A przecież są ważniejsze sprawy niż disco polo, obrona życia poczętego na przykład, i to też jest polityka. No cóż, zgadzam się oczywiście, że żyję w świecie politycznym, bo to ona – polityka – rządzi rzeczywistością, w jakiej żyjemy. Zaraz, polityka czy politycy? Kiedy byłam nastolatką, Tomasz Lipiński z zespołem Tilt śpiewał piosenkę z tekstem refrenu: „Nie wierzę politykom, nie!”. Owszem, były to czasy komuny, ale tekst się w ogóle nie zestarzał. Pod tym względem nic się nie zmieniło, nie żebym twierdziła, że wciąż trwa komuna, ale politycy z lewa czy prawa, a nawet ze środka – wszyscy tacy sami. Bardzo przepraszam, jeśli któregoś uraziłam. Zdaję sobie sprawę, że to ja z politykami mam problem. Po prostu im nie wierzę. Żadnemu.
Umiem patrzeć i wystarczy mi tylko trochę ich posłuchać, żeby z jeszcze większą niechęcią odwracać głowę i zatykać uszy, zanurzyć się w świecie, który lubię najbardziej i starać się żyć obok, przynajmniej do momentu, do którego będę mogła. Bo oczywiście zdaję sobie sprawę, że zawsze może nastąpić ta chwila, kiedy trzeba będzie się określić w jakiś sposób. W obronie najsłabszych, wykluczonych, prześladowanych.
Piszę to wszystko z powodu Szymona Hołowni, który postanowił kandydować na prezydenta Polski, czyli postanowił stać się politykiem. No zaraz ktoś powie, może nawet on sam, przecież on właśnie chce nie chce wchodzić w partyjne zależności, brzydzi się układami. Owszem, partyjnie może będzie obok na starcie, ale co potem? Na serio wierzy w to, że można pracować w polityce na czysto? Tkwić w tym pałacu i być obok partyjnych koterii, ponad polityczne uwikłania, poza władcze ambicje, gardząc wielkimi pieniędzmi, jakimi obracają bliskie rządzącym sfery?
Nie lubiłam kiedyś Hołowni, czytałam jego książki z obowiązku i irytował mnie jego luzacki ton. Nie oglądam telewizji, więc jego wcielenie z Prokopem mnie ominęło. Ale od jakiegoś czasu zgadzałam się chyba ze wszystkim, o czym pisał na swoim profilu na fb. Mam głęboki szacunek do fundacji, jaką założył i prowadzi i jego wrażliwości na ludzki (i nie tylko) ból. Ale czy on nie wie, że kiedy wchodzi w świat polityki i zaczyna przedkampanię, to wszystko się zmienia? Że jego zdjęcia z czarnoskórymi dziećmi, które trzyma za rękę i fotografowanie się z bezdomnymi zaczynają nabierać innej wymowy? Że tracą na szczerości? Że zaczynają być reklamą siebie, własnej dobroci, szlachetności? Że to zaczyna mieć inny cel, który nazywa się: władza?
Może i to rzeczywiście tylko mój problem, bo ja po prostu nie wierzę politykom.