Jako typowy wyborca zacznę od interesu własnej grupy zawodowej. Jestem publicystą, a tym co po mnie pozostanie, będzie „zszywka gazet”, ewentualnie „biblioteczka” – o których Hołownia wypowiedział się z szyderstwem. „Gadanie” to według niego zbyt mało, Polska potrzebuje działania w większej skali. Ale ja na prezydenta kandydować nie zamierzam, wolę już – zgodnie z radą tego samego mówcy – „poprawiać świat o centymetr”. To w końcu mam to dalej robić czy nie, jako człowiek zawodowo piszący?
Zapytam teraz jako katolik, wierny tego samego Kościoła, do którego należy i Hołownia. Jak mam rozumieć zgłoszony przezeń postulat „przyjaznego rozdziału Kościoła od państwa”? Bo sam w sobie, za przeproszeniem kandydata, nie znaczy on nic więcej niż tylko slogan. Ostatnio użył go, dokładnie w takiej formule, zapomniany już Ryszard Petru, gdy trzy lata temu przedstawiał program Nowoczesnej. Czy Hołownia, jako prezydent i zwolennik kompromisu (jak mówił o sobie w Gdańsku), będzie popierał obecny kompromis aborcyjny? A jeśli nie, to w którą ze stron będzie chciał go zmienić? Czy z belwederskich wyżyn będzie bronił instytucji rodziny, jako podstawowej wspólnoty społecznej? Czy, uwzględniając potrzeby osób homoseksualnych, opowie się jednak – zgodnie z nauką Kościoła – za utrzymaniem konstytucyjnego statusu małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety? Czy wreszcie, odżegnując się od „potępiania ideologii”, jako prezydent zauważy, iż niektóre z owych ideologii niosą ze sobą wojnę kulturową – być może niekonieczną do budowy upragnionego przez Hołownię nowego ładu?
Na koniec pytanie od Polaka. Hołownia mówi, że obecnego systemu nie naprawi nikt, kto pochodzi z partyjnej rekomendacji, a przyszłoroczne wybory prezydenckie, jeśli mają cokolwiek w kraju zmienić, muszą uwzględnić włączenie ponadpartyjnego „bezpiecznika”, który zresetuje Polskę z jej stanu chronicznego zawieszenia. To arcysłuszny postulat, sam od lat się go dopominam. Tylko skąd pewność Hołowni, że bez poparcia żadnej z partii, czystą życzliwością elektoratu, będzie potrafił zmienić ten fatalny system? Co więcej, że to właśnie on będzie owym bezpiecznikiem, bezprecedensowym w Polsce „arbitrem” godzącym „różne drużyny”? Hołownia wymienia setki polskich miast, w których spotykał się z ludźmi, ale spotykał się z nimi nie jako kandydat na prezydenta, lecz jako publicysta. A to jednak co innego.
Dziś mówi, że „każdy z nas umie radzić sobie ze swoim życiem”, wskazuje na „milion szans”, bo być może to właśnie chcieli do tej pory słyszeć jego czytelnicy. Ale to przecież nie jest cała prawda o Polsce. Czy gotów jest być prezydentem także tych, którzy sobie nie radzą? Bo tacy ludzie żyją i mają swoje potrzeby – zarówno w afrykańskim Kasisi, jak i nad Wisłą.