zawsze i nikt ich nie odeśle na później. Przychodzą przed Mszą św., przychodzą też po niej, przychodzą wtedy, kiedy im pasuje. Taką atmosferę starałem się od początku wprowadzić i myślę, że naprawdę czujemy się rodziną. Jakoś te pieniądze zebrać trzeba? Trzeba. Ale jeśli jesteśmy rodziną, jeśli traktujemy parafię jak dom, to dla wszystkich jest oczywiste, że czujemy się odpowiedzialni za to, żeby on funkcjonował. Że sobie ufamy, że nie trzeba nikogo o nic prosić ani mu przypominać. Czas pandemii pokazał, że taki sposób myślenia się sprawdza. Nie musiałem się o nic upominać, że rachunki są do zapłacenia. Po prostu na konto parafii zaczęły wpływać pieniądze z dopiskami: „na potrzeby parafii”, „na cele kultu religijnego”, „na tacę” czy nawet z dopiskiem „z pozdrowieniami dla naszych księży”. To była taka pierwsza i spontaniczna forma tacy elektronicznej, która nie wyszła ode mnie, ale od moich parafian, za co serdecznie im raz jeszcze dziękuję. I zdecydowałem się takie urządzenie zainstalować.
O takich tacach mówi się coraz częściej. Wierni w parafii rozumieją?
– Statystyki mówią, że dziś 60–70 proc. naszego społeczeństwa posługuje się przede wszystkim płatnościami elektronicznymi: płacą kartą, telefonem, a nawet zegarkiem. Mam znajomych, którzy mówią wprost, że nie dali na składkę, bo zwyczajnie nie mieli gotówki: jeśli nie obracają nią na co dzień, a babcia, która ma skarbonkę akurat wyjedzie, to pojawia się problem. I tym ludziom naprawdę jest z tym niezręcznie.
Do tego w trakcie pandemii doszła jeszcze kwestia higieny. Słyszymy, żeby ograniczać posługiwanie się monetami i banknotami, które przekazywane są dziesiątki razy z rąk do rąk i także stanowią siedlisko zarazków. Jako proboszcz parafii zachęcam, aby przyjmować Komunię św. na rękę – na tę samą rękę, którą ktoś przed chwilą dotykał pieniędzy. Oczywiście można ręce zdezynfekować, ale to wszystko jest jednak jakimś zamieszaniem robionym w trakcie liturgii wokół sprawy, która nie jest najważniejsza w tym właśnie momencie – wokół pieniędzy.
Ludzie to wszystko rozumieją. W mojej parafii, kiedy poinformowałem o ustawionej elektronicznej tacy i nowej formie zbierania ofiar do koszyka, przyjęli to wręcz z entuzjazmem, po jednej Mszy św. ogłoszenia skończyły się wręcz oklaskami.
Ale jak to będzie wyglądało w praktyce? Ludzie wyobrażają sobie, że ksiądz w trakcie liturgii będzie chodził po kościele z terminalem?
– Ofiaromat stoi pod chórem przy wejściu do świątyni. Można do niego podejść przed Mszą św.,
po Mszy, w każdym dowolnym momencie, kiedy kościół jest otwarty. Można wybrać kwotę na elektronicznym panelu albo wpisać dowolną inną kwotę i potwierdzić płatność kartą, to wszystko. Nikt oczywiście z terminalem po kościele nie chodzi. Powiem więcej: przestaliśmy również chodzić z koszykiem. Spodziewam się, że pewnie elektronicznie płacić będzie tylko część parafian. Ale co mają zrobić, kiedy ksiądz podsunie im koszyk? Pomachać kartą, że już byli w ofiaromacie? Udawać, że nie widzą koszyka? To stawia ich i księdza w niezręcznej sytuacji. Dlatego uznałem, że nie chcę tego robić. Przy wyjściach z kościoła powiesiłem koszyki – kto chce złożyć ofiarę tradycyjnie, w gotówce, może to zrobić tam. Jest tradycyjnie i może jeszcze jest bardziej anonimowo, ani sąsiad, ani pan kościelny, ani ksiądz nie widzą, kto ile wrzucił?
Niektórzy się obawiają, że taca elektroniczna może być takim właśnie systemem kontroli: kto i ile…
– Nie mam możliwości, żeby to sprawdzić. Zresztą zbierając do koszyka, też nie zaglądałem – w tłumie, kiedy trzeba pilnować, żeby się wszystko nie wysypało i nie narobiło hałasu, nie da się tego zrobić. Przy płatnościach elektronicznych o tym, jaka kwota została przelana i przez kogo, wie tylko ofiarodawca, wie jego bank i wie bank, w którym jest konto parafialne. Tak działa niniejsza elektroniczna taca, którą wcześniej nazwaliśmy ofiaromatem. Ja, jako proboszcz, dostaję tylko wydruk z datą operacji i kwotą. To nie jest tak, że będę w poniedziałek siedział nad wyciągami i sprawdzał, że pan Kowalski dał 2 złote i dlaczego akurat on wpłacił tylko tyle. Nie mam do tej informacji dostępu. Ciekawą za to opcją, zwłaszcza dla przedsiębiorców, którzy mają możliwość takich odliczeń, jest to, że na koniec roku mogą zrobić zestawienie takich transakcji i odliczyć je sobie od podatku, jako ofiarę na cele kultu religijnego – bo tak właśnie księgowane są te ofiary – transakcje na koncie wpłacającego.
Nie jest Ksiądz pierwszym, który zdecydował się na takie nowoczesne zbieranie ofiar, ale też nie jest takich odważnych zbyt wielu. Koledzy księża przyjmują to z nieufnością czy raczej z ciekawością?
– Moi koledzy przyjechali zobaczyć, jak to działa, i przyjęli to bardzo pozytywnie – choć bardziej niż sam ofiaromat zaintrygowało ich to, że odważyłem się porzucić chodzenie z tradycyjnym koszykiem w trakcie Mszy św. i obdarzyłem swoich parafian tak wielkim zaufaniem. Nie będę podstawiać siedzącym w ławkach koszyka, nie będę w czasie Mszy chodzić z koszykiem po świątyni, tylko zaufałem im, że będą się czuli odpowiedzialnymi za swoją parafią i nadal, tak samo będą ją wspierać materialnie. Ale musimy pamiętać – ja też jestem tego świadomy – że to nie jest i pewnie jeszcze długo nie będzie rozwiązanie dla wszystkich parafii. Sam znam takie, w których nigdy bym się na takie formy nie zdecydował. Potrzeba tu rozeznania, potrzeba czasu i przede wszystkim zbudowania relacji między księżmi posługującymi w parafii a samymi parafianami. To jest kwestia wzajemnego zaufania i odpowiedzialności za dzieła, jakie prowadzi parafia. Po trzech latach bycia proboszczem, mogę śmiało powiedzieć, że znam swoją wspólnotę, rozumiem ludzi, zżyłem się z nimi, żyjemy tu razem, dlatego uznałem, że mogę sobie pozwolić na szukanie nowych dróg i że zda to egzamin. Jestem przekonany, że zrozumieją, że nie chodzi mi o to, aby jeszcze inną drogą wyciągać od nich kolejne pieniądze – ale przeciwnie, żeby kwestię pieniędzy, pewnie po pierwszym entuzjazmie i emocjach, które są naturalne – odsunąć na drugi plan, żeby nie zaprzątała naszej głowy i w trakcie liturgii, i nawet w drodze na nią. Żeby to po prostu nie był problem, którym się zajmujemy. Ale czy tak będzie w innych parafiach? Na pewno nie od razu i nie w każdej.